Pojęcia bladego nie mam o czym tu napisać, od czego zacząć, co umieścić w środku, a na czym zakończyć...
Pobyt w górach - udany. Tu nie zaprzeczam. Niemniej, skoro gdzieś wyjechałam i ominęły mnie garnki, mopy i zakupy to teoretycznie powinnam być wypoczęta, tak?
Tymczasem, zrąbana jestem jak koń po orce. Sam wyjazd bowiem, choć minęło od niego zaledwie 3 dni - rzekłabym, iż poszedł był już sobie w totalne zapomnienie, a na świecznik mojego żywota wdrapała się ostra i bezwzględna codzienność.
Kiedy wczoraj wróciłam z pracy do domu, zastałam w nim chlew jakiego nie powstydziłoby się stado ryjących w gnoju świń. Świń największy zaś - dodatkowo - CHORY. Smętnie zwisający na pochylonej postaci dres, czapka krzywo stercząca na łysym czubie, szal zimowy omotany na skręconej szyi, wełniane skarpety jak kacze człapy, maślany wzrok, chrząkanie, kichanie, pokasływanie, wałęsanie się od łóżka do łóżka, pretensjonalne łykanie tabletek i znaczenie terenu niezliczoną ilością zużytych chusteczek...
I raz po raz zaglądanie do lodówki i szafek. Po co, ja się pytam? Obłożnie chorzy przeważnie apetytu nie mają, więc tym bardziej powinni stronić od centrum zaspokajania głodu, tak? Tymczasem wściubiali nosa w każdą przytarganą przeze mnie torbę z zakupami i w każdy ulokowany przeze mnie na kuchence gar.
Nie zdążyłam jeszcze rozpakować dokładnie wszystkich bagaży po naszym powrocie, więc tu i ówdzie walają się torby i walizki, wszędzie leżą buty w reklamówkach oraz stosy ciuchów do prania lub już po upraniu. Jeśli pralka wyzionie mi ducha, nie zdziwię się.
Przeziębiony mąż (katarek, kaszelek i ból główki) oraz dwójka zalegających od rana do wieczora w domu dzieci, to poważne zagrożenie dla mojej kondycji psychicznej, że fizyczną przemilczę, albowiem tu bardziej wytrzymała jestem. Dwa rozbebłane łóżka (chory koczuje w każdym z nich - zależnie, gdzie akurat jest mniejszy ruch i gwar dziecięcy), stół w dużym pokoju zawalony choinką, kredkami, książeczkami, nożyczkami, wycinankami, opakowaniami po batonach, kubkami po kakao i czym tam jeszcze możliwe. Podłoga zasłana zabawkami, okruchami, skarpetami, wspomnianymi wcześniej chusteczkami, kłakami z kurzu, kociej sierści i piaskiem spod butów, który chrzęści pod nogami od naszego przyjazdu - jak nie wcześniej. Kuchnia? O, tu to dopiero jest hard core. Wielki czarny wór na śmieci koło krzesła, stos brudnych naczyń na szafkach - bo wszak nie da się wyjąć czystych ze zmywarki i zapakować w nią użytych. Nie ma czystego małego talerzyka pod kanapkę? Nie szkodzi, zje się na głębokim, bądź nawet na paterze do ciasta. Nie ma czystych łyżeczek, by zjeść serek? Nie szkodzi, zje się zabłąkaną miarką od syropu... Kąt, w którym stołuje się Kiara... no, tu to już naprawdę blisko do świńskiego koryta. Reszta domu w podobnym stylu, więc opisywać nie warto, wystarczy tylko uruchomić wyobraźnię. Tylko, czy czyjakolwiek wyobraźnia sprosta temu wyzwaniu... W łazience zepsuła się jarzeniówka. Od pewnego czasu posiłkuję się więc stojącą lampą z Ikei. Z drzwi do pokoju Em odpadła jakiś czas temu klamka... Może by i spróbował to i owo naprawić, ale przecież on jest CHORY! Nie dość, że łazi jak ofiara losu, to jeszcze jedynym problemem, który podczas tego łażenia roztrząsa jest to, JAK ON MÓGŁ ZACHOROWAĆ? Przecież nikt tak jak on o siebie nie dbał! Dzieci zdejmowały czapki na dworze i latały po hotelu w kusych koszulkach, ja non stop łażę bez czapki i często bez rękawic! A On? Wszystko książkowo. I tylko On zaniemógł...
Chore dziecko to pikuś, bo często nawet jak jest chore, to stara się zachowywać jak zdrowe. Chory chłop zaś - niemal na odwrót. Nie twierdzę, że nic mojemu nie dolega, bo faktycznie się przeziębił, ale autoportret jaki sam sobie z tego powodu maluje - miast mnie rozczulać, to mnie troszeczkę drażni.
Dzisiaj po powrocie do domu na mur beton zastanę podobną sytuację (no, chyba, że zdarzy się cud). Zamierzam jednak wziąć wtedy góralską ciupagę i pogonić całe towarzystwo do roboty - poczynając od najmniejszego, a na największym kończąc, kota po drodze nie oszczędzając też. No.
Jutro Sylwester. Będziemy wszyscy czworo (+ Samanta i kot) siedzieć w domu. Imprezę zaś odpękamy rzeczonego 3 stycznia na weselu. Już się tego wesela nieco boję - nie dlatego, że będę w jakimś tam centrum zainteresowania, a dlatego że będę musiała oporządzić nie tylko siebie, ale również co nieco piętro w P., chłopaków i Em. No i zanosi się na mróz. Cosik się obawiam, że moje ponczo i szpilki mogą nie podołać wyzwaniu i zmuszona będę przeprosić swoje futro sprzed 20 lat, a zamiast wdzięcznych pantofelków przywdziać solidne kozaki w kolorze black. Wesele w środku zimy - finezja jak bum cyk cyk! Może jeszcze baranicę se sprawię, kurde mol! I koniecznie - K O N I E C Z N I E - barchany na dupę! A co! jak już się odziać to na MAXA!
Uff, opowieść o wyprawie w góry - nieco później. Dziś musiałam się wyspowiadać z tego, co tu i teraz. Nie samymi przyjemnościami przecie człek żyje (ba, rzadko tylko nimi ;-)).
PS. Wystosowałam do Obłożnego zapytanie o stan samopoczucia i stan mieszkania. Podobno mu lepiej i nawet przymierzał się do odkurzania, ale worek w odkurzaczu okazał się pełny i nie może znaleźć nowego, więc czeka na mnie...
PS nr 2. E tam, czym ja się przejmuję? Przynajmniej jest wesoło, jest karnawał, jutro Sylwester, będzie grzaniec i znów - aż do 7 stycznia - WOLNE :-))). Chlew się kiedyś posprząta. Prawda?
Teraz juz zdaze byc pierwsza:) Kochana,mam te same odczucia co Ty...Kocham Cie Siostro W Doli♡
OdpowiedzUsuńIzabelko - bo tak to jest z NIMI. A kocham również !
UsuńUśmiałam się :) Wesołej zabawy i Wszystkiego Najlepszego w Nowym Roku :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Aga - Wam również wszystkiego najlepszego na ten 2015! A śmiech jak najbardziej wskazany ;-).
UsuńPewnie! Oczami wyobraźni widziałam ten armagedon w twoim domu :) Szałowej zabawy na weselu.
OdpowiedzUsuńDzięki Meg! Armagedon nadal trwa, ale ponoć jak dziś wrócę z roboty to ma być posprzątane... ;-)
UsuńSajgon w domu to jest i u mnie, a nie mam dzieci i kota.
OdpowiedzUsuńChory facet jest gorszy niż małe dziecko. Mój każe mi przy każdym katarku i kaszelku dzwonić do mamy i pytać jak się robi reanimację:)
Miłej imprezy i wszystkiego co najlepsze w Nowym Roku!
ha! kiedyś moja teściowa twierdziła, że jej synuś ma katar (sienny!), bo płukał pieluchy w zimnej wodzie;P
UsuńŻółwinko - oni z pewnych zachowań nie wyrastają ;-) hi hi. A skoro też masz Sajgon -to znaczy, że obie mieszkamy w Wietnamie :-). Tobie też tego, co najlepsze :-))).
UsuńA ja nie wiedziałam, dlaczego moje życie jakieś takie... męczące ostatnio. Wszystko się zgodziło! Chorzy faceci w domu...
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Twój weselny luzik :-)
Tesiu, luzik musi być, bo ja na sztywno nie umiem żyć :-). Zdrowia dla Was!
UsuńAmi, chory chłop w chałupie to gorsze niż wrzód na d...pie. Wiem , nie jest to odkrywcze, ale niestety prawdziwe.
OdpowiedzUsuńSwojemu to zawsze tłumaczę, że wszelkie choroby biorą się z brudu i/lub niegrzeczności:)))
Nie przejmuj się, daj chłopu 3 razy dziennie po 2 tabl. witC a 200 mg i zaraz wyzdrowieje. Tylko niech duuużo pije.
Karm go tą witaminą co najmniej 3 dni.
I wszystkiego dobrego dla Was w Nowym Roku!!!!
Buziam;)
Dziękuję Anabell! Z brudu i niegrzeczności - dobre! Trzeba i mojemu to wyjaśnić, ha ha. Już z nim lepiej, sam się faszerował witaminką C i dziś na wieczór ma być "jak nowy" :-).
Usuńeee, bałagan się ogarnie - piszę tak próbując nie rozglądać się w około;)
OdpowiedzUsuńu mnie też Sołtys ciężko chory jak przeziębiony, więc doskonale Cię rozumiem:)
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, no i świetnego Wesela:)))
Widzę, że te męże to tu nam wszystkim chorują ;-). A bałagan to też chyba nierozłączność żywota - zwłaszcza jak dzieci niewielkie. I Wam wszystkiego NAJ Misiu!
UsuńNie wiem kochana czy wypada sie smiac? :) ale czytajac Twoj wpis usmiech nie schodzil mi z twarzy- sorry wspolczuje chorego chlopa... oczywiscie zycze mu szybkiego powrotu do zdrowia! A tak fajnie opisalas, ze musialam pomyslec- no wszedzie tak samo- to uspokaja :)))
OdpowiedzUsuńWybaw sie na weselisku, czekam na kolejnego weza w opisie- no i jakies zdjecie!! Koniecznie!
Przy okazji- szczesia w Nowym Roku i tylko pogodnych dni!!
Lux, wypada się śmiać, a nawet należy! Chory męż jest dokuczliwy i wnerwiający, ale starałam się nie robić mu zbyt wielu osobistych wytyków - wnerwiał mnie jednak wtedy, kiedy non stop kręcił mi się pod nogami w kuchni. Niby ledwo żyw, a do korytka się pchał ;-))).
UsuńNie omieszkam wstawić jakichś zdjęć tak z gór, jak i z wesela, ale to potrwa... Dziękuję za życzenia i odwzajemniam!
Ja sie nad swoim mezem na poczatku rozczulalam jak mu cos dolegalo, ale po paru latach malzenstwa wyrobilam sie w temacie pt.: "maz i choroba".
OdpowiedzUsuńChrycham, kicham...goraczki tylko brak, ale wigilje przygotowuje, ide do pracy i te inne. Moj malzonek tak sie wyrobil- ze mnie przeszlo na niego, chrycha, kicha, gardlo go boli ( znaczy sie wie, ze .... zona ewentualnie poda leki a reszta? Dorosly jest nieprawdaz?), ze dzisiaj zastalam obiad na stole. Czyli pomimo dolegliwosci wszelakich nie ma mocnych:))
I tak oto , z mlodych wrozek stajemy sie starymi czarownicami. No trudno, Ja tez chce miec latwo w tym stadle. :))
Aniu, otóż to - jak mi coś dolega, to nie ma szans na leżenie - muszę pewne rzeczy zrobić i już. Mój, no nie powiem - w końcu całe te dni siedzi z dziećmi, więc co nieco robić musi, ale to kropla w morzu.
UsuńObiad na stole... No mój to taki kucharz, że jednak wolę sama zrobić. Jego potrawy są dla mnie poniekąd niejadalne LOL ;-).
Zdecydowanie - z czasem młode wróżki, by nie dać się za bardzo pod nogi muszą stać się czarownicami.
Amisho droga, czyżby Twój mąż nigdy wcześniej nie chorował?? Szczęściara. U mnie jest to samo, tylko mój M twierdzi, że on jest chory gdy już naprawdę nic z tym zrobić nie może, gdy go pobolewa główka czy dupka to nie jęczy (jak ja), tylko się trzyma, do łózka trafia w stanie krytyczny, a nie z byle pierdy... no ale jak już trafi go coś i w tym łóżku zalegnie, ewent. na sofie, to zachowuje się jak każdy chory chłop, a mnie nie tyle jego marudzenie co ten wygląd zagilanego, zasmarkanego dziecka drażni, taki jest wtedy nie męski bleeee. Na szczęście nie choruje zbyt często, więc nie jest aż tak źle. Trzymaj się dzielnie :-) Co nas nie zabije to nas wzmocni!
OdpowiedzUsuńPrzyznam Justyno, że choruje bardzo rzadko. Najgorszą chorobą jaka go dopadła to była ospa 2 lata temu. Chłopaki chorowali i on przy okazji. Przeszedł ją potwornie ciężko i wtedy faktycznie było mi go żal i nawet wzięłam tydzień zwolnienia, co by się nimi trzema opiekować - to był jeden wielki szpital zakaźny... Brrr. Faceci są chyba bardziej wrażliwi na ból, słabość, dolegliwości... No i mój teraz miał wymówkę - musi być fit na wesele. W sumie, może i racja, niech się wykicha teraz, a nie przed ołtarzem ;-).
UsuńAmisho, jesteś miodem na moje serce! Wiem, że wiele osób Ci to mówiło, ale Ty koniecznie musisz wydać książkę, bo czyta się Ciebie jednym tchem! Uśmiałam się w głos, o wpół do dwunastej w nocy. Buziak Kochana ♥ Najważniejsze, że w duszy masz porządek :)
OdpowiedzUsuńMoa, być miodem na czyjeś serce to więcej jak zaszczyt! Dzięki, kochana! Myśli o książce gdzieś tam nieśmiało krążą wokół mnie, ale nim się do mnie zbliżą to chyba jeszcze wiele czasu upłynie...
UsuńLepszego dla mnie komplementu, niż taki, że ktoś się z mojego pisania śmieje, chyba nie ma ;-). I to koło północy! Ja o tej porze to zwykle już na drugim boczku śpię ;-).
Porządek w duszy jako taki mam, ale czasem i tam się nabałagani :-).
Jezusiczku płaczę ze śmiechu. Wiem, wiem wredota chodząca ze mnie, zamiast współczuć to ja się śmieję :P
OdpowiedzUsuńGad ma podobne odchyłki w chorobie, tylko w pakiecie jest jeszcze w dalszym ciągu teściowa która winą za chorobę synalka obarcza mnie! Dobre, co? :P
Zdrówka dla Męża!!! I szampańskiego Sylwestra :*
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! :*
Ej, kochana, tu nie ma czego współczuć, tu należy się śmiać! Ja przeważnie piszę tak, żeby było troszkę wesoło, bo wierzę, że dobry humor to podstawa egzystencji. Co prawda mężyk podziębiony wnerwiający co nieco, ale i to da się przeżyć.
UsuńA Twoja teściowa to jak dla mnie zawsze jest niezwykłym zjawiskiem - masz Ty się z tą kobitką, oj masz ;-).
Dzięki za życzenia - odwzajemniam!. Wszystkiego najlepszego Moni!
Ten chlew sam się posprząta, sam - zobaczysz!!! ;) A poza tym - mam jak Mała Czarna - zamiast współczuć Ci w niedoli, śmieję się do rozpuku. Cudownie piszesz o tej rozgrywającej się na deskach Twojego mieszkania tragedii :) Ale choć męża nie mam, to doskonale wiem, jak chorują panowie - przy byle katarku umierają. U mnie w domu mistrzem jest w tym ojciec :)
OdpowiedzUsuńBuziaki na nowy rok dla całego Twojego wesołego chlewika, a największe dla Ciebie - cobyś sił i cierpliwości do swoich chłopaków miała w 2015 co najmniej ze 2 razy więcej niż w 2014 :)
Ano, ja to jak Mikołaj na Wielkanoc. Przepraszam, że dopiero odpisuje, ale się żem pogubiła w tych postach i komentarzach.
UsuńMelduję, że chlewik funkcjonuje nadal i ma się całkiem dobrze.
Mężyk jednak na 2 tygodnie wylatuje do Ams i wtedy może będę (paradoksalnie!) mogła nieco poogarniać.