Przypomniało mi się dzisiaj, że w zasadzie to ja przecież pracuję - zawodowo - tylko obecnie jestem na urlopie macierzyńskim... Niesamowite... Moje zawodowe życie jawi mi się teraz jak jaki majak czy sen nie do końca zapamiętany... Rany boskie... Gdyby mi przyszło teraz ot tak, znienacka wrócić za biurko - nie wiem co by to było. Odwykłam od biura. Odwykłam od swojego biurka, kolegów, szefowej, prezesa, dyrektorów, kierowników, firmowych korytarzy, od swoich akt, spraw, szafy pancernej z wekslami, znaczków sądowych w szufladzie, programów prawniczych, przepisów, telefonu odbieranego sztandarowych "dział prawny, słucham?"... Ba, nawet od swojej firmowej komórki, którą nadal mam przy sobie a prawie nigdy ani ona do mnie nie dzwoni, ani ja z niej numerów nie "wykręcam"... Policzyłam, że nie uczestniczę w firmowym życiu już ponad 5 miesięcy. Firma żyje więc swoim życiem a ja swoim. Zanim ponownie podamy sobie dłonie - zaczekamy obie do jesieni. Do września jak mniemam. Urlop macierzyński kończy mi się w połowie lipca. Potem wezmę przepisowe 2 tygodnie dodatkowego (taki twór na żądanie), potem 7 dni zaległego z ubiegłego roku a potem zdecydowaną większość wypoczynkowego za obecny rok. Długo? I tak i nie. Ostatecznie i tak zostawię wtedy w domu (a raczej z opiekunką...) półrocznego berbecia a starszego 3,5 latka poprowadzę do przedszkola. Będę "samotną" matką z dwójką bardzo małoletnich dzieci. Samotną i pracującą na pełen etat. Będę wstawała o 5 rano, by wyrządzić siebie i dzieci i o 7 być na posterunku firmowym. Jak to wszystko będzie wyglądało emocjonalnie, logistycznie i pod każdym innym względem - jeszcze nie wiem. Jeszcze nie mam zielonego pojęcia. W każdym bądź razie - czeka mnie niezła przeprawka. Dzieciaki zresztą też.
Dzisiaj jednak nie martwię się przyszłością na zapas i wiem, że sobie poradzimy. Jedynie ni z gruchy ni z pietruchy przypomniało mi się, że przecież tak normalnie to ja pracuję w pewnej firmie a moje obecne życie matki i farmerki jest jedynie etapem przejściowym i w zasadzie krótkotrwałym. Życie owo jest całkiem fajne - z deka beztroskie, w zasadzie dość spokojne, równoważnie wygodne i bardzo zdrowe. Dookoła pracy w bród, ale dzieci mają raj na ziemi, ja powiedzmy - czyściec, ale na pewno nie piekło... Cieszę się pięknym, zielonym i pachnącym światem obok mnie. Pomimo, iż nie wszystko inne tutaj zasługuje na miano krainy szczęśliwości - ogólnie zawiera się w dwóch słowach - JEST DOBRZE. I oby tak pozostało. Oby było zdrowie - którego co poniektórym bardzo tutaj brak - a będzie lepiej, albo po prostu nadal dobrze. Zawsze byłam zwolenniczką dobrego. Sięgania po lepsze nigdy zaś osobiście zbyt ostro nie praktykowałam. Są tacy, którzy określili by to jako brak ambicji bądź osiadania na mieliźnie. Może. Ale ja akurat jestem taka i po prostu tak mi... dobrze. Lepiej być wcale nie musi ;-).
Ja wprawdzie nie wiem jak to jest być na macierzyńskim, ale wyobrażam sobie, że nie jest łatwo wrócić do "kieratu" - i pewnie nie chodzi o to, że tak ciężko wpaść w rytm pracy, ale chyba o ten moment rozdzielenia się na parę godzin dziennie z maleństwem .. z drugiej strony - choć miałam szczęście przy maleństwie być zawsze, to pracować przy nim od zawsze miałam okazję sprawdzić i jest to taki wyczyn (pogodzić symultanicznie opiekę nad dzieckiem o pracę zawodową), że myślę, że chyba jednak i dla zdrowia matki i dziecka lepiej jest pójść do "biura" :), wrócić i już sobie spokojnie wyłącznie matkować - czekając z radością na wyłącznie wspólne weekendy :).
OdpowiedzUsuńA dobrze jest dobre i jak Ci tak dobrze, to po co rwać się do lepiej:). Cudne dzieci są, dobra praca jest, własne mieszkanie też - żeby jeszcze mąż był bardziej w zasięgu ręki - tego Ci kochana życzę:).
brawo Amishko, uwielbiam Twoje podejscie do zycia!!!!
OdpowiedzUsuńMamo Ammara - praca w domu, mając u boku dziecko na pewno nie jest łatwa. Dlatego bardzo Cie podziwiam, że dajesz radę. Ja, gdybym musiała - na pewno też bym jakoś podołała, ale zdecydowanie wolę iść na te kilka godzin poza dom, zrobić co moje i wrócić do dzieciaków. Mam już doświadczenie w pozostawianiu malucha i wyruszaniu do pracy i nie boję się tego. Kwestia znalezienia dobrych ludzi do Maksymalnego i oby Aleksy polubił przedszkole. Wiadomo - początki najgorsze.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że praca w domu z jednym maluchem to jeszcze pikuś - z dwójką byłoby Ci znacznie gorzej, nie wspomnę o większej ilości.;-)
Ah.. No i jeszcze coś - ja tu taka niby "samotna" matka, ale mąż w tym Krakówku to dopiero i naprawdę samotny ojciec! Nieprawdaż?
Asiu G - dziękuję :). Nie zawsze jest łatwo, ale nauczyłam się ratować wszelkie sytuacje dobrymi myślami. I zbyt wiele nie narzekać jak niekoniecznie trzeba - moja dewiza.
OdpowiedzUsuńNajważniejze to pozytywne podejście...a takiego Ci nie brakuje...oby najwięcej takich ludzi na świecie :)
OdpowiedzUsuń