Kolejny piątek i kolejny tydzień życia w plecy. Nie wiem dlaczego czas musi tak szybko płynąć. Gdzie mu się u diabła śpieszy? Przecież jest "nieskończony" więc czego tak leci na łeb, na szyję? Im szybciej on biegnie, tym bardziej ja się starzeję, kurde mol. Nie, jeszcze nie czuję się stara, ale jakby nie patrzeć bliżej mi już do 40-stki niż 30-stki. O ja biedna. Jednak gdyby udało mi się przeżyć drugie tyle - poczytałabym to za swój sukces. Dzisiaj zmarł Michael Jackoson. Smutna wiadomość. Przeżył 50 lat. Jeszcze 10 lat temu wydawało mi się, że to sporo. Dzisiaj, że to naprawdę jeszcze bardzo niewiele. Słowa ubolewania Michael. Mogłeś chłopie jeszcze poszaleć w życiu, pośpiewać, potańczyć, fanów pocieszyć... I nawet chyba zamierzałeś, bo planowałeś jakieś koncerty w lipcu. Cóż, nie zdążyłeś. Dziwne było Twoje życie i nie sądzę, byś był szczęśliwy tak w ogóle. Pogubiłeś się. Teraz jednak - bez względu co i kto o Tobie myśli i ile długów pozostawiłeś - masz już święty spokój. Pozostanie po Tobie muzyka i księżycowy krok. Odpoczywaj w spokoju. Amen. A my z Aleksem ruszamy dziś na tradycyjny weekend na wsi. Moje dziecię znów dozna uroków wolności od murów, zazna świeżego powietrza i obecności zwierząt. Będzie biegał po podwórku, zwiedzał obory i stodoły, szarpał wielkimi widłami trawę, podjadał żarcie kurom i psom. Będzie brudny jak prosię z błota, poobijany, pokąsany przez komary... i wielce szczęśliwy. A ja? Ja będę musiała wzmożyć czujność, bo o ile w mieszkanku w Grajewie Aleks jest pod moją ciągłą kontrolą i pod okiem - o tyle w Pastorczyku nie jest to takie łatwe. W jednej chwili widzę go na rowerku, a za chwilę już gdzieś za rogiem stodoły. Do tego dochodzą do towarzystwa dzieci mojego brata - i galimatias gotowy. Ale nie narzekam. Wszystko ma swoje uroki.
piątek, 26 czerwca 2009
poniedziałek, 15 czerwca 2009
Mój synio i ja

wtorek, 9 czerwca 2009
Nie ma niczego
Coś mi to moje pisanie stanęło jak ość w gardle. Nie ma weny, nie ma chęci, nie ma nic. Nie ma niczego. Jak by to określił słynny Krzysztof Kononowicz. A zatem, skoro nie ma niczego - to czego ja tu jeszcze piszę? Aleksander dopiero zasnął, ja zaraz rozwieszę drugą serię prania i też do niego dołączę. Jakaś taka do niczego już jestem. Długi dzień. Może napiszę jutro...? O ile jutro zamiast niczego będzie coś... ;-)
poniedziałek, 1 czerwca 2009
Poniedziałek rano
Mój ulubiony poranek tygodnia. Od 7 jestem w pracy. Kawa wyżłopana, maile sprawdzone, pogawędka z kolegami ucięta... Motywacji do pracy brak z uwagi na kondycję fizyczną jaka u mnie dzisiaj kiepska. No ale idzie ku dobremu. Jeszcze jedna kawa, jeszcze godzinka, dwie, kanapka i będzie lepiej. Oknem wpada orzeźwiający czerwiec. Kurcze, już (!) czerwiec. Miesiąc sałaty, szczypiorku, długich ogórków i rzodkiewek. Właśnie na takim menu zwykle przeżywam sezon wiosenno - letni. Nie nie, nie żyję liściem sałaty, nie stosuję diet. Ja po prostu przepadam za zieleniną a gruntowa sałata z pękiem szczypioru i rzodkiewek zaprawiona dobrą śmietaną po prostu mnie obezwładnia. Mogę jeść na śniadanie, obiad, podwieczorek, kolację. Czasem modyfikuję - dodaję świeży ogórek, pomidor, koper, zamiast śmietany sos winegret. Oby tylko dużo i często. A teraz pora zajrzeć do akt. Zamykam bloga i oddaję się "rozkoszy" windykacji.
Subskrybuj:
Posty (Atom)