Dzisiaj nie będzie elaboratu. Ani typowego dla mnie posta wspominkowego.
Dzisiaj krótko, zwięźle, letnio i słonecznie.
Odnotuję jedynie kilka faktów a między innymi ten, że mój starszy syn już od pierwszego dnia wakacji przebywa na Pastorczyku a Pastorczyk jako taki - obfituje teraz w ludzi jak dorodna czereśnia. I chwalebny to stan niezwykle, gdyż pustkę po NIEJ o wiele łatwiej znosi się w stadzie. W stadzie zaś wilki stare, młode oraz bardzo młode. Wilkowisko jak ta lala, więc i wycia też nie brak... ;-).
Ogórki obrodziły mi zgodnie ze swym corocznym zwyczajem a zatem mam z nimi kupę roboty i nawet dziś po pracy śmigam do P., żeby się z nimi nieco uporać. Co weekend to zdecydowanie za rzadko. Zawsze pomagałam mamie przy tych ogórach, ale w tym roku wszystkie siedzą już tylko i wyłącznie na moim karku. Dodam też, że konsumuję je w ilościach graniczących z chorobą... Surowe, małosolne, kiszone, w mizerii i innych sałatkach. Do tego beczkami popijam wodę co w pomieszaniu z tymi ogórkami sprawia, że ledwo się taczam i wyglądam jakbym była w trzeciej ciąży. A nie jestem. Mąż co prawda był na kilka dni - owszem - ale to nie on, to właśnie te ogóry mnie dociążają...
Mama utknęła wiosną w naszym ogrodzie - z ciekawości bardziej niż potrzeby czy tradycji - 1 nasionko dyni, którą brat przywiózł dzieciakom na ubiegłoroczny Halloween. Nie przypominam sobie dyni w naszym ogrodzie i ani Mama ani ja nie spodziewałyśmy się, że to jedyne nasionko narobi takiego zamętu w naszym ogrodzie... Że w ogóle coś z tego wyrośnie... A wyrosło, proszę Państwa. Wyrosło bydlę! Zawaliło pół ogrodu i pół rządka ogórów (to akurat mała strata bo zawsze ich w nadmiarze). Pokazały się już pierwsze owoce i obecnie są wielkości grejfruta. I... jest ich... dużo! I co ja z tym porobię? Wszak na rodzinę wystarczy jedna czy dwie dorodne dyńki a tu pojawiają się coraz to nowe i końca nie widać! Oj Mamo - ale miałaś rękę! Szkoda, że nie możesz tego zobaczyć, ech! A może widzisz? Tak, na pewno widzisz i mówisz tak jak ja "O Matko Boska!!!". No cóż, może trzeba będzie ruszyć z tym towarem na rynek? A jak nie - u nas na wsi zawsze znajdują się amatorzy wszelkich "zrzutów", nadmiarów i innych odpadów żywnościowych. Nazywają się świnie. No.
Miałam wiele nie pisać... I nie napiszę, bo lada chwila wybywam z dusznego biura i jadę - do owych dyń, ogórów i innych im podobnych bądź niekoniecznie...
Uwielbiam pełnię lata - dojrzewające zboża, kwitnące chwasty, kwiaty i wysokie trawy... Młodzieńkie warzywa z własnego zagonu, zioła i owoce... Uwielbiam jak cykają świerszcze a bociany uczą swoje małe latać...
Kiedy jest lato - ja też nim jestem... Na przykład w taki sposób :-). Summer's Jo.
Uświadomiłam sobie jak przyjemnie usiąść wieczorem w ogródku i poczuć zapach maciejki, posłuchać rechotania żab. Człowiek w mieście to jednak biedny człowiek:(
OdpowiedzUsuńAkurat maciejki, Żółwinko, nie posiałam - w ogóle brak nam przy nowym domu ogródka z kwiatami (może na przyszłość pomyślę jak go zorganizować) ale wszelaka natura jest blisko... Nawet w moim Grajewie wystarczy wyjść na spacer i już jest się na polu czy łące, tudzież podjechać kawałek autem czy rowerem i jest las, jezioro, rzeczka... Wielkie miasto pewnie też ma swoje uroki i czasem miałabym ochotę w nim pomieszkać. Ale pewnie nie na długo... Nie wiem.
UsuńPiękne to ostatnie zdanie, naprawdę jesteś latem!
OdpowiedzUsuńWiesz, rozumiem doskonale chęć działania przy tych zagonach, przetworach, kiszeniach i wekowaniach. Pięknie się działa wespół z kimś innym (tak jak kiedyś Ty z mamą), gdy uroki lata napędzają do korzystania z jego dobrodziejstwa.
Trzymaj się ciepluchno. Pa
Dzięki Lucy. To chyba nieźle być latem będąc urodzonym w listopadzie ;). I chyba mój typ urody podpada pod Lato. Jak chwast wypalony słońcem he he.
UsuńLubię te ogrodowanie i przetwarzanie - ale najlepiej jak mam święty spokój i nic innego oprócz tego na głowie - a to bywa trudne - wczoraj w P. np robiłam te ogóry i co raz to dzieci przybiegały i mi "pomagały" - a jest ich teraz mrowie w P. Z mamą zawsze przy takich robotach można było poplotkować a na dzieci jedynie musiałam warczeć ;-).
Jaka piękna sesja fotograficzna! Taka letnia słoneczna ,a i modelka jakaś rozpromieniona.
OdpowiedzUsuńZazdroszczę ci tego ,że masz rodzeństwo. Ja sama jak palec. W razie czego wszystko na jednej głowie.
Uciekaj z miasta buduj się gdzieś w pobliżu. Swój dom to sama wiesz inne życie.
Pozdrowionka (dotarłam w końcu do Osowca rzut beretem od Ciebie)
Sama zafundowałam sobie taką sesję Ago ;-). Po pieszej drodze z pracy w słoneczny dzień. Rodzeństwo się przydaje, nie powiem. Pogrzeb mamy to potwierdził. Ale nie tylko. W ogóle dobrze mieć stado - a jak potem to stado ma swoje własne stada to jest dopiero!
UsuńCo do budowy domu - o nie. Wystarczy mi ten w Pastorczyku. Tam nie ma za bardzo komu w nim mieszkać i o niego dbać. Jakbym jeszcze miała swój to po mnie...
Mogłaś zakręcić na kawę z tego Osowca - to tylko już około 20 km ;).
A ja właśnie przed chwilą myślałam o tym, że już nigdy nie zjem takich kiszonych jak u dziadka. Ach, zjadłabym!
OdpowiedzUsuńA wczoraj jadłam zupę dyniową, więc można powiedzieć, że zgrałyśmy się tematycznie.
Miłego pobytu! :*
No widzisz Zuzanno - porozumienie przez dynie i ogórki :). Mam Ci tego w bród!
UsuńAsiu,przetwory z dyni też będziesz robić? Podobne pyszne sa dżemy i dynia marynowana.
OdpowiedzUsuńPieknie ci w promieniach słońca :) Jesteś cudownym latem :)
Ściskam mocno :*
Sun - tej dyni narosło mrowie... Trza będzie zagospodarować. Nie mam z nimi doświadczenia ale myślę, że i w słoiki trafią. Cukinie też się postarały. Mam więc co robić... ;).
UsuńPiekne usmiechy poslalas w swiat!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
Ja je słałam najpierw do telefonu Judith. No a potem w świat - publikując na blogu, he he. Dziękuję!
Usuńjaka piękna, wakacyjna TY! p.s. jak coś skrobnij też przepis jak znajdziesz chwilkę ;*
OdpowiedzUsuńDzięki za komplement choć z tą moją pięknością to różnie jest he he ;-). Skrobnęłam przepis na maila.
UsuńDoleciały do mnie twoje usmiechy;)))
OdpowiedzUsuńKochana, przykro mi z powodu Twojej Mamy:( Wiem, jak to boli - ściskam mocno!
Misiu dziękuję :).
UsuńI ja zaczęłam przygodę z ogórkami, bo obrodziły mi strasznie. Więc zbieram i przetwarzam na wszelkie znane mi sposoby :)
OdpowiedzUsuńTęsknię za Tobą Asiu...
Ja mam teraz urwanie łba z tymi wszelakimi ogórkowatymi... ratunku Mysko! Ja też missing...
Usuńjakaś Ty pogodna!!!
OdpowiedzUsuńBo pogoda była dobra Mammo ;-)
UsuńJa w każdy piątek wracam do domu na ogórki, zwłaszcza małosolne! Zaraz wsiadam w autobus do domu i zgadnij, po co sięgnę, robiac sobie kolację? ;) Swoich ogórków (chyba) jeszcze nie mamy, a jak mieć będziemy, to niewiele, bo deszcze nam je wypłukały z grządek :(
OdpowiedzUsuńPS: Jaka słoneczna Amishka :)
Ano - u mnie w P. ogórki konsumowane są masowo - małosolne zwłaszcza. Jak co roku - obfity plon, który teraz sama muszę zagospodarować...
UsuńSłoneczna, bo w słońcu skąpana :-).
U mnie w J. jest to samo - małosolne rządzą o tej porze roku :)
UsuńA tego słoneczka, zwłaszcza w duszy, życzę Ci jak najwięcej tego lata!
Jak dobrze spojrzeć na te zdjęcia i zobaczyć Cię taką słoneczną! :-)))))
OdpowiedzUsuńPatrzę na te zdjęcia i nie mogę przestać się uśmiechać. :-D
Miło, że moje słoneczne (w kształcie też) oblicze wzbudza Twój uśmiech Julitko :)
UsuńŚliczna jest ta letnia Asia :)
OdpowiedzUsuńTen uśmiech się udziela :)
Uśmiech - jedyna rzecz, której nie muszę udawać ni wymuszać Lili, he he. Dziękuję.
UsuńUśmiech masz cudowny i widać radość z zycia :)
OdpowiedzUsuńNie pytam o pozwolenie czy moge wpadać,bo będe się wpraszać!
Zdecydowanie możesz i nawet ciepło zapraszam!
Usuń