Obudziłam się dość wcześnie, zważywszy że zmogło mnie około drugiej w nocy. Zegarek biologiczny jednak czuwa, nawet na obczyźnie. Tuż przed piątą rano otworzyłam więc jedno oko, zerknęłam na swojego przyjaciela Xperię (stąd wiem, że było pięć do piątej) i szturchnęłam chrapiące obok ciało, co by chrapać przestało. Chrapnęło ze zrozumieniem, po czym obróciło się o 180 stopni i poczęło mieć mnie... no, wiadomo.
Nieee, nawet gdyby to miała być Wenecja (a ponoć właśnie TO JEST Wenecja - tyle, że Północy) i ten-to obok mnie, zamiast chrapać miał pływać za oknem w gondoli i z mandoliną - to nie ma mowy, bym miała już wstać. Jeszcze sobie poleżę w tej zielonej pościeli pośród pozostałej bieli...
I tak leżę sobie, leżę, szuram rzęsami po poduszce i usiłuję jeszcze na chwilę zasnąć. Jak można mniemać, dzień będę miała długi i - jak się domyślam - aktywny i pełen wrażeń - warto więc NAPRAWDĘ dobrze odpocząć. Tymczasem, za oknem, zamiast gondoli w kanale - samolot na nieboskłonie. O żesz TY, skowronku! Patrzę bowiem i nie wierzę! Toż On leci tak nisko i blisko, że ja! ja ślepak z urodzenia - napisy na nim czytam! Poszłam siku, wracam, a tu następny jak rosły delfin sunie po... no jakby nie było, ale tymczasowo, moim niebie. I tak mi latały robaczki cały zaranek. A ja za nimi - a to z komórką, a to z iPadem - co by je schwytać w tym locie i potem w domu podziwiać z sentymentem - przy czym nie pochwalę się żadnym z nich, bowiem otrzymałam info, że iPad został zrestartowany, a zdjęcia z komórki sama usunęłam, gdyż pamięć mi się zapełniła i pomyślałam - eee, te z iPada są o wiele lepsze, więc właśnie te zostawię, a komórkowe wywalę. No to sobie wywaliłam...
I tak leżę sobie, leżę, szuram rzęsami po poduszce i usiłuję jeszcze na chwilę zasnąć. Jak można mniemać, dzień będę miała długi i - jak się domyślam - aktywny i pełen wrażeń - warto więc NAPRAWDĘ dobrze odpocząć. Tymczasem, za oknem, zamiast gondoli w kanale - samolot na nieboskłonie. O żesz TY, skowronku! Patrzę bowiem i nie wierzę! Toż On leci tak nisko i blisko, że ja! ja ślepak z urodzenia - napisy na nim czytam! Poszłam siku, wracam, a tu następny jak rosły delfin sunie po... no jakby nie było, ale tymczasowo, moim niebie. I tak mi latały robaczki cały zaranek. A ja za nimi - a to z komórką, a to z iPadem - co by je schwytać w tym locie i potem w domu podziwiać z sentymentem - przy czym nie pochwalę się żadnym z nich, bowiem otrzymałam info, że iPad został zrestartowany, a zdjęcia z komórki sama usunęłam, gdyż pamięć mi się zapełniła i pomyślałam - eee, te z iPada są o wiele lepsze, więc właśnie te zostawię, a komórkowe wywalę. No to sobie wywaliłam...
O ile jednak samoloty z samego rana ogromnie mnie ucieszyły, o tyle krople deszczu na wielkich oknach niekoniecznie. Ale przecie razem z tym deszczem płakać nie będę... Może się rozjaśni... Oooch, please! niech się rozjaśni, zaklinam. W międzyczasie smażę sobie holenderskie jaja, a Em nastawia ekspres na kawę. Nie wiem co to za kawa, ale jak ON zaparzy, to mi normalnie zawsze gębę wykręca. Gorycz i moc nie z tej ziemi. Nie ma rady, choć zwykle pijam kawę czarną, tym razem wlewam ją do kubka pół na pół z holenderskim mlekiem. W międzyczasie przeglądam wszystkie kuchenne szafki i półki i lustruję ich zawartość. Każda paczuszka, słoiczek, buteleczka... Co mogę, odkręcam, wącham, smakuję... Jednak po Em nie można spodziewać się szerokiego wachlarza produktów. Minimalista. Idzie do sklepu i kupuje zawsze ten sam, skromny zestaw artykułów spożywczych. Do tego! Uwaga! po bodajże 3 latach wegetarianizmu, przeszedł na dietę... wysokobiałkową. Z trudem kusił się w Polsce na jajeczko wielkanocne czy karpia wigilijnego, a teraz? Paczka jajec, kapłon z rożna i wieloryb! Oto jego dzienne menu. Zero pieczywa, ziemniaków, ryżu, makaronu, klusek, kasz... Uwierzcie, już wolałam jak wtryniał codziennie tę swoją czerwoną fasolę z białym serem. Mówi, że nowa dieta jest jedynie tymczasowa i on ją tylko "eksperymentuje"...
Nieee, życie z Bliźniakiem NIGDY nie jest nudne. Nigdy. Za to jak często irytujące! Ale kiedy tylko okazałam mu swoją irytację i niedowierzanie w odniesieniu do tej jego nowej, chorej jak dla mnie, diety to... on i tak obrócił wszystko przeciwko mnie. Bo ponoć zawsze narzekałam (nieprawda!) na to, że jest ścisłym wegetarianinem i tym samym "trudnym" w karmieniu, a teraz kiedy on już je mięso, ryby i jaja to ja znów "mam problem".
Litości! Jak tu nie mieć problemu widząc tę jajecznicę z 7 jaj uwarzoną na litrze oliwy z oliwek (nie oleju, broń Boże) i bez chleba? Ja tym po prostu wirtualnie rzygam gdzieś pod stołem i już... Albo ta tłusta pieczona kura bez żadnych dodatków... Ale co ja się tu będę do cudzych eksperymentów wtrącać? Znam GO i wiem, że trzeba przeczekać. Bo wiem, że akurat TEN Bliźniak jest zmienny jak przysłowiowa baba.
Mniejsza jednak o diety.
Mniejsza jednak o diety.
Ważne, że pogoda okazuje mi litość, deszcz zawija pod spódnicę, a przyodziewa się w słoneczko. Ulga!
Zerkam w okno, a tam - TAK.
Zerkam w okno, a tam - TAK.
Zielono? Zielono. I nawet już dość pogodnie.
Po kawach, śniadaniach, toaletach, drobnych kłótniach i uzgodnieniach - co dziś robimy - wytaczamy się w końcu przed blok. Chłodno, ale znośnie. Zaglądam do fosy. Kilka kaczuszek i dwa łabędzie beztrosko wiosłują nóżkami po ciemnej wodzie. Pani o ciemnej skórze i z bujnym afro przemyka na rowerze, wysoka blond dziewczyna wysiada z samochodu i wchodzi do "naszej klatki". Cóż za zestawienie niemal w tym samym czasie, dziwuję się... Dalej, na murku siedzą trzej głośni panowie. Wszyscy ciemni jak matka Ziemia. Niedaleko naszej okolicy mieszka sporo Negros, mówi Em. Lepiej się tam bez potrzeby nie zapuszczać, zwłaszcza wieczorami. Hmm, ani ja, ani On - rasiści żadni, ale On mówi, że wie, co mówi. Wierzę i obiecuję, że żadnym wieczorem się tam sama nie zapuszczę ;-).
Jeszcze z okna mieszkania Em widać okazałą, okrągłą budowlę. Co to? Kibice futbolu - UWAGA! - Stadion. Stadion Ajaxu Amsterdam. Wow, jak miło! Żaden ze mnie szczególny kibic, ale trochę się tym faktem jaram ;). Dwa dni potem, miałam okazję przejeżdżać rowerem tuż obok tego stadionu w chwili, kiedy właśnie miał odbywać się jakiś mecz. Było bardzo tłumnie i klimatycznie! Aż sama miałam ochotę założyć szalik i ruszyć na trybuny. Właśnie - na liście moich życiowych must have'ów jest ważny mecz na wielkim stadionie (niekoniecznie z udziałem Polski). Może więc kiedyś Ajax?
Jeszcze z okna mieszkania Em widać okazałą, okrągłą budowlę. Co to? Kibice futbolu - UWAGA! - Stadion. Stadion Ajaxu Amsterdam. Wow, jak miło! Żaden ze mnie szczególny kibic, ale trochę się tym faktem jaram ;). Dwa dni potem, miałam okazję przejeżdżać rowerem tuż obok tego stadionu w chwili, kiedy właśnie miał odbywać się jakiś mecz. Było bardzo tłumnie i klimatycznie! Aż sama miałam ochotę założyć szalik i ruszyć na trybuny. Właśnie - na liście moich życiowych must have'ów jest ważny mecz na wielkim stadionie (niekoniecznie z udziałem Polski). Może więc kiedyś Ajax?
![]() |
Stadion "od tyłu", czyli od "naszego" bloku. |
![]() |
Takie kwiatki też tam rosną ;-) |
10 minut marszu i
jesteśmy na stacji Arena. Na przeciwko - wielki outlet Esprit, nieco
dalej Decathlon. Oba sklepy jeszcze odwiedzimy i nie wyjdziemy z nich z
pustymi rękoma.
Wejście na stację Arena od strony Stadionu (ludno, bo tu akurat przed meczem)
Stadion od frontu
Urocza policyjna kibitka zabezpieczająca mecz
Język holenderski brzmi ciekawie. Przypomina mi niemiecki, ale jest nieco łagodniejszy. Słyszę zresztą mnóstwo języków dookoła. Niektórych zupełnie nie kojarzę, ale nie ukrywam też, że naprawdę dość częstym okazuje się... polski. I wielokrotnie, patrząc na ludzi obstawiałam - o, ci wyglądają na Polaków. I rzadko kiedy się myliłam. Em twierdzi, że nasza nacja jest tam nader popularna i nawet w jego bloku poznał kilku jej przedstawicieli. Z jednym takim Ziomalem wdał się kiedyś w dyskusję. Polak był wielce kontent, że spotkał kogoś "zagranicznego", kto bywa w Polsce i trochę rozumie naszą mowę. Ale ponoć, kiedy Em się wygadał, że ma żonę Polkę i że mieszkamy w jakimś tam Grajewie na Podlasiu, to jakoś już mu się gadać nie chciało... Na pytanie Em skąd on sam jest, Ziomal odrzekł, że w zasadzie to stąd, bo już 15 lat w Polsce nie mieszka. Jasne... Ja osobiście nie czuję się gorsza, że pochodzę skąd pochodzę i mieszkam tu, gdzie mieszkam. Nie mam z tym najmniejszego problemu. "Wiele osób jednak ma, Jo - uświadomił mi Em. Wszyscy chcą być z dużych miast, a najlepiej zza granicy. Ale nie tylko Polacy tak mają, Hindusi też, inne nacje zapewne podobnie". Smutne, żałosne, może zabawne - zastanowiłam się chwilę?
Do centrum jedziemy metrem około pół godziny. Co to za metro - pytam Em - które jedzie nad ziemią, a tylko czasami pod? Może jestem śmieszna, ale metro zawsze kojarzyło mi się z podziemiem, ha ha ;). Ot, takie luźne spostrzeżenie.
Kiedy wysiadamy na dworcu centralnym, odnoszę wrażenie, jakbym już tu kiedyś była ;-)))). 7 lat... a jednak pamięć można doskonale ożywić, patrząc jedynie na mijane mury, schody i bramki kontrolujące bilety.
Wyjście na miasto - to samo wrażenie. Jestem w miejscu, które nie jest mi całkowicie obce i nieznane. Mimo wszystko, rozglądam się z tą samą dziecięcą ciekawością, co wtedy. Podoba mi się! Ludzie wszelkiego wzrostu, wagi, koloru, nacji i języka, tramwaje, autobusy, samochody, skutery i... oczywiście rowery - w ilości tak słusznej, że aż się słusznie wzruszam. Kiedy byłam tu pierwszy raz, rowery zawojowały moje serce i miałam ochotę fotografować niemal każdy napotkany, a już rowerowe parkingi!? Normalnie gały mi z orbit wyłaziły i cieszyłam się do tych mas rowerowych jak głupek do holenderskiego (no, przecież!) sera.
Tym razem, rowery też zajmowały mi, że tak powiem, dużo czasu. Robiłam im zdjęcia każdego dnia i w pewnej chwili doszłam do wniosku, że chyba już jestem na ich tle obłąkana...
Zresztą, co ja tu ozór będę strzępić po próżnicy - oto poniżej mój autorski krótki pogląd. Wybiórczy, bo zdjęć mam tyle, że nie umiem sobie z nimi poradzić i już samo wyselekcjonowanie kilku przyprawia mnie o białą gorączkę. Bo wiem, że wszystkie to ZA DUŻO, a zarazem - a może jeszcze to? Albo to? I tamto?
Jakiś koszmar po prostu... Ale zarazem niezwykle uroczy, prawda?
Kilka fotek przefiltrowanych instagramem, a reszta saute prosto z nie najnowszej już Xperii, bez żadnego retuszu. Klikałam je w biegu, pomiędzy tłumem, z roweru, z chodnika, z ulicy... Wszystkie na szybko, a zatem cudów fotograficznych nie obiecuję.
No to tak: noga na pedał i jedziemy! Przy okazji - podziwiać można kawałki miasta. Ale miasto pokażę też w innych odcinkach.
Do centrum jedziemy metrem około pół godziny. Co to za metro - pytam Em - które jedzie nad ziemią, a tylko czasami pod? Może jestem śmieszna, ale metro zawsze kojarzyło mi się z podziemiem, ha ha ;). Ot, takie luźne spostrzeżenie.
Kiedy wysiadamy na dworcu centralnym, odnoszę wrażenie, jakbym już tu kiedyś była ;-)))). 7 lat... a jednak pamięć można doskonale ożywić, patrząc jedynie na mijane mury, schody i bramki kontrolujące bilety.
Wyjście na miasto - to samo wrażenie. Jestem w miejscu, które nie jest mi całkowicie obce i nieznane. Mimo wszystko, rozglądam się z tą samą dziecięcą ciekawością, co wtedy. Podoba mi się! Ludzie wszelkiego wzrostu, wagi, koloru, nacji i języka, tramwaje, autobusy, samochody, skutery i... oczywiście rowery - w ilości tak słusznej, że aż się słusznie wzruszam. Kiedy byłam tu pierwszy raz, rowery zawojowały moje serce i miałam ochotę fotografować niemal każdy napotkany, a już rowerowe parkingi!? Normalnie gały mi z orbit wyłaziły i cieszyłam się do tych mas rowerowych jak głupek do holenderskiego (no, przecież!) sera.
Tym razem, rowery też zajmowały mi, że tak powiem, dużo czasu. Robiłam im zdjęcia każdego dnia i w pewnej chwili doszłam do wniosku, że chyba już jestem na ich tle obłąkana...
Zresztą, co ja tu ozór będę strzępić po próżnicy - oto poniżej mój autorski krótki pogląd. Wybiórczy, bo zdjęć mam tyle, że nie umiem sobie z nimi poradzić i już samo wyselekcjonowanie kilku przyprawia mnie o białą gorączkę. Bo wiem, że wszystkie to ZA DUŻO, a zarazem - a może jeszcze to? Albo to? I tamto?
Jakiś koszmar po prostu... Ale zarazem niezwykle uroczy, prawda?
Kilka fotek przefiltrowanych instagramem, a reszta saute prosto z nie najnowszej już Xperii, bez żadnego retuszu. Klikałam je w biegu, pomiędzy tłumem, z roweru, z chodnika, z ulicy... Wszystkie na szybko, a zatem cudów fotograficznych nie obiecuję.
No to tak: noga na pedał i jedziemy! Przy okazji - podziwiać można kawałki miasta. Ale miasto pokażę też w innych odcinkach.
![]() |
Moje ukochane zdjęcie. Tuż obok słynna ulica Czerwonych Latarni. Tylko parędziesiąt kroków do przodu ;-). |
![]() |
Niedaleko "naszego" bloku ;) |
![]() | ||||
To wcale nie jest widok odosobniony ;-). |
![]() |
![]() |
Moja Mama miała rower w tym stylu, tyle, że czerwony. Ba, on nadal jest w P. I na chodzie! |
![]() |
Klasyka |
![]() |
Różowe... Gazelle ;-) |
![]() |
Trochę tłoczno... |
![]() |
Różowy malutek mnie rozczulił... |
Wiadomo... Yellow |
No, tego to nikt nie ukradnie... |
A to już nasze cztery koła zatrzymane na popas ;-) |
Tymczasem zapraszam na kolejną przerwę. A po niej - lecimy spacerkiem po Centrumie, a potem... do Browaru Heinekena, skąd wychodzimy, a raczej wypływamy łodzią na krótki rejs po kanałach - z deka podchmieleni. Bo jakżeby inaczej?
PS. Minęło już trochę czasu i w biegu codzienności zapominam już trochę ten Amsterdam - zwłaszcza, że Em jest teraz w Polsce. Ale to pisanie, wspominanie i przeglądanie zdjęć sprawia, że... zaczynam za tym miejscem TĘSKNIĆ! Jednocześnie, przez tę wycieczkę - pomijam tu inne wydarzenia z życia. No, żadne tam jakieś szczególne, ale jednak. Ja chyba jednak muszę iść się leczyć. Niech mnie ktoś ukróci, błagam... Bo ja sama siebie nie umiem...