Wstałam dzisiaj standardowo o 5.40. Mohi już krzątał się po mieszkaniu. Domykał ostatnie zamki w podróżnych torbach, prasował niebieskie dżinsy i białą koszulę na drogę oraz zaparzył dla nas obojga ostatnią poranną kawę w tym roku.
Żeby nie było, że jestem niedobrą żoną, która nawet nie wyprasuje mężowskich ciuchów przed jego daleką wyprawą do kraju ojców - wyjaśniam, że wersja ubraniowe zmieniła się mężowi właśnie dzisiaj rano i sam postanowił o nią zadbać. Pranie, prasowanie, tudzież gotowanie i dokładne sprzątanie leży w naszym domu absolutnie w mojej gestii. Nie mam z tego powodu żali ni pretensji ani do męża ani do siebie ani do samego Pana Boga. Czasem bowiem i mąż złapie za żelazko, odkurzacz czy gąbkę do mycia naczyń. Zupełnie normalne. Naturalna kolej rzeczy i sprawna organizacja codzienności :-).
Żeby nie było, że jestem niedobrą żoną, która nawet nie wyprasuje mężowskich ciuchów przed jego daleką wyprawą do kraju ojców - wyjaśniam, że wersja ubraniowe zmieniła się mężowi właśnie dzisiaj rano i sam postanowił o nią zadbać. Pranie, prasowanie, tudzież gotowanie i dokładne sprzątanie leży w naszym domu absolutnie w mojej gestii. Nie mam z tego powodu żali ni pretensji ani do męża ani do siebie ani do samego Pana Boga. Czasem bowiem i mąż złapie za żelazko, odkurzacz czy gąbkę do mycia naczyń. Zupełnie normalne. Naturalna kolej rzeczy i sprawna organizacja codzienności :-).
Wyjazd Mohiego w ubiegłym roku przeżyłam bardziej. Teraz przyjęłam to jako coś niemal oczywistego. Tak, jakbym wyprawiała go nie na drugi kraniec świata a co najwyżej w podróż do, dajmy na to, Katowic. Ot, przywykam chyba do sytuacji i wychodzi to nam obojgu raczej na zdrowie. Potrafimy żyć razem będąc naprawdę razem ale i w rozłące.
Po wypiciu kawy, prysznicach, toaletach i przygotowaniu kanapek, z boleścią w sercu zabrałam się za budzenie Aleksandra. Była 6.45. O tej porze nasza pociecha zwykle jeszcze słodko śpi. O dziwo jednak dzisiaj dała się zbudzić bez problemów. Otworzyła powoli oczka, przeciągnęła się kilka razy, poziewała i wkrótce dała podnieść się do pionu, potem ubrać i umyć. Nie knychała, nie płakała i nie marudziła. Tak, jakby wiedziała, że musi dzisiaj stanąć na wysokości zadania.
Oblężeni walizami i pakunkami opuściliśmy nasze M. o 7.10. Pojechaliśmy na dworzec PKP. Pogoda piękna. Rześko i chłodno ale słonecznie. Stacja była niemal pusta a to z tej prostej przyczyny, że byliśmy na niej o 7.15 a pociąg Mohiego planowo odjeżdżał o 8.00. Pociągi w Grajewie nie mijają się niestety (albo -stety) jak metro w Paryżu czy Londynie - stąd ludzie przychodzą na konkretne godziny odjazdów i przyjazdów. Poza tym stacja zwykle świeci pustkami. Dobrze jednak, że jest w ogóle i to bardzo niedaleko naszego mieszkania.
Mohi z Aleksandrem poszli kupić bilet do drewnianej budy pełniącej rolę budynku dworca a ja pilnowałam bagaży na peronie. Kiedy chłopcy wrócili - pora na pożegnanie. Uściski, buziaczki, słowa otuchy, powodzenia, miłości i przypilania - wsiądziesz do samolotu, napisz smska, wylądujesz w Kalkucie, napisz smska, dbaj o siebie, nie stresuj się, chłopcy dbajcie o mamę, mama dbaj o siebie i chłopców..... Chyba nawet zakręciła mi się łezka gdzieś w kąciku oka a Mohi niemal połamał Aleksowi kostki ściskając go ostatni raz... Potem wzięłam malucha na ręce, przeszliśmy nielegalnie przez tory, pomachaliśmy Mohiemu, przesłaliśmy mu całuski, wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy. Mohi miał jeszcze około pół godziny do odjazdu. Stał na peronie i patrzył za nami.
Zawiozłam Olka do niani a sama z godzinnym opóźnieniem udałam się do pracy. Rzecz jasna wcześniej zadzwoniłam z prośbą o godzinną przepustkę. Przy najbliższej wypłacie godzina pożegnania z mężem, który wyleciał w świat na 4,5 miesiąca zostanie mi adekwatnie potrącona. Jakież to ma jednak znaczenie.....
Zawiozłam Olka do niani a sama z godzinnym opóźnieniem udałam się do pracy. Rzecz jasna wcześniej zadzwoniłam z prośbą o godzinną przepustkę. Przy najbliższej wypłacie godzina pożegnania z mężem, który wyleciał w świat na 4,5 miesiąca zostanie mi adekwatnie potrącona. Jakież to ma jednak znaczenie.....
Damy sobie radę bez Tatki. Nie ma innej opcji. I chociaż to już normalne i oczywiste, że pojechał - nieco nam smutno będzie i ciężko czasami. Dni jednak mijają niemiłosiernie szybko, więc nie ma co rozpaczać. Rozstaliśmy się na granicy lata i jesieni, spotkamy ponownie w środku zimy. Dziwne, prawda? Nie ukrywam, że z ogromną przyjemnością spakowałabym również i swoje walizki i udała się w podróż do Indii razem z Mohim. Ale na to, a jest to chyba największym jak na razie moim marzeniem, musimy jeszcze poczekać. Jeszcze.
Szczęśliwej podróży TAM i szczęśliwego powrotu TUTAJ Drogi Panie Singh!
a coz to za okrutna godzina zamieszczania tego posta? ;)
OdpowiedzUsuńAle ten czas przelecial! doslownie chwile yemu narodzil sie plan podrozy, a tu prosze - juz czas jechac! Mysle, wiec ze Mohi wroci rowniez za taka mala chwilke;)ot, taka mala wycieczka! Ani sie nie obejrzysz bedziecie sie witac na tym dworcu, tudziez lotnisku:)
buziaki!
Godzina była znośna tylko w ustawieniach coś jest nie tak..
OdpowiedzUsuńtak naprawde ten wrzesien brzmial bardzo abstrakcyjnie, a teraz wrzesien juz jest a M. juz nie ma. przyznam, ze nam tez sluza rozstania. ma sie wtedy chwile na wlasne przemyslenia i siebie :) a co to z tekstem: dbaj o chlopcow???? znasz juz plec????
OdpowiedzUsuńNie znam. Ale oboje tak operujemy słowem On. Nie wiem skąd ja to mam i skąd Mohi. Albo intuicja albo przyzwyczajenie do chłopca albo to tak na przekór. Zanim urodził się Olo była na naszych ustach... Weronika, więc widzisz he he.
OdpowiedzUsuńdopiero teraz tu doszlam i naprawde mnie wzruszylo wasze pozegnanie :(((( no ale oby do zimy....za to moj zima wyjezdza i nie bedzie go z nami na swieta-takie zycie ....Elsa
OdpowiedzUsuńNo takie nasze życie Elsa...i trza nam je brać takim, jakie jest. Czasem nic nie da się zrobić a jedynie nabrać cierpliwości i poczekać troszku ;-)
OdpowiedzUsuń...... co nas nie zabije to nas wzmocni ........ Elsa
OdpowiedzUsuń