Nie odstałam od tradycji. Najpierw pochłonęłam
pączka od kolegi z pracy, a potem kupionego sobie samej (no i kolegom - w rewanżu).
Jadam takie rarytasy kilka razy do roku i pewnie łatwiej policzyć te razy na
palcach jednej niż obu rąk, ale jednak TEŻ mam na ich temat, dajmy na to, 3 własne zdania.
Otóż więc tak:
Zdanie pierwsze i zasadnicze:
Lubię pączki z nadzieniem li tylko owocowym - marmolada, konfitura, powidła, cokolwiek byle owocowe i lekko kwaskowate. Delikatny kwasek w środku łagodzi bowiem wszystkie te lukry, cukry pudry i inne lepkie pomady i posypki jakimi traktuje się pączki z zewnątrz. Tymczasem, oba moje dzisiejsze egzemplarze nafaszerowane były budyniem i jakąś dziwną masą karmelową. W konfrontacji z taką zawartością naciskam "nie lubię" i dodaję do tego co najmniej 3 wykrzykniki (o tak: !!!). Myślę sobie: u licha, czy ktoś w ogóle takie pączki lubi? Nadziane nie-marmoladą-konfiturą? I jakby w odpowiedzi na swoje pytanie słyszę w radiu sondę uliczną. Pytają ludzi - a jakże! - o ulubione pączki. Dwie pierwsze z brzegu odpowiedzi brzmią: z budyniem!, z bitą śmietaną! O fuck, znów myślę sobie. Że są z budyniem to już wiem, bom zjadła, ale że z bitą śmietaną? Jak jednak widać, niezbadane są wnętrza pączków i nieograniczona jest fantazja cukierników w wymyślaniu coraz to mniej koszernych ich wypełnień. Ja jednak nie. Nie idę tutaj z duchem czasów. Jestem staromodna i zupełnie niereformowalna. Marmolaaaady!
Zdanie drugie, nie mniej zasadnicze:
Nie rozumiem całej tej "otoczki" przy okazji Tłustego Czwartku związanej z niechybnym nabieraniem tzw. zbędnych kilogramów. "Ile już pączków zjedliście?". "A wiecie ile to kalorii?". "A wiecie ile i jak trzeba ćwiczyć, żeby te kalorie spalić?". Wiemy! Zjedliśmy już 2, w domu z chłopakami zjemy jeszcze trzeci a jak dobrze pójdzie to na kolację jeszcze czwarty, który - żeby dopełnić kalorycznego bólu - popijemy tłustym mlekiem. Zadbamy przy tym, żeby pączek trzeci i czwarty był - rzecz jasna! - z marmoladą - choćby najniższej klasy, a nie z kremem czy bitą śmietaną - choćby klasy najwyższej. Nie wiemy, ile kalorii mają 4 pączki i wiedza taka do niczego nie jest nam potrzebna. Bo czy naprawdę można spaść się jednego dnia? Nawet jeśli nie polecimy w te pędy spalać tych pochłoniętych pączków, faworków i oponek na siłownię/bieżnię/rowerek/lodowisko (to ja! to ja!), a rozciągniemy się na kanapie i będziemy sobie leniwie pączkować przed TV/laptopem/mężem/kocem, to czy powstała w ten sposób dookoła naszej kibici... oponka (ze słoninki, ze słoniki) naprawdę powstanie teraz? po tych 4/5/6 pączkach? Ja w tę teorię NIE WCHODZĘ! Na lodowisku byłam wczoraj. Ryłam po nim ząbkami (łyżewek nie paszczki) przez godzinę. W związku z powyższym, moje dzisiejsze pączki zostały spalone już wczoraj. Zresztą, kto się tym w ogóle przejmuje? I po kiego groma liczyć kalorie wtedy, kiedy udzielono na nie dyspensy?
Zdanie trzecie i ostatnie.
Bardzo osobiste. Prywatne i subiektywne. Najlepsze pączki robił KTO? Wiadomo. Swego czasu robił je nawet nader często. Najczęściej w niedzielę. Jeszcze w naszym starym domu. Z konfiturą z własnych, przydrożnych wiśni (różnią się od tych typowo sadowniczych!). Oj, wisiało się w sezonie na czubku wiśni a potem wydrążało pestki agrafką bądź wsuwką do włosów... JEJ pączki nigdy nie były z lukrem. Zawsze z pudrem. Z dużą ilością jajek prosto z kurnika. Jak się trafiało jajo gęsie lub kacze czy/i perlicze - tym lepiej! Stół z gotowymi pączusiami do wyrośnięcia stawiało się przy kaflowym piecu, pączki nakrywało ścierkami i... często podkradało i zjadało na surowo. Piekło/smażyło na ogniowej kuchni w starym, specjalnie do tego poświęconym prodiżu. Świeże i ciepłe jadło się bez ograniczeń - ile brzuch pomieścił. Najczęściej popijało się zimnym (oczywiście, że swojskim) mlekiem. Na drugi dzień były równie dobre. Miała w zwyczaju zawsze dondrać/dądrać (nie znam zapisu, znam wymowę) na swoje wypieki i wyroby. Zawsze miała do nich jakieś a'le. Zawsze zastrzeżenia. A to za słone, a to za słodkie, a to za twarde, a to za miękkie, a to takie, a to śmakie. Trzeba było utwierdzać ją w przekonaniu, że wszystko jest super (a przeważnie zawsze było!), a Ona i tak szukała dziury w całym. Nie brakło Jej przy tym poczucia humoru, bo jednak miała do siebie dystans. Nie pamiętam, kiedy ostatnio robiła pączki, ale pamiętam że jeszcze zanim przeniosła się o poziom wyżej zapowiadała, że znów się zaweźmie i nam napiecze. I nie napiekła... choć piwnica ciągle słoikiem z wisienkami stoi...
Raz po raz uświadamiam sobie, że wraz z Jej odejściem, odeszło też wiele z naszych domowych smakołyków. Nikt już ich nie zrobi. Nikt.
Czy ja umiałabym upiec pączki? Pewnie tak, bez względu na to, czy wyszłyby mi jadalne czy nadawałyby się jedynie do gry w krykieta, to upiec bym upiekła... Może kiedyś spróbuję, choć powszechnie wiadomo, że jak istnieje cukiernia Mistrza Jana, tak cukiernia Mistrza Joanny raczej nigdy nie wypączkuje ;-).
No to ludzie! Obżerajta się ile wlezie! Pączki oraz ich kuzyni wcale nie mają kalorii. A jeśli mają to są to kalorie puste! PUSTE! czyli żadne! A zatem - smacznego! Na pohybel niejakiej Chodakowskiej. A co!
Zdanie pierwsze i zasadnicze:
Lubię pączki z nadzieniem li tylko owocowym - marmolada, konfitura, powidła, cokolwiek byle owocowe i lekko kwaskowate. Delikatny kwasek w środku łagodzi bowiem wszystkie te lukry, cukry pudry i inne lepkie pomady i posypki jakimi traktuje się pączki z zewnątrz. Tymczasem, oba moje dzisiejsze egzemplarze nafaszerowane były budyniem i jakąś dziwną masą karmelową. W konfrontacji z taką zawartością naciskam "nie lubię" i dodaję do tego co najmniej 3 wykrzykniki (o tak: !!!). Myślę sobie: u licha, czy ktoś w ogóle takie pączki lubi? Nadziane nie-marmoladą-konfiturą? I jakby w odpowiedzi na swoje pytanie słyszę w radiu sondę uliczną. Pytają ludzi - a jakże! - o ulubione pączki. Dwie pierwsze z brzegu odpowiedzi brzmią: z budyniem!, z bitą śmietaną! O fuck, znów myślę sobie. Że są z budyniem to już wiem, bom zjadła, ale że z bitą śmietaną? Jak jednak widać, niezbadane są wnętrza pączków i nieograniczona jest fantazja cukierników w wymyślaniu coraz to mniej koszernych ich wypełnień. Ja jednak nie. Nie idę tutaj z duchem czasów. Jestem staromodna i zupełnie niereformowalna. Marmolaaaady!
Zdanie drugie, nie mniej zasadnicze:
Nie rozumiem całej tej "otoczki" przy okazji Tłustego Czwartku związanej z niechybnym nabieraniem tzw. zbędnych kilogramów. "Ile już pączków zjedliście?". "A wiecie ile to kalorii?". "A wiecie ile i jak trzeba ćwiczyć, żeby te kalorie spalić?". Wiemy! Zjedliśmy już 2, w domu z chłopakami zjemy jeszcze trzeci a jak dobrze pójdzie to na kolację jeszcze czwarty, który - żeby dopełnić kalorycznego bólu - popijemy tłustym mlekiem. Zadbamy przy tym, żeby pączek trzeci i czwarty był - rzecz jasna! - z marmoladą - choćby najniższej klasy, a nie z kremem czy bitą śmietaną - choćby klasy najwyższej. Nie wiemy, ile kalorii mają 4 pączki i wiedza taka do niczego nie jest nam potrzebna. Bo czy naprawdę można spaść się jednego dnia? Nawet jeśli nie polecimy w te pędy spalać tych pochłoniętych pączków, faworków i oponek na siłownię/bieżnię/rowerek/lodowisko (to ja! to ja!), a rozciągniemy się na kanapie i będziemy sobie leniwie pączkować przed TV/laptopem/mężem/kocem, to czy powstała w ten sposób dookoła naszej kibici... oponka (ze słoninki, ze słoniki) naprawdę powstanie teraz? po tych 4/5/6 pączkach? Ja w tę teorię NIE WCHODZĘ! Na lodowisku byłam wczoraj. Ryłam po nim ząbkami (łyżewek nie paszczki) przez godzinę. W związku z powyższym, moje dzisiejsze pączki zostały spalone już wczoraj. Zresztą, kto się tym w ogóle przejmuje? I po kiego groma liczyć kalorie wtedy, kiedy udzielono na nie dyspensy?
Zdanie trzecie i ostatnie.
Bardzo osobiste. Prywatne i subiektywne. Najlepsze pączki robił KTO? Wiadomo. Swego czasu robił je nawet nader często. Najczęściej w niedzielę. Jeszcze w naszym starym domu. Z konfiturą z własnych, przydrożnych wiśni (różnią się od tych typowo sadowniczych!). Oj, wisiało się w sezonie na czubku wiśni a potem wydrążało pestki agrafką bądź wsuwką do włosów... JEJ pączki nigdy nie były z lukrem. Zawsze z pudrem. Z dużą ilością jajek prosto z kurnika. Jak się trafiało jajo gęsie lub kacze czy/i perlicze - tym lepiej! Stół z gotowymi pączusiami do wyrośnięcia stawiało się przy kaflowym piecu, pączki nakrywało ścierkami i... często podkradało i zjadało na surowo. Piekło/smażyło na ogniowej kuchni w starym, specjalnie do tego poświęconym prodiżu. Świeże i ciepłe jadło się bez ograniczeń - ile brzuch pomieścił. Najczęściej popijało się zimnym (oczywiście, że swojskim) mlekiem. Na drugi dzień były równie dobre. Miała w zwyczaju zawsze dondrać/dądrać (nie znam zapisu, znam wymowę) na swoje wypieki i wyroby. Zawsze miała do nich jakieś a'le. Zawsze zastrzeżenia. A to za słone, a to za słodkie, a to za twarde, a to za miękkie, a to takie, a to śmakie. Trzeba było utwierdzać ją w przekonaniu, że wszystko jest super (a przeważnie zawsze było!), a Ona i tak szukała dziury w całym. Nie brakło Jej przy tym poczucia humoru, bo jednak miała do siebie dystans. Nie pamiętam, kiedy ostatnio robiła pączki, ale pamiętam że jeszcze zanim przeniosła się o poziom wyżej zapowiadała, że znów się zaweźmie i nam napiecze. I nie napiekła... choć piwnica ciągle słoikiem z wisienkami stoi...
Raz po raz uświadamiam sobie, że wraz z Jej odejściem, odeszło też wiele z naszych domowych smakołyków. Nikt już ich nie zrobi. Nikt.
Czy ja umiałabym upiec pączki? Pewnie tak, bez względu na to, czy wyszłyby mi jadalne czy nadawałyby się jedynie do gry w krykieta, to upiec bym upiekła... Może kiedyś spróbuję, choć powszechnie wiadomo, że jak istnieje cukiernia Mistrza Jana, tak cukiernia Mistrza Joanny raczej nigdy nie wypączkuje ;-).
No to ludzie! Obżerajta się ile wlezie! Pączki oraz ich kuzyni wcale nie mają kalorii. A jeśli mają to są to kalorie puste! PUSTE! czyli żadne! A zatem - smacznego! Na pohybel niejakiej Chodakowskiej. A co!
O tak - nic nie umywa się do pączków własnej roboty.
OdpowiedzUsuńFaktycznie - te z klasycznym nadzieniem, tj. z różą lub marmoladą są najlepsze, ale ja jadłam dziś dwa ze śliwką (nowatorki pomysł jednej z popularnych cukierni - stałam w kolejce pół godziny!) i były naprawdę wyborne!
Jednak połączenie róża + cukier puder wygrywa!
Śliwka też owoc, więc jak najbardziej!
UsuńJeju! I z jajem, i nostalgicznie - jak ja lubię czytać Twoje opowiastki! :) Mnie w tym tygodniu domowe pączki pewnie ominą, ze względu na ostatki do domu wrócę zapewne w sobotę, a tradycyjne pieczenie jest w tłusty czwartek, a potem we wtorek przed popielcem. Sama niespecjalnie mam warunki - zresztą, tylko dla siebie trudno piec pączki, bo ile ja sama zjem? W sumie, w pracy nie ma właściwie osób na diecie, ale teraz połowa działu na urlopie albo w rozjazdach - kto by je zjadł? :)
OdpowiedzUsuńPS: Dietom mówię stanowcze nie! Zawsze. Figurę mam idealną, a komu się nie podoba, nie musi patrzeć :P
O tak, tłusty czwartek i zapusty - wtorek przed Popielcem ;). Dla mnie ta tradycja pozostała jednak w starym domu - u mnie to już nie to samo... I też: kto by to zjadł? No, w sumie można zamrozić ;)>
UsuńTo jak się wybiorę na tę sesję, to zrobimy ją z pączkami! Ja jem dużo (choć nieprzesadnie;)
UsuńJeżeli będziesz grała pierwsze skrzypce przy ich robieniu - zgoda! Ja będę Twoim kuchcikiem ;).
UsuńDeal! :D
UsuńTo ja "wysyłam" Tobie Kochana jednego z taką kwaskowatą konfiturą - porzeczkową, produkcji wiadomo kogo ;)
OdpowiedzUsuńMyślę, że będzie smakował :)
Zastrzeżenia co do smaku/wyglądu/jakości też były, of kors.
I tak sobie myślę, że to właśnie te "uwagi" dodają im smaku :)
Porzeczkowa - super! Ja w tym roku muszę narobić porzeczek w słoiki, bo już niemal "wyszły", a są jednak niepowtarzalne - choć zarazem niezbyt już chyba popularne...Niesłusznie!
UsuńCzytajac Twoje wspomnienie opieczeniu paczkow przez mame, przypomniala mi sie moja babcia, ktora w podobny sposob paczki piekla. Ile radosci byl przy tym oczekiwaniu na nie, a jakie pyszne byly,
OdpowiedzUsuńoczywiscie z marmolada.Pozdrawiam!
Tak, to był taki rytuał Ago. Ja miałam przy nim też swoje zadania, ale jednak wiadomo - mama wiodła prym ;).
UsuńKochana wysyłam Ci talerz pączków roboty mojej teściowej...a jakże :)
OdpowiedzUsuńJa pączków nie lubię,więc swoim przydziałem się dzielę...ale,ale...wrąbałam czekoladę, więc świętowałam ten dzień pączka na swój tłusty sposób! :D
Twoja teściowa najwyraźniej lubuje się w wypiekach ;).
UsuńGeneralnie pączków nie lubię i nie jadam. Ale kiedyś, kiedyś, w grzesznej młodości, jadałam pączki kupowane u Bliklego - z nadzieniem z róży i tego nadzienia było naprawdę sporo, a lukru cieniuteczko. Z czasem się niestety popsuły, nadzienia różanego jest dosłownie kropla, lukru zaś dużo. Pączki z budyniem - powiało zgrozą. Z budyniem to się piecze babeczki. Pączek ze śmietaną ?-Chyba ktoś z ptysiem pomylił. Będziesz robiła pączki i z pewnością będą udane i Twoje dzieciaki też będą je potem z rozrzewnieniem wspominać.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Anabell, ja też jadam raz na ruski rok, ale czasem się jednak skuszę. A to nadzienie... cóż, jak widać moda się zmienia również w tym względzie :). Ja, być może kiedyś się skuszę, by samej zrobić, ale muszę do tego pomysłu - dorosnąć ;).
UsuńJa też jestem staromodna, czy starej daty - jak kto woli ;) bo żadnego pączka jak tylko z marmoladą, nie zjem!
OdpowiedzUsuńI nie mogę sie nadziwić, jak moja Emilka wcina go z czekoladą!
Dziś jednak do domu, kupiłam tylko te tradycyjne, no bo raczej się nikt nie doczeka, upieczonych przeze mnie ;))
Wiwat tradycji ;-)
Usuńuwielbiam takie wspominki z przeszłości... i pamiętam moją babcię, która już nie żyje lat 20 i robiła najlepsze pączki na świecie... piekła je w tzw. bradrule (to po śląsku) w piecu kaflowym....
OdpowiedzUsuńa moja siostra potem trzy dni czekała, żeby takiego pączka zjeść, bo najlepiej to lubiła właśnie takie... dojrzałe ;)
ech... to se ne wrati ;)
W piecu kaflowym? Pierwsze słyszę, ale brzmi ciekawie! Co region to obyczaj i inna kuchnia...
Usuńcoraz częściej utwierdzam się w przekonaniu, że twoja mama była swoistym perpetum mobile, wokół którego kręcił się świat, ale wyłącznie dzięki jej wysiłkowi i poświęceniu. czy nie warto trochę się poświęcić i zacząć kultywować pewne drobne tradycja? dla niej...
OdpowiedzUsuńKultywuję, Lucy, jak najbardziej. Ile tylko jestem w stanie. Chyba najbardziej z nas wszystkich. Nadal jeżdżę na wieś, gdzie sprzątam, gotuję, uprawiam po niej ogród, "organizuję" święta itp, itd. Ale kaszanki, salcesonu z całego świniaka czy rolady z cielaka raczej nie zrobię - bo niestety, już nie ja tam jestem gospodynią no i - nie wiem, czy dałabym radę, choć zawsze asystowałam mamie przy tym wszystkim. Sytuacja się zmienia, czasy, ludzie dookoła... Stąd też pamięć o mamie staram się kultywować zapisując co nieco. I tak jestem ciągle rozdarta między dwoma domami - tu i tam. Naprawdę ciężko to czasem ogarnąć, ale tak jak piszesz - przez wzgląd na nią - staram się. Jej było to całe życie, ten P., choć na pewno nie takiego życia oczekiwała...
UsuńPaczek tylko z marmolada! Wczoaraj zjadlam DWA!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Ja jednak też poprzestałam na 2, Judith ;-).
UsuńKalorie nie istnieją! Czy ktoś kiedyś widział kalorie?
OdpowiedzUsuńNikt nie widział a tylu z nimi walczy... ech!
UsuńWiesz, ze fakt mieszkania "daleko" sprawil, ze tlusty czwartek poszedl w zapomnienie ???
OdpowiedzUsuńa czytajac Twoj tytul- pomyslalam o jakies galezi drzewa owocowego i TAKIM paku hahahahahha :))))
Drga Lux! Powiem Ci szczerze, że chyba bardziej cieszą mnie pąki na drzewach niż te na stole ;). W Polsce jednak, o takim tłustym czwartku nie da się zapomnieć, bo wszelkie media alarmują już od rana.
UsuńNie myślałam,że kiedykolwiek usłysze,ze ktoś tak jak ja nie fascynuje się nową modą na pączki z bitą śmietaną,tofi czy czekoladą.Nie ma to jak nasze tradycyjne,a najlepiej domowe pączki.Moje ulubione z różą albo nadzieniem owocowym.Te wszelakie donatsy się nie umywają!
OdpowiedzUsuńPełna zgoda :-) Ja kupiłam po dwa pączki na głowę i te dodatkowe sztuki przeleżały do następnego dnia, bo kupione pączki nie kuszą. Moja mama często smaży domowe więc jestem wybredna :-)
UsuńJak jednak widzisz Simero - tradycjonalistek jest wiele więcej niż tylko my dwie! A tak poza tym - miło Cie tu "widzieć" :).
UsuńAmisha, sprawy realne dziwnie wikłają się z blogowymi... Od pewnego czasu z większą uważnością patrzę na swoją mamę. W sumie, chyba zaraz wpis popełnię, bo od pewnego czasu chodzi mi taki po głowie.
OdpowiedzUsuńTesiu, ano wikłają się... Ja o Mamie piszę tym więcej, że Jej historia już się zakończyła i już nic nowego ponad to co było, się nie stanie... Czekam zatem na ten Twój wpis!
UsuńA mnie gdzieś cały Tłusty Czwartek przeszedł koło nosa, poległam z gorączką i nie miałam sił skubnąć jednego faworka nawet, a co dopiero mówić o pączku ;)
OdpowiedzUsuńNiemniej zgadzam się z faktem, że coś takiego jak pączek toffi czy z budyniem czy inną bitą śmietaną (whhhhaaattt???) to już nie pączek i nic nie zastąpi tych prawdziwych z marmoladą! A co dopiero za szczęście, kiedy jeszcze w domu ktoś nam je przygotuje i możemy podkradać takie ciepłe, że nawet cukier puder nie jest w stanie się na takim utrzymać!
No! Wiedziałam, że dołączysz do tych co z żadną tam bitą śmietaną itp, itd, a ze zwykłym owocem - czy to konfitura, czy marmoladka ;).
UsuńTłusty straciłaś, ale jeszcze jutro też jest taki special day, więc możesz sobie odbić :).
ja spóźniona, ale na pączki nadal patrzeć nie mogę, to tylko chwilowo, bo tak w ogóle to lubię, nawet bardzo, ale nie żeby za często.
OdpowiedzUsuńw kwestii pierwszej: popieram, tylko z marmolada z czym innym to "wyrób pączkopodobny";)
po drugie: w tłusty czwartek to głupota z tymi kaloriami, jak masz liczyć to nie jedz, jak jesz paczki codziennie to te z tłustego czwartku niewiele już "doszkadzą" pewnie, a jak nie jesz prawie wcale to nie wiem czy nawet te kilka raz w roku od razu spowodują dodatkowe kilogramy, widocznie niektórzy lubią się tak chłostać
a po trzecie: domowe... niedoscigniony wzór, choćby nie tak śliczne, kształtne, wymuskane to i tak najlepsze na świecie. Och ile bym dała za takiego pączka mojej babci?!
Ojojoj, Stokrotko, jesteś kolejna, co lubi pączki tradycyjne :). A kalorie - no rzecz jasna, że nie pójdą w ciało tylko li za przyczyną jednodniowej uczty. To się przecież zbiera przez jakiś czas! I nie tylko za sprawą pąków, choć te mają nieco tej energii w sobie ;-).
UsuńJa naprawdę tylko wyjątkowo sięgam po te specjały, ale w domu to było co innego.... Samo ich przygotowywanie to był pewien rytuał, łączą mi się z tym wszystkim fajne wspomnienia a i smak tych pączków był taki wyjątkowy! Taki swój, jedyny i niepowtarzalny :).
A ja muszę przyznać, że zarówno pączki, jak i faworki jem stosunkowo od niedawna, bo przez długie lata ich nie lubiłam. Do faworków w końcu się przekonałam, ale pączki wcinam rzadko i tylko w wersjach nietypowych - np. z białym serem, z bitą śmietaną, z adwocatem itp. Jakoś nie pasuje mi standardowe połączenie tłustego pączka ze słodkim dżemem i lukrem. No ale może z biegiem lat smak mi się zmieni... ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Sol
Jesteś więc odpowiedzią na nowe trendy, Sol ;-).
UsuńTo z białym serem też są???