No i zleciał kolejny, zwykły jak komunistyczna kiełbasa, dzień. Wszystkie moje dni są do siebie podobne. Rano do pracy, w pracy standardowo i klasycznie, po pracy marsz do domu, przejęcie Aleksandra od opiekunki i "żeglowanie" do wieczora. Dzisiaj miałam nieco odmiany bo przerabiałam maliny zerwane w niedzielę u bratowej w ogródku. Kilka słoiczków czerwonej, aromatycznej chlapy już wylądowało w piwnicy, reszta tej chlapy zostanie połączona z jagodową burlagą i w efekcie ma powstać jakiś a'la leśny dżem. Nie wiem po co robię dżem skoro rzadko go jadam. Chyba tylko dlatego, że po prostu mam maliny, mam jagody i muszę je zagospodarować. Malinowy przecier jednak, na zimowe herbatki i ewentualne przeziębienia na pewno się przyda.
Dzisiaj też umniejszyłam zawartość naszego kosza na brudy. Udeptane rajstopy Olego i moje drugiej świeżości koszulki powoli zaczęły już wręcz wypełzać spod dekla żółtego kosza. Pralka szalała więc dwa razy i pozostało jej roboty na co najmniej jeszcze 2 zachody. Brzmi to okrutnie - ale czyżby okazało się, że ja i mój syn to para cywilizowanych kloszardów? ;-). Pogoda dzisiaj u nas cudowna a zatem uprane sztuki elegancko ozdabiają sznury na balkonie - nabierają zapachu wrześniowego powietrza trzepocząc beztrosko na lekkim wietrze. Bardzo ale to bardzo lubię rozwieszać pranie. Robię to zawsze z namaszczeniem, uwagą i optyczną dokładnością. Wszystko ma wisieć równo, dobrane kolorami i rozprostowane. Takie tam zboczenie pralnicze ;-).
Teraz to właściwie nic już mi się nie chce. Olek śpi i ja mam ochotę na to samo. Myślę, że jak żłopnę szklankę melisy i chwilę poszperam na desiforum (moim netowym narkotyku) - przytulę się do swojego pachnącego słodyczą i zasnę z nosem w jego kudełkach. Uwielbiam patrzeć na śpiącego synka. Właściwie jest to jeden z najpiękniejszych widoków jakie mogłabym sobie wyobrazić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dobre słowo zawsze mile widziane :-).