wtorek, 25 sierpnia 2009

Wizowe zmagania

To jest jednak ból. Masz legalnego chłopa, wziętego za męża z dobrej i nieprzymuszonej woli i w uczciwym małżeńskim celu. Owy chłop wyjeżdża na jakiś czas do kraju swoich ojców i oby powrócić do połowicy i - w naszej sytuacji - narybku - musi smażyć się godzinami w dokuczliwym słońcu New Delhi oczekując na łaskę polskich urzędników konsularnych. Mało tego, że się smaży. Smaży się bowiem w niepewności, czy jego własna pieczeń nie zostanie po prostu brutalnie wyrzucona psom na pożarcie. Mówiąc prosto - niepewność dotyczy decyzji, jaką w kwestii wizy podejmą urzędnicy. Mohinder był w ambasadzie dwukrotnie w ciągu ostatnich 2 tygodni. Wizyta nr 1 - bez oczekiwanego skutku. Zażądali bym wystawiła Mohiemu oficjalne zaproszenie u "swojego" Wojewody. Zadzwoniłam do Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego celem zasięgnięcia języka. Pani urzędniczka w odpowiednim Wydziale - nie poskarżę się - bardzo miła - podała mi informacje powalające z nóg. Nie chodzi o wymogi dotyczące zaproszenia bo te ustaliłam internetowo i wiedziałam, że spełniam. Chodzi o terminy. A więc - najpierw muszę osobiście jechać do Białegostoku by ustalić sobie termin na złożenie wniosku o rejestrację zaproszenia. Może to uczynić w moim imieniu każda inna osoba jaką wydeleguję - byle by udała się tam osobiście. Odpada - Białystok to moje miasto studenckie ale nie mam tam obecnie nikogo, kogo mogłabym poprosić o taką fatygę. Ale to nie problem. W końcu mogę wziąć dzień urlopu i jechać sama. Zapytałam miłą Panią - jeżeli już się tam stawię - kiedy mogę spodziewać się wyznaczenia owego terminu na złożenie wniosku. Pani poszperała w dokumentach i powiedziała - hmmm, no najbliżej to pod koniec października. O w mordę myślę sobie! Pytam dalej - a ile czeka się na wystawienie zaproszenia? Odpowiedź - okrągły miesiąc, proszę pani. I należy odebrać je osobiście. No to jestem ugotowana... Mohi ma bilet na 17 listopada. Żadnym cudem nie zdążę. Wysłałam maila do męża. Udał się więc znowu do ambasady. Wyjaśnił całą historię - w pośpiechu, gdyż urzędnik słucha go również "w pośpiechu". Że żona i dziecko czekają, że specjalnie wrócił do Indii po wizę - a nie musiał i mógł sobie nielegalnie mieszkać itp, itd. Kazali mu przyjść za 10 dni ponownie - czyli w najbliższy czwartek - 3 września. Napisałam do ambasady swój własny list wyjaśniający - zgodnie z ich wymaganiami - historię znajomości, okoliczności, język w jakim się porozumiewamy i inne trele morele. Załączyłam swoje dokumenta odnośnie sytuacji materialnej. Mohi ma nasz akt ślubu, akt urodzenia Olka, mój akt notarialny własności mieszkania. Mam nadzieję, że przekonamy tych urzędników by zrezygnowali z tego oficcial invitation... W końcu wcześniej Mohi dostawał już dwukrotnie wizy do Polski i w ogóle ma paszport naszpikowany wizami rozmaitych państw. Może łaska boża dopomoże. Zanim bowiem załatwię to zaproszenie - grudzień mnie zastanie i Mohi będzie musiał kupować nowy bilet. Tak, jakbyśmy mieli mało innych, ważniejszych wydatków! Wydział Konsularny w New Delhi czynny jest 4 dni w tygodniu po 2 godziny. Mohi mówił, że codziennie czeka mnóstwo ludzi - czekają przed budynkiem,w pełnym słońcu, które dobija. Żeby dostać wczesny numerek, ostatnio Mohi stanął w kolejce o 3 w nocy. Ambasada jest w New Delhi, Mohi mieszka w Kalkucie. Niezłe wycieczki, nieprawdaż? Wszystko to nic - damy radę.

Najgorsze jest to, że jest mi coraz ciężej z Aleksandrem. Robak jest niemożliwie energiczny - nie mogę spuszczać go z oka. Chwila nieuwagi - dzbanek stłuczony, ramka ze zdjęciem również, firanka zerwana, pilot od telewizora rozwalony, buty z balkonu pozwalane... Załatwić nic nie mogę - mój kochany syn jest niecierpliwy - w sklepie piszczy i ryczy bo wszystko chce - dlatego zakupy robię w 2 minuty. Sprawy urzędowe i inne, jakie mam w planach - poszły do lamusa. Nawet nie próbuję. Wstaję przed 6 rano, Olek często ze mną - bo nie ma komu go utulić by dłużej spał. Czasem jest marudny a ja muszę się jakoś wyrządzić do tej roboty by o 7 już tam być! Koszmar. Opiekunka siedzi z nim jak jestem w pracy - potem już nie mam nikogo, kto choć na sekundę na niego spojrzy. Jestem zmęczona. Olek zrobił się piskliwy i wymagający - wszystko co według niego jest nie tak, czegoś chce, uderzy się, potknie - na wszystko jest pisk i ryk na cały blok. Niedługo sąsiedzi oskarżą mnie o molestowanie dzieciaka! Mam już tego dosyć.... Nerwy mi puszczają, mówię do małego podniesionym głosem, czasem krzyczę, daję mu klapsa. Wiem, że nie powinnam i mam wyrzuty sumienia ale po prostu już nie wyrabiam. Dlatego też, niech dają tę wizę Mohiemu czym prędzej i niech przyjeżdża mi a ratunek. No i po prostu najzwyczajniej tęsknię - juz ponad 3 miesiące jak go nie ma...

2 komentarze:

  1. Dziękuję Ci za ten wpis.Nawet nie zdawałam sobie sprawy,że to wszystko tak może wyglądać.Chodzi mi o załatwienie wizy i przyjazd do rodziny!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie ma za co Misiu. Zbieram się na post o legalizacji jego pobytu w Polsce. Ale jeszcze poczekam na pewne fakty, które maja się dopiero "zdarzyć".

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).