środa, 24 października 2018

Pro, anty i foto

Widzę właśnie w telewizji śniadaniowej jakiś reportaż o mleku... wielbłądzim. I to od wielbłądów, które ktoś hoduje w Polsce. No nic to już wielce egzotycznego. Mamy wszak w Polsce strusie, alpaki, lamy i pewnie całą masę innych, zupełnie nie-polskich zwierząt. No, ale ja nie o tym chciałam - choć na temat alpak i lam mogłabym napisać więcej, gdyż mój kuzyn wraz ze swoją żoną prowadzą na Kaszubach gospodarstwo agroturystyczne, w którym główną atrakcją są właśnie alpaki i lamy. I nawet jedna z ich lam - moja ulubiona Dama - zagrała ostatnio w reklamie Bakkalandu! 

No, ale ja ciągle nie o tym. Chciałam napisać, że w kwestii mleka, serów i mięsa jestem strasznie konserwatywna. Mleko - tylko krowie. Sery - tylko z mleka krowiego. Mięso - tylko wieprzowe, wołowe i drobiowe (drób bez większych ograniczeń). Żadne mleko kozie, żadne oscypki, kozie serki, żadna jagnięcina, nie daj panie baranina czy koźlina, broń Boże konina, tylko wyjątkowo króliczyna. Próbowałam kiedyś jelenia i był dobry, toteż dziczyzna wchodziłaby w rachubę, ale jednak tutaj też byłabym ostrożna. Nie mam oporów przed próbowaniem wszelkich roślin i lubię chyba wszystkie dostępne u nas warzywa i zioła, ale te mleka i mięsa to naprawdę, naprawdę tradycyjnie... Chyba nawet nie spróbowałabym takiego wielbłądziego mleka... 

A taki np mój pan mąż spróbuje wszystkiego. Pamiętam jak na naszej pierwszej randce w Paryżu zamówił nam żabie udka. Owszem, zjadłam 2 kawałki i nawet nie mogę powiedzieć, że to było niedobre, ale niestety rosło mi w gębie... Em spałaszował zaś porcję swoją i dokończył moją. W Polsce od razu zaczął jeść dosłownie wszystko, choć między kuchnią indyjską czy karaibską (gdzie mąż mieszkał 5 lat) a polską, jest jednak kolosalna różnica. Pamiętam jego pierwszą wizytę u mnie. Jadł ze smakiem moją ogórkową, opiekane makrele w occie, kiełbasę i wędzony ser. Potem już był na polskiej Wigilii i chyba nikt nie pochłonął tyle smażonego karpia co on. Nie gardził też zupą rybną, śledziem z cebulą i w ogóle wszystkim, co było na stole. Moja ŚP mama czasami gotowała zupę czerninę i pewnego razu, podczas naszego wyjazdu do Pastorczyka, natrafiliśmy na taki czarny obiad. Ja jestem przywykła, bo od dziecka ta zupa u nas bywała, no ale Em to nawet nie wiedział, że taka zupa istnieje. Co drugi Polak na samą myśl ma torsje, a Em co? Dolewał sobie raz po raz... Ten człowiek naprawdę wszystko zje... Wiem, że nie przepada za galaretką, ale nie znaczy, że jej nie zje. Po prostu - jak powiedział, nie rozumie fenomenu tego dania. Ja natomiast za dobrą galaretkę z nóżek to dam się pokroić. Także - nie mam żadnego problemu z Hindusem w Polsce. ŻADNEGO. Bigosy, flaki, rolady, bekony, żurki, rosoły, kaszanka, pasztet, wątróbka... Wsio. I my jemy głównie po polsku (europejsku) i aż czasem mi żal, że tak mało po indyjsku. Chłopcy w kwestii jedzenia są dość wybredni. Olek bardziej otwiera się na nowe smaki, ale mały najchętniej jadłby tylko pierogi z truskawkami, naleśniki z serem, placki z dżemem,  placki z jabłkami, chruściki, gofry... Taka słodka łyżeczka z niego. Jeśli mięso to najlepiej kurczak, kotlet schabowy, albo kiełbasa z ogniska... Olek przepada za tatarem, nie pogardzi śledziem, kaszanką, kanapką z boczkiem czy słoniną, bardzo lubi flaki, bigos... Obaj lubią sushi :-). A wracając na chwilę do Maksia - o ile w domu wybrzydza - zwłaszcza w potrawach i produktach mięsnych - o tyle obiady szkolne zjada w całości - jak leci. I wszystko jest tam taaaakie dobre! Ja ponoć dobry gotuję tylko rosół i robię dobre schabowe. 

A ja na śniadanie dziś zjadłam... bezika z kremem. Chodziło to cudo za mną już od kilku dni i musiałam sobie uczynić zadość. Z czarną, gorzką kawą - idealny... Jak poszlibyśmy we czwórkę do cukierni, to każde z nas bez zastanowienia wybrałoby: ja - bezę, Olek - eklerkę, Maksio - kokosankę, Em - wuzetkę ;-). 

I to by chyba było na tyle.. Na obiad mam kotlety mielone z wczoraj. Maks mówi, że są ohydne, bo mają w środku cebulę (muszę przestać ją dodawać, jeśli chcę, by je jadł bez obrzydzenia)... Eeee, najwyżej jemu ugotuję pierogi z truskawkami. Te z Biedry są naprawdę dobre, a sama z pewnością nie będę gnieść. Nie przepadam za pierogami, a jedyne, na które czasem się łaszczę to te z jagodami. 

Pogoda przepiękna, ale tylko w domu. Na dworze urywa łeb i kapie jak z zepsutego kranu. 

Post był zdecydowanie nieplanowany. I pewnie dlatego się napisał... I wydaje mi się, że kiedyś już podobny spreparowałam, ale co tam... Może powinnam była napisać coś o wyborach, na których oczywiście byliśmy, albo o wynikach wyborów etc, ale jestem "cienka w te sprawy". Niepobitym mistrzem polityki pozostaje dla mnie Star i ja wolałabym nawet nie otwierać ust w tej branży w jej obecności, ha ha ha. Już lepiej pozostanę przy piłce, żarciu, czy polskiej wsi. Albo zdjęciach! 

No właśnie - kto mnie obserwuje na FB i Insta - wie, że się tam produkuję. Kto nie - proszę bardzo. 

1. Maksymilian Pierwszoklasista - wprost po pasowaniu (12.10.2018). Było wtedy tak pięknie ciepło i słonecznie, że wystarczyła sama koszula... Ach...




2. Matka Dżoana okiem Maksia.


3. O dwóch takich, co są moimi synami. 



4. Kilka piłkarskich kadrów

Kto wygrał mecz??? Warmia! Ten mały, czarny z 10 to nasz ;-)

Gola Maksi! (Turniej w Mońkach - pomimo fenomenalnej gry - gola nie strzelił ;-))

Kibice na meczu  Jagiellonia Białystok- Pogoń Szczecin (wygraliśmy 2:1)
Po turnieju w Goniądzu - spacer w Biebrzańskim Parku Narodowym 



piątek, 19 października 2018

Żywot(nik) piłkarskiej matki

Ostatni post na Żywotniku powstał przy okazji moich imienin. Lada dzień (no, może lada tydzień) będą moje urodziny. Czyżby zanosiło się na to, że będę pisała na swoim blogu AŻ dwa razy do roku? Tak, tak. Słowo AŻ zaczyna tu nabierać realnego znaczenia. A szkoda! Bo choć uwielbiam (!!!) zdjęcia i zaczęłam posługiwać się nimi bardziej niż pismem, to jednak wartość pisma ciągle wydaje mi się większa. 

I tyle tytułem wstępu...

A co od maja w moim życiu?

1.) Jedno jest w tym życiu niezmienne - piłka nożna. Tej było, jest i na pewno będzie z nami bardzo dużo. Aż chwilami mam wrażenie, że życie nasze piłką się toczy... Bo? 

- bo obaj intensywnie uczestniczą we wszystkich swoich treningach klubowych (nie iść na  jeden trening, to jak dostać szlaban na wszelkie wychodne przez cały rok). Każdy ma trening w innych godzinach i w innych miejscach...

- obaj jeżdżą na turnieje, przy czym Aleksander Pan, jeździ na turnieje rocznika swojego i rok starszego oraz bierze udział we wszelkich innych, dostępnych rozgrywkach piłkarskich szkolnych i pozaszkolnych

- godziny spędzone na Orlikach w tzw czasie wolnym są niepoliczalne

- jeśli tylko nic - NAPRAWDĘ - ważnego nie stoi nam na drodze, uczestniczymy we wszystkich meczach ligowych naszej Warmii Grajewo rozgrywanych na rodzimym stadionie

- oglądaliśmy zdecydowaną większość meczów World Cup i na koniec trzymaliśmy kciuki za Chorwację. Reprezentacja Polski trochę nas zawiodła (no ok, więcej niż trochę...)

- teraz śledzimy zmagania Ligi Narodów i Polska znów nas... zawodzi

- nie podoba mi się trener Brzęczek (Nawałka może i nawalił na WC, ale to był jednak GOSĆ)

- naszym idolem nadal pozostaje Ronaldo i w związku z tym kibicujemy teraz Juve, a nie Realowi... 

- dziękujemy bardzo (również tu na blogu) kochanej LUX za pocztówkę z pomnikiem Christiano przysłanej z Madery, skąd boski płaksa pochodzi, a gdzie LUXi szczęśliwie wybrała się na wakacje

- dzisiaj Oleś rozgrywa mecz ligowy rocznika 2007, jutro turniej rocznika 2008, a Maks w niedzielę kończy turniejowe rozgrywki rocznika 2010/2011

- a na dokładkę - dzisiaj jedziemy też na mecz Jagiellonii Białystok z Pogonią Szczecin. Wrócimy koło północy...

- co weekend mecz lub turniej, a jeśli tylko nic NAPRAWDĘ ważnego nie stoi mi na drodze, jestem z chłopakami na każdym wydarzeniu

- zostałam też nadwornym fotografem młodej Warmii..

I tyle o piłce, choć był to jedynie wielki skrót ;-).

2.) Starszy zakończył czwartą klasę z wyróżnieniem. Średnia nie była ani 6.0, ani 5,99, ani nawet 5,5, ale więcej niż 5 i chwała mu za to. Dostał również dyplom za 100 % frekwencji w roku szkolnym. 

3.) Naszą pierwszą (i w zasadzie jedyną) wyprawą wakacyjną była podróż do Gdyni. Zapakowałam samochód czwórką dzieci (moje, siostry i średniego brata) i pojechaliśmy na tydzień do mojego najmłodszego brata marynarza. W końcu! Po tylu latach obecności młodego na Pomorzu, wybrałam się tam na dłużej, niż 2 dni... Nie było nam łatwo ogarnąć z bratem 6 dzieci, ale ogólnie wypad był udany jak cholera. 

4.) Praktycznie całe pozostałe wakacje spędziliśmy na Pastorczyku. Nie ma lepszego miejsca. 

5.). W sierpniu poleciałam na chwilę do Amsterdamu. Niby po coś, a w zasadzie to na randkę z EM. Amsterdam jest mi już całkiem bliski i czuję do niego miętę, ale to wypady w teren lubię najbardziej. Tym razem pojechaliśmy Vespą do PIĘKNEGO miasta Utrecht. Zauroczyłam się nim bardzo-bardzo. Mało tego - w Utrecht spotkaliśmy się z Ardiolą, którą być może część z Was zna z jej bloga http://ardiola.blogspot.com. Spotkanie co prawda dość krótkie, ale strasznie miło było wyściskać się z Alą i pogadać o wszystkim i o niczym. Ala jest taka, jaką ją sobie wyobrażałam - entuzjastyczna, serdeczna, bardzo uśmiechnięta i ciepła :-) :-) :-).

6.) Od rozpoczęcia roku szkolnego minie zaraz dwa miesiące... Maksymilian doskonale czuje się jako pierwszoklasista, chętnie odrabia prace domowe i na razie dostaje prawie same szóstki ;-). W jego klasie jest 7 chłopców i... 13 dziewcząt, a nowa pani jest podobno jedną z najlepszych nauczycielek w szkole, do jakiej to opinii zaczynam się już przychylać całym swym ciałem. 

7.) Piątoklasista radzi sobie nieźle, ale ani nie kuje jak dzięcioł, ani nie ma samych szóstek i piątek. Zaczynamy docenić wartość oceny "4", a jeśli wpadnie "3" to jeszcze Pan Aleks idzie ją z marszu poprawiać (jeszcze, bo nie wiem jak to będzie w przyszłości). Ulubionym przedmiotem niezmiennie jest W-F i obecnie matematyka, a niechęć żywi kolega do rosyjskiego i angielskiego. 

8.) Em poleciał na półtora miesiąca do Indii. Rodzice w wieku podeszłym, zdrowie nadwyrężone... Trzeba. W zasadzie to cieszę się, że Em ma dobre stosunki z rodzicami i jeżeli tylko się do nich wybiera - jestem ZA. Ja do swojego rodzinnego domu mam 50 km, on 8 godzin lotu samolotem... 

9.) Jesień jak dotąd była przepiękna, ale dzisiaj od rana nie ma słońca, a mnie potwornie boli łeb..

10.) Myska wróciła do pisania i było to dla mnie "mocne uderzenie" :-). 

A teraz idę do szkoły przyprowadzić Pierwszaka. 

Buziaki!