czwartek, 9 stycznia 2014

Koham

W domu w P. śpimy w sypialni "na górze"

W niedzielę obudziłam się wcześniej niż chłopcy (w sumie nic nowego...) i cichcem zeszłam na dół. Z bratem Marynarzem zasiedliśmy przy kuchennym stole i rozgawarywaliśmy przy kawie. Brat Marynarz i jego 3 kobiety zaszczycili nas bowiem na "Weekend 3 Króli".

Po pewnej chwili, drzwi do dolnej sekcji domu ostrożnie się otworzyły i do kuchni wsmyknęła się dwuosobowa procesja. 

Obaj kompletnie ubrani i dzierżący. Jeden złożonego, osikanego pampersa i moje kapcie (kapeć, k woli ścisłości), drugi mój telefon i okulary.

Potem jeszcze okazało się, że Większy oporządzał Mniejszego przy grubszej robocie. Bet usłyszała bowiem ze swego pokoju jak Mały drze się z łazienki "Oluuuś, juuuuż!". Kontrolnie więc wylazła spod kołdry i poszła zobaczyć co się święci. Mały wypinał tyłek a Duży robił z tym tyłkiem co należy. Zużycie papieru wołało ponoć o pomstę o nieba, ale jakież to miało znaczenie w tym wzruszającym - bądź co bądź - momencie?

Nie dość że się sami ubrali (idealnie, jak należy - nic tyłem do przodu, nic na lewą stronę) to jeszcze znieśli na dół to co uważali za stosowne i co jak w mordę strzelił naprawdę (!) było stosowne. Oni wiedzą, że matka musi mieć pod ręką telefon i okulary, że chodzi w kapciach a najwidoczniej zeszła boso skoro kapcie zostały koło łóżka a zatem trzeba je było jej dostarczyć (ok, znieśli tylko jeden, drugi znalazłam potem w takim miejscu, że sami nie mieli szans go znaleźć). Osikany pampers Maksymalnego (na noc jeszcze zakładamy) nie tylko zdjęty z dupy ale też złożony i zniesiony na dół do śmieci a nie pozostawiony "na stojąco" na podłodze. 

Hersztem bandy był oczywiście Olek. Z dnia na dzień widzę jak staje się coraz bardziej odpowiedzialny, obowiązkowy, uważny i troskliwy. O tak, troskliwość ma we krwi. Młodsze dzieci zawsze traktuje z czułością. Nie to, że popchnie, obejdzie, naskarży. Bo on i usmarkany nos mniejszym wytrze i butelkę z piciem poda i w główkę pocałuje i zabawki odda... Jedynie na żarty bądź doprowadzony do ostateczności potrafi takiego np. Maksa szturchnąć czy potraktować poważniej i wyrzucić mi (Matce) prosto w twarz: "po co ty! mamo! tego Maksa nam urodziłaś ???".

Ale ja widzę jak bardzo zostają mu (im) w główce moje "nauki". Niby jazgoczę czasem bez sensu, unoszę się, gderam... Bo ja jestem gderliwa. Umiem im kłaść do tzw. pieca. Jak wypalę kazanie to cisza w kościele (tzn. w domu, bo na publicznym forum to ja jestem wstydliwa mysz, o). A jednak nawet to ma swój sens. Bo przeważnie tłumaczę albo po prostu mówię. I jak widać - wcale nie mówię w próżnię. Warto więc mówić do swoich dzieci. Warto uświadamiać, tłumaczyć, uczyć, pokazywać. Od najmłodszych lat. Nic bowiem z tego nie zginie. A nawet jeśli coś tam zginie - pozostanie piękna rama człowieka na przyszłość. Do obsadzenia w niej znakomitego obrazu. Obrazu z duszą. A czymże jest obraz bez duszy?

Aleksander jest starszy i siłą rzeczy mądrzejszy od Maksymiliana. Aż by się chciało powiedzieć - bardziej doświadczony, ale dziwne to słowo w odniesieniu do niespełna 6-cio latka. Maksi jednak czerpie z brata jak ze studni. Jest bardziej pewny siebie i bardziej rozwarchany, ale taki to zwykle przywilej drugiego dziecka. Niemniej jednak, Olek jest dla niego wzorem. Często papuguje i naśladuje go bez żadnego sensu i bez mierzenia sił na zamiary, ale nawet jeśli czasem starszy "uczy go złego" to jednak w ostatecznym rozrachunku cieszę się, że to ten rozsądniejszy i delikatniejszy Olu jest pierwszy.

"Mamka, bo my się obudziliśmy, Ciebie nie było, to ja sam ubrałem siebie i Maksia i wszystko przynieśliśmy" :).

Nie pierwszy raz wzruszyłam się dzięki naszym chłopakom, ale tym razem wzruszyłam się szczególnie. Przez ten kapeć, telefon, okulary, przez ten osikany pampers i tonę papieru w sedesie... Przez to, że widzą, słyszą, wiedzą, czują, rozumieją. Że kochają. A słowo kocham obija się u nas o ściany codziennie jak piłeczka w squashu... Ja nigdy nie słyszałam go od swoich rodziców (co o niczym nie świadczy, bo nie poddaję w wątpliwość ich uczuć), ale swoim synom go nie szczędzę. A już totalnym maniakiem tego słowa jest Em. Do mnie i do dzieci - bez końca, bez okazji, bez przymusu. KOHAM (pisownia oryginalna - nie ma szans na zmianę i nie zmieniam, bo lubię tę wersję - wiem bowiem, że to jego wersja - od serca) króluje. 

Ostatnio Olu obstawił swojego starszego ciotecznego brata - prawie 9-cio letniego Mikołaja. Oglądają wspólnie filmiki na YT i Mikołaj unosi się z euforią: Jak dobrze, że nie ma tu Ani! Bo nam nie przeszkadza! (Ania - 8 m-cy, siostra Mikołaja). Olek na to: A nie! Ona MA tu być! To jest Twoja siostra! Nie mów tak!. 

I jeszcze tak na koniec:

Mamo, a jak ten Bóg stwarza ten świat? 

Hmm, bo ma taką ogromną siłę i moc, że wszystko może.

O ja cię!!! Mamo, to jak ja będę już dorosły to też pójdę do nieba i zostanę bukiem!!!

Było to (ponownie) z serii - ocalić od zapomnienia.

piątek, 3 stycznia 2014

Kim w życiu zostałam

"A jak byłaś taką malutką dziewczynką jak ja i miałaś swoją laleczkę, to miałaś też dla niej taką malutką buteleczkę z takim mleczkiem na niby? A taką malutką pieluszkę dla niej też? I taki mały kaftanek? I wózeczek? Mamo?"

Miałam, Oluś. Chociaż wózeczka to chyba nie... Wiesz, ja już nie pamiętam...

A pamiętasz kim chciałaś zostać jak byłaś taka mała jak ja?

Hmmm... może piosenkarką? (niestety, moje plany zawodowe sprzed co najmniej 34 lat nieco mi już wyparowały z pamięci, ale śpiewać lubiłam, że ho ho)

Piosenkarką, Oluś. Chciałam zostać piosenkarką.

Spojrzał na mnie z tym swoim błogim uśmiechem.

No widzisz, a zostałaś moją mamą :). 

PS. A potem jeszcze dodał: Bo zawsze chciałaś mieć takiego synka jak ja, prawda?  

HMMM, CHYBA NAWET NIE MARZYŁAM O TAKIM. Zdradzę, że zanim Olu się urodził, uplanowałam sobie, że będzie dziewczynką. Ot tak. Bo wydawało mi się, że to dla mnie lepsza opcja. Los jednak doskonale wiedział kogo mi dać i nie popełnił w tym najmniejszego błędu. Ba, nie popełnił go dwukrotnie.

O Maksymilianku innym razem ;).