To już tydzień.
Tak mnie wychowałaś, tak mnie zahartowałaś, tak mnie uodporniłaś na wszelkie przeciwności i niewygody życia, tak nauczyłaś pokory, cierpliwości i wytrwałości, że dzisiaj - kiedy już Ciebie nie ma - zbieram tego plon. Dziękuję Ci.
Nie, nie pogodziłam się z Twoją realną nieobecnością.
Nie wypłakałam jeszcze wszystkich łez, choć były już momenty, że najzwyczajniej w świecie mi ich brakło. Czuwasz nad nami. Dbasz byśmy się nie odwodnili przez smutek po Tobie. Zawsze dbałaś o wszystkich. O siebie najmniej. I wiedział to każdy. Ten, kto Cię znał na co dzień i ten co od święta.
Nie przestałam Cię widzieć, słyszeć i do Ciebie mówić.
Nie przestało mnie boleć. I jeszcze długo nie przestanie.
Wielokrotnie układałam sobie w głowie TEN scenariusz. Ten, w którym nagle braknie Ciebie lub Ojca. Samo takie wyobrażenie sprawiało, że moje serce niemal żywcem wyrywało się spod żeber a przed oczyma miałam mroczki. Od stycznia tego roku, kiedy to rozpoczął się proces powoływania Cię do NIEGO (bo inaczej tego dzisiaj nie nazwę), moje wyobrażenia stawały się coraz bardziej realne. Nie dopuszczałam ich do siebie, ale przemycały się same. Przeciskały się przez dziurkę od klucza i przełaziły przez szparę pod drzwiami a dzień PRZED Twoim odejściem po prostu staranowały już te drzwi taką siłą, że nie sposób było się jej przeciwstawić.
Przyszłaś na świat w czerwcu i w czerwcu z niego odeszłaś.
Nasza Droga Mamo Jadwigo. Jedyna i niezastąpiona. Nasz kobiecy święty Franciszku...
Mam Ci dużo do opowiedzenia. O tym co było jak nas opuściłaś. I mam Ci całe życie do opowiadania. O tym co będzie.
Kilka najbliższych postów z pewnością poświęcę Tobie. Dla ulgi i dla pamięci. Rany się goją ale pamięć zaciera, więc chcę ocalić jak najwięcej. Co w sercu - zabieramy ze sobą, co na piśmie - pozostaje.
Mamo, znałam Cię zaledwie 39 lat, 7 miesięcy i 17 dni. Cholera, za mało!!! Wiem, są osoby, które znały swoje mamy, ojców jeszcze krócej, albo nawet wcale, ale to nie zmienia faktu, że czuję wielki niedosyt. Zwłaszcza w odniesieniu do moich chłopaków, których kochałaś swoim słabym sercem najmocniej na świecie. To właśnie Tobie najbardziej lubiłam o nich opowiadać, a Ty najbardziej o nich słuchać. To do Ciebie najbardziej lubili jeździć, a Ty najbardziej na nich czekałaś co weekend. I teraz co???
Ech. Nie wiem już co mam pisać. Kłębowisko uczuć i myśli. Ale poukładam to wszystko w jakieś części i będę tu zamieszczać. Muszę. Mój Żywotnik - moja siła, choć ostatnio podlewany głównie łzami rozpaczy...
Taaak...
Z dniem 19 czerwca 2013 roku nasze życie bezpowrotnie się zmieniło...
Przytulam, choć to nijak Twojego bólu nie złagodzi.
OdpowiedzUsuńPięknie napisałaś i jestem pewna że Ona to wszytsko wie...
Ty wiesz... :*
OdpowiedzUsuńOgromnie Ci współczuje...
OdpowiedzUsuńJoasiu, bardzo mi przykro - nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego uczucia.
OdpowiedzUsuńŚciskam:*
Lzy naplywaja mi do oczu, kiedy to czytam Amisho... ogromnie wspolczuje i sciskam mocno!Aga
OdpowiedzUsuńBrak słów, myślę...
OdpowiedzUsuńbardzo, bardzo mi przykro...
OdpowiedzUsuńsama drżę jeszcze o zdrowie i życie swojego Taty i nie wyobrażam sobie, że nagle może go zabraknąć, dlatego po części rozumiem...
Mocno przytulam:*
i na zawsze pozostanie w Waszych sercach ....;*******
OdpowiedzUsuńAmisha, jest mi niewymownie przykro - byłam przekonana, że jednak wszystko będzie dobrze. Ale widocznie Mama była już bardzo wyczerpana swym niełatwym przecież życiem. Pisz o Niej, pisz dużo, wydrukuj to lub zapisz na dysku zewnętrznym.
OdpowiedzUsuńMasz rację , z czasem pamięć zaciera niektóre obrazy i wydarzenia, więc powinnaś jak najwięcej zapisać to wszystko, co pamiętasz. Przekażesz to potem swoim synkom. Fizycznie Mamy nie ma, ale Twoja pamięć o Niej sprawi, że w jakimś sensie będzie zawsze obecna. Zrobiło mi się bardzo smutno- przytulam Cię serdecznie, szkoda,że nie mogę ukoić Twego bólu.
czas leczy rany...nieprawda , tworzy blizny, blizny na cale zycie..
OdpowiedzUsuńmoja mama odeszla 9.10.12....powinno mi juz byc lepiej...nie jest i pewnie nigdy nie bedzie..wiedzialam, ze jest chora,telefon z wiadomoscia o smierci byl taki nagly abstrakcyjny, nie do przyjecia...2-3dni apatii, przygotowan do pogrzebu, ulga, naprawde ulga po...a teraz??? PUSTKA, zycie toczy sie dalej , smiejemy sie, cieszymy sie az nagle- strzal w kolano...i dol, gleboki dol..swieta bez niej, wiosna bez niej, urodziny...tyle chcialoby sie powiedziec, pokazac, pewnie bylaby bardzo dumna z wnuczki i jej matury...pewnie...
lacze sie w bolu, rozumie, przytulam, spokoju i sil zycze
:*
Ewa
Przytulam mocno.
OdpowiedzUsuńKochana a ja mam takie pytanie.....jezeli to nie problem mogę Cię poprosić o adres, chciałabym Ci coś przesłać....;*
OdpowiedzUsuńMilosc zawsze boli...
OdpowiedzUsuńPamietam.
Serdecznosci
Judith
Joasiu tak bardzo, bardzo mi przykro....:(((
OdpowiedzUsuńmyślałam, że będzie dobrze, naprawdę tak myślałam...
jestem z Tobą:*
Przytulam, Amisiu, nie spodziewałam się, ale też nikt się nie spodziewa...wierzę, że Twoja Mama nie odeszła daleko i zawsze będzie czuwać...
OdpowiedzUsuń[*]
OdpowiedzUsuńKochana odezwij się jakkolwiek, bo myślę o Tobie dużo ;*
OdpowiedzUsuńprzeczytałam tytuł "Mamo" i od razu pomyślałam, że stało się...
OdpowiedzUsuńale zaraz potem....nieee, niemożliwe....
bardzo Ci współczuję, Amisho!!!
Witaj,
OdpowiedzUsuńprzyjmij proszę moje wyrazy współczucia.
Choć jestem tylko czytelniczką Twojego bloga, a nie Twoją bliską osobą, to bardzo dotknęło mnie to, że Twojej mamy już z Wami nie ma.
Spodziewałam się raczej, że historia choroby zakończy się szczęśliwie.
Życzę Tobie i Twojej rodzinie dużo siły w tym ciężkim czasie.
Gosia.
Joasiu przytulam bardzo mocno.
OdpowiedzUsuńTrzymajcie się kochani!
Chciałabym móc Cię teraz tak po prostu, po ludzku przytulić.
OdpowiedzUsuń:*
Jestem z Tobą i bardzo współczuję. Moja Mama też wcześnie odeszła, miała 69 lat,ja miałam 43. To są bardzo przykre doświadczenia, ale życie potoczy się dalej. Odnajdziesz spokój i równowagę z dziećmi, tylko Pastorczyk już nigdy nie będzie ten sam.
OdpowiedzUsuńDziewczyny - po prostu wszystkim Wam dziękuję. Bardzo mocno i serdecznie :). Życie trwa a Mamy choć nie ma to jednak... jest. W swoim domu w Grajewku tę stratę odczuwam mniej, bo mama u mnie bywała bardzo rzadko, ale w Pastorczyku jak pisze Ardiola - już nigdy nie będzie tak samo. Całe szczęście, że jest nas rodzeństwa sporo i w te wakacje zamierzamy Pastorczyk zapełniać po brzegi...
OdpowiedzUsuńTak bardzo mi przykro. W takich chwilach trudno znaleźć słowa, by wyrazić swój żal i to co się czuje. Bardzo Ci współczuję.
OdpowiedzUsuńNad tym postem się po prostu popłakałam i nie byłam w stanie napisać komentarza...
OdpowiedzUsuńNie wyobrażam sobie co musisz czuć... I po prostu przytulam, na razie wirtualnie, ale może niedługo zobaczymy się znowu? :-*
Cokolwiek bym nie napisała, to i tak nie odda tego co czuję czytając Twój wpis. Nie oddam słowami emocji i wyrazów, liter, które chciałabym Ci przekazać by choć trochę ukoić ból po stracie Mamy!
OdpowiedzUsuńMyślę o Tobie i o całej Twojej rodzinie ciepło! Mama czuwa i "jednak jest", przecież wiesz o tym :)
Przez chwilę nie zaglądałam na Twojego bloga, wracam i zamiast o kolejnych szalonych wybrykach Waszej trójki, czytam piękne, ale smutne słowa. Swoich nie będę dokładać - trzymaj się, Amishko!
OdpowiedzUsuńWitaj Asieńko. Nie wiem co powiedzieć, kondolencje najszczersze. Mój tata też w czerwcu nie żyje już dwa lata.Nie byłem przy nim, byłem w USA, ale on świadomie się ze mną pożegnał tuż przed śmiercią, a ja czekając na telefon o sukcesie córki (dyplom magistra)obudzony , dowiedziałem się , że nie żyje tata.!!! Szkoda, że nie powiedziałaś wcześniej, chciałbym być przy Tobie w tym czasie , i byłbym. Trzymaj się, jesteś wspaniała i mocna!!!!!
OdpowiedzUsuńFabryka oczek, Julitka, Potworka, Ana, Anonimowy - dziękuję :).
OdpowiedzUsuń