Cieszę
się, że to już prawie jesień. Lato było dla mnie zbyt uciążliwe i mało
atrakcyjne, bym miała żałować, że właśnie odchodzi. Poza tym, plaże i bikini i
tak mnie nigdy nie dotyczą a słońce kocham jedynie w wersji umiarkowanej...
Stąd też jesień – zwłaszcza taką jaka jawi się właśnie teraz – serdecznie
zapraszam do swojej codzienności. I co z tego, że dni coraz krótsze a poranki i
wieczory chłodniejsze? A czymże wygrywa dzień długi z tym krótkim? Ilością
pracy jaką można i trzeba wykonać? Dziękuję. I tak jestem notorycznie zmęczona.
A że chłodniej? Póki nie muszę dygać boso na mrozie, chłód mi nie przeszkadza.
Szafy pełne łachów i materii – człek się okręci, owinie i nie zginie!
Wiem,
że za jakiś tam czas znów uruchomię w sobie tęsknotę za ciepłem i niecierpliwość
do chłodu, ale piękna, złota jesień zawsze wpływa na mnie pozytywnie. Właśnie
wtedy – paradoksalnie – najbardziej cieszę się ze słońca, bo staje się ono moim
sprzymierzeńcem a nie wrogiem.
Życie
płynie. Nie dzieje się nic szczególnego, ale też nie jest tak, że nie dzieje
się nic.
Ostatniego
dnia sierpnia Em dostał decyzję od Wojewody, że może osiedlać się w kraju nad
Wisłą. Czy jest z tego powodu szczęśliwy? Na pewno bardziej spokojny. Ja
również. Do tego mam satysfakcję, że przez wiele rozmaitych urzędowych i
administracyjnych dróg „doprowadziłam” nas niemal bezszelestnie do takiego
punktu. Karta stałego pobytu nie jest jeszcze zwieńczeniem „dzieła”, ale wiele
ułatwia i daje swoistą pewność jutra. Dzisiaj Em – zaopatrzony w odpis decyzji
oraz wypełniony przeze mnie (jak zwykle) wniosek o zameldowanie na pobyt stały
ma się udać do Urzędu Miasta i dokonać owego samozameldowania właśnie. Swoją
polszczyzną zapewne znów powali wszystkich na kolana a w razie problemu
zadzwoni do mnie i będę pośredniczyła między nim a Panią, z którą stoi oko w
oko. Sprawa jest jednak na tyle prosta, że nie przewiduję problemów. Kiedy Em
otrzyma zaświadczenie, że zameldowany na stałe – papierek ten prześlemy do
Białegostoku i za jakiś czas pojedziemy po odbiór karty – już trzeciej z rzędu,
ale w końcu stałej. Zanim Em otrzyma polski dowód osobisty i paszport upłynie
jeszcze sporo czasu. Od 15 sierpnia tego roku w prawie obywatelskim obowiązują
bowiem nowe przepisy, które sporo ułatwiają w otrzymaniu obywatelstwa różnego typu
osobom, ale osobom pokroju Em, który nie zna polskiego – sporo też
utrudniają... Jak dotąd, znajomość języka polskiego przy staraniu się o polish
citizenship nie była wymagana – od teraz owszem. Niby ma to swoje zalety, bo
może Em poczuje wreszcie motywację, ale z drugiej strony – skoro dotąd jej nie
znalazł, to ja nie wierzę w rychły cud przemiany. Obywatelstwo co prawda nie
jest w jego przypadku sprawą priorytetową, ale w perspektywie czasu raczej
konieczną.
Przedostatniego
dnia sierpnia świętowaliśmy zaś pierwszą rocznicę naszego drugiego ślubu.
Prawdę mówiąc niemal o niej zapomnieliśmy, ale zreflektowałam się w ostatniej
chwili. Em, który oczywiście nie pamiętał jeszcze bardziej niż ja – pożyczył mi
drogą mailową (bo taką drogą ja mu przypomniałam...) dalszego z nim szczęścia i
pogratulował właściwego wyboru życiowego partnera (ha ha – jaki szczwany lis).
Na koniec dnia rozpiliśmy na spółkę, ostałą się w lodówce chyba tylko
przypadkiem, butelkę piwa. Dwa dni potem, robiąc zakupy w markecie Em przypadkiem
zauważył malutką doniczkę z trzema różowymi różyczkami. I tak jak nigdy nie
daje mi kwiatów, co raczyłam mu wypomnieć a on słusznie zaprzeczył bo przecież
w 2007 roku kupił mi konwalie, tym razem zlitował się nad tymi różyczkami,
wstawił do kosza z zakupami i poinformował mnie, że to dla mnie w ramach naszej
rocznicy. A zatem – i kwiaty i bąbelki, choć nie szampańskie a piwne – były?
Były! No. I czegóż chcieć więcej? ;-)
Co
jeszcze w sierpniu?
Że
miałam urlop pisałam?
Dwa
tygodnie i dwa dni czyli 12 kolejnych dni roboczych. Minimum, by moja firma
zasponsorowała tak zwane wczasy pod gruszą. Kwota tego sponsoringu to
rzeczywiście jedynie na koc pod gruszę wystarczy, ale lepszy koc niż nic...
Większość
czasu mojego urlopu Em spędził w Holandii a ja i maluchy wiadomo – właśnie pod
tą przysłowiową gruszą - w naszej mekce Pastorczyku. O ile pierwszy tydzień
siedziałam w P. dość statycznie o tyle w drugi tydzień co drugi dzień jeździłam
do Grajewa robić badania lekarskie konieczne do pracy. Czasami prowadzę
służbowe auto i obecnie dla takiego kierowcy badania lekarskie są rozszerzone –
laryngolog, neurolog, badania psychotechniczne, okulista... Oczekiwania w
długich kolejkach w szpitalu były rozwalające, ale szczęśliwie do końca się nie
rozwaliłam i badania pozytywnie zebrałam do kupy ;-).
Wakacje
w Pastorczyku... Dobre dla dzieci, bo wolność i swoboda, bliskość natury,
czyste powietrze, rolnicze „atrakcje”. Ale dla mnie to mordęga. Za dużo ludzi i
dzieciaków na raz, za dużo pracy, zamieszania i pośpiechu. Nie miałam nawet
czasu by zatrzymać się chwilę w refleksji nad kłosem zboża, źdźbłem trawy czy
płatkiem powojki... Mile zaskoczył mnie jednak Aleksander. Jego pęd do pomocy
przy żniwach – przy ciuchach słomy i zwożeniu zboża – imponował nie tylko mnie.
Mały, chudy a najbardziej wytrwały, obowiązkowy i zawzięty. Podczas gdy starsze
dzieci traktowały pomoc jako chwilową zabawę – Oli trwał na stanowisku niemal
do upadłego. Machał swoją sipką szuflując zboże, targał snopy, podjeżdżał na
polu traktorem (proszę się nie emocjonować tym faktem ;-))... Chciałabym, żeby
zawsze był taki pracowity.
Sierpień
jest jednym z moich ulubionych miesięcy roku, ale całe szczęście że już dawno
minął i mamy jego następcę Pana Września. I we wrześniu jest inaczej. Czy lepiej?
Rzekłabym, że tak, choć nadal jestem ciągle zajęta i często zmęczona. Ale
powrót do normalności działa na mnie konstruktywnie.
A
teraz wtręt kulinarny.
Wczoraj
po raz pierwszy w życiu przyrządziłam dynię. Skusiła mnie swoją obecnością w
markecie. Udusiłam krągłą panią w towarzystwie cieciorki, pora, mleczka
kokosowego i przypraw. Typowe curry na południowo-indyjską nutę, gdyż południe
Indii niemal każdą potrawę topi w kokosie... Jak dla mnie – miła odmiana. Dla
mojego Em, który choć sam z Indii – też. Potrawa wyszła bardzo smaczna, choć
dynia jako warzywo delikatne i bez wyraźnego smaku wymaga chyba bardziej
wyrazistego towarzystwa niż równie delikatna cieciorka i słodkawe mleczko z
kokosa. Przyznam, że korzystałam z pomysłu znalezionego gdzieś w internecie i
starałam się go trzymać, ale dodatek porów był już moim własnym pomysłem.
Pasowały do dyni rewelacyjnie, ale następnym razem dodam do potrawy również
pomidory – dla podkwaszenia smaku. Przepisowy sok z cytryny nie spełnił bowiem
swojego zadania.
Dawno
już nie gotowałam po indyjsku... Em na takie gotowanie nie nalega a wręcz kręci
nosem na swojskie smaki oraz dania ostro i intensywnie przyprawione. A ja
przeciwnie - od czasu do czasu mam ochotę na jego rodzimą kuchnię. I pichcę.
Oczywiście wegetariańsko, ale to raczej plus niż minus w mojej diecie. Mięsa
dookoła i tak w bród...
W głowie ciągle mam
wiele do napisania – ale jak widać nie przedkłada się to na posty. Szkoda, bo
wiele mi umyka, ale czuję, że będzie już tylko lepiej i krok po kroku znowu będę
gawędzić o tej swojej rolującej się codzienności... Szarej czy barwnej ale zawsze
prawdziwej.
Z
ostatniej chwili – osiedleniec zameldował się bez problemu. Nawet nie miał
potrzeby do mnie dzwonić. No.
rzadko piszesz ale jak już napiszesz to cudownie się to czyta !!!
OdpowiedzUsuńMiło mi Madeleine, choć ten post to taki groch z kapustą... czy tam dynia z cieciorką ha ha ;-)
UsuńPo pierwsze gratuluję M. Załatwić sprawę w polskim urzędzie to dla nas czasami nie lada wyprawa, więc tym bardziej dzielnie sobie poradził :)
OdpowiedzUsuńAle nie wątpiłam - żeby nie było! :)
Cieszę się strasznie, że jesteś.
Nareszcie. Pisz Kochana, pisz.
Nawet krótko, ale pisz. Bo bez Ciebie to nie to samo :)
Lilijko - wiesz jak bardzo się staram z tym pisaniem, ale kiepsko coś mi idzie.... Będzie jednak lepiej.
UsuńEm w Urzędzie Miasta już nie jest icognito, bo iluż tu takich egzotyków przychodzi jak on? Wcale ha ha. Zawsze wszystko załatwiamy bez problemów a ludzie są pomocni.
Tęsknię za twoimi wpisami, kochana masz talent. Prawda jest taka, że urlop w domu rodzinny, to żadna odskocznia od rzeczywistości i po dwóch tygodniach człowiek czuje się jak po weekendzie. Lubię jesień, ale ciepłą i złocistą, niestety podobno od jutra jesień zimna i deszczowa, czyli tak, której nie lubię. Jest mi ciągle zimno, a to dla mnie najgorsze, co może być:(
OdpowiedzUsuńZłota jesień Żółwinko - owszem, taką kocham. Ale i pluchy przetrwamy! A za pisaniem sama tęsknię... bo jednak lubię to ;-).
Usuń:) ja też nie przepadam za upalnym latem więc cieszę się jesienią i wiosną :) Jak już się "rozpiszesz" - pójdzie jak po maśle :) rozkręcaj się :*
OdpowiedzUsuńZaiste moja droga - tylko jak nabrać rozpędu... ;-).
UsuńA czy Twoj maz, gdy juz kiedys otrzyma polskie obywatelstwo, bedzie musial zrzec sie obywatelstwa indyjskiego, czy tez moze zatrzymac podwojne? Moj znajomy, obywatel jednego z krajow azjatyckich musial sie zrzec swojego ojczystego, by moc otrzymac polskie wlasnie. Pozdrawiam Was cieplo!
OdpowiedzUsuńAgo, miło, że do mnie wpadłaś :-). Jak dotąd należało zrzekać się swojego obywatelstwa ale nowe prawo już tego nie wymaga :-). Jednak Em nie czuje się za bardzo przywiązany do swego, stąd dla niego to nie był problem. Problemem jest właśnie znajomość języka polskiego he he... ;-)
UsuńNo, czyli mężczyzna jak chce to potrafi:)
OdpowiedzUsuńDobrze,że wróciłaś - niech będzie dynia z cieciorką, byle dużo;)
aa..brawa dla Aleksandra!;)
Potrafi Misiu, a jakże - nawet jak mów, że nie.
UsuńDynia z cieciorką była dobra - jak się okazuje - bo już patelnia wylizana... a ostatnie lizy dokonał... Maksi ;-)
Aleksander dziękuje za brawa a raczej ja w jego imieniu... Bo wart chłopak, oj wart!
Mnie właśnie plaże dotyczą, wic ja serdecznie podziękuję za naszą jesień ^^'. Dopiero co wróciłam z cieplutkiego Krymu a tu taka zmiana... ciężko idzie się przyzwyczaić, nie wychodzę z domu ^^'
OdpowiedzUsuńMożna spytać, czemu dwa śluby?
Mononoke - no to mamy konflikt ha ha ;-). Co do plaży - może ja źle napisałam - ja kocham plaże jako miejsca ale nie jako patelnie i tłoczarnie ludzi. Nie lubię leżakowania na plaży ale chętnie połażę po nich, poodkrywam ich uroki i ... kocham wybrzeża ;-). Mój Em wrócił z Hiszpanii i powiedział to samo co Ty - brrrr. Ale jest fajnie! Ciepła jesień - cudo!
UsuńDwa śluby? Proste - jeden urzędowy, drugi wyznaniowy ;-).
mówiłam już, że uwielbiam Cię czytać? I wreszcie ktoś, kto docenia polską jesień.Ja kocham, lato dobre dla dzieci, ale nie dla mnie, duszę się, męczę i sapię;)
OdpowiedzUsuńMłodzież chętna do pracy, no no...brawo!
A ostatnie zdanie mnie powaliło.Normalnie przyklasnęłam.Brawo Osiedleńcu:D
pozdrawiam:*
Ma, kocham jesień - sama jestem jesienna listopadowa. Kocham też zimę - tak tak! I nawet nie dlatego, że obaj moi mali urodzeni w zimie. Bo ja też kocham wiosnę. I lato. Wszystko - nasza polska rzeczywistość oparta na 4 porach roku spośród których każda jest inna - jest naszym szczęściem...
UsuńOsiedleniec zaś - nos do góry ;-).
Jak dobrze poczytać, co u Ciebie! ;-)
OdpowiedzUsuńBrawa dla Aleksandra za pracowitość, jak nic po mamusi mu się dostało. ;-)
I dla Osiedleńca! Kolejny krok do przodu! Super!
Ale jestem ciekawa, jak on się tam dogadywał... ;-D
A jesień i ja lubię, ale pod warunkiem że jest słoneczna i złota. ;-)
Buziaki! :-*
Wcale nie gadał Julitko - zaniósł papierek i Pani od razu wiedziała w czym rzecz - bo nas zna. M. zadzwonił do mnie i trzymał na linii w razie czego - więc słyszałam jak Pani mu tłumaczyła a on przytakiwał nie wiedząc czemu, ale ja słyszałam Panią w tle i mu mówię " Ok Mohi, is ok, take these documents she is giving you, say niceley "dziękuję and go home". Prosta sprawa - nawet głuchy i ślepy by załatwił. Zresztą już raz kiedyś M. się też sam meldował - ale wtedy więcej pomagałam by phone ;-).
UsuńAha... on nawet Maksymalnego zgłosił sam w urzędzie!
Jesień jest najpiękniejsza jak jest złota i słoneczna i ciepła.... ale i słoty mają swe zalety Julitko!
Nie jesteś sama w kwestii braku świeżych kwiatów dostarczanych regularnie przez małżonka... opowiedziałam kiedyś swojemu o co chodzi z 8 marca i że wypadałoby, żeby mi dał jakieś badyle... akurat wtedy jechał do ikei.. wrócił z całym naręczem sztucznych kwiatów życząc mi wszystkiego najlepszego wtedy i na następne lata, bo przecież bukiet nie zwiędnie... ;)
OdpowiedzUsuńMasz jakiegoś linka z tymi zmianami w ubieganiu się o obywatelstwo?
Twój był jeszcze bardziej praktyczny niż mój, bo pomyślał raz a dobrze o przyszłości, he he he.
UsuńJa te konwalie w 2007 to dostałam, bo siedzieliśmy przy stoliku w open bar i podeszła dziewczynka z kwiatami na sprzedaż - a że M. był wtedy pierwszy raz w Pl to się wzruszył i kupił ha ha. I w zasadzie to jest piękne, bo ja ten jeden bukiecik zapamiętam na zawsze ;-).
Link itp - odezwę się na maila.
No to gratulacje z okazji rocznicy :)
OdpowiedzUsuńJej, odpisuję z dużym opóźnieniem, ale ledwo się wyrabiam, dziękuję Katalino!
UsuńJesieni nie widzialam... 11 lat w tym roku zobacze, poczuje jesienne zapachy...
OdpowiedzUsuńWszystkiego dobrego dla Rodzinki
Serdecznosci
Judith
Amisha ja też z tych raczej nie bikiniastych i nie plażowych, dlatego również uwielbiam jesień (z wyjątkiem listopada, ten miesiąc mogłabym wykreślić z kalendarza ;), a co do obywatelstwa to raczej sensowne, żeby ktoś, kto się o nie stara wiedział co nieco o kraju i potrafił się językiem tego kraju porozumiewać :), a na koniec najlepszego w rocznicę ślubu, przyznaję się, że też mi się zdarza zapomnieć, do tego stopnia, że jak kiedyś szwagierka zadzwoniła z życzeniami, podziękowałam i zapytałam z jakiej są okazji ;)
OdpowiedzUsuńChciałam tylko napisać, że to chyba dzięki takim wpisom jak ten uczę się widzieć we wszystkim pozytywy, dziękuję! :) I zgadzam się - również lubię plażę, ale nie lubię leżeć plackiem i się smażyć ;)
OdpowiedzUsuńNominowałam Cię do zabawy -jeśli oczywiście masz chęć -buziaki;))
OdpowiedzUsuńAmisho, jeśli chodzi o wakacje z dziećmi, to tam jest fajnie, gdzie dużo zamieszania i dużo innych dzieci. Nas dorosłych to męczy - mamy ochotę coś poczytać, pogawędzić trochę inaczej...- obecnie mam to już za sobą, nastolatki wolą być bez rodziców i to bardzo dobrze też dla nas.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię zupę - krem z dyni. Przepis znaleziony też gdzieś w internecie, bardzo prosty, tylko dynię pokrojoną trzeba najpierw upiec w piekarniku, a potem można przyprawić trochę na ostro.
Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy ślubu.
Sądziłam że jak się ma ślub z tubylcem to dostać obywatelstwo to tylko formalność, hm. Z tym ex zrzekaniem się obywatelstwa poprzedniego też nowum, chyba muszę popytać znajomych, bo to ciekawy temat jest.
OdpowiedzUsuńGratuluję romansu z dynią, chociaż żeby tak od razu dusić?
(polecam dynię hokkaido, pychota :)
A jaki drugi ślub braliście? Tzn. domyślam się, że w drugiej kolejności był ślub związany z religią i stąd pytanie: jaką :) I ile czasu po pierwszym? Zawsze ciekawią mnie takie drobiazgi ;) A konwalie mnie po prostu rozłożyły na łopatki :D
OdpowiedzUsuń