Asystent osobisty siedzi obok na biurku i broi. Wściubia nosa do wszystkiego cokolwiek robię i nie odstępuje mnie na krok. Właśnie wstał i pcha się z kopytami na klawiaturę. Ma szyderczy uśmieszek i złośliwe ogniki w oczach. Dostaje ostrzeżenia i przechodzi z biurka na parapet. Odsłania rolety i krzyczy LOOK! Lookam. Jakiś samochód zwija się z parkingu. No cóż, rewelacja to może i nie jest ale dla asystenta wszystko póki co jest rewelacją. O, ukłuł się kaktusem. Oblizał palec i dalej szuka dziury w całym. Sprzątanie i układanie jest robotą Syzyfa. To co rozwalone i posprzątane, w jego pojęciu powinno być znów rozwalone aby zachować ciąg zachowań naprzemienny. Ops, zaczyna być nerwowo. Klęka na biurku i patrzy mi w oczy. Coś gada po swojemu a w międzyczasie masakruje myszkę. Dostał po łapce. Skapitulował i dobiera się do mojego rękawa, przez który już całkiem nie tak daleko do cycy... Zaczyna beczeć fałszywym, denerwującym tonem...
Cóż, asystent to asystent. Asystuje. Ma to dobre strony. Tylko. Te złe trzeba czym prędzej wywalać ze świadomości. Jakkolwiek maleńki training pora zaczynać. Training lekkiego ograniczania asysty. Nie jest to łatwe. Ale konieczne.
Oki, idę bo sytuacja staje się groźna. Rączka już, już na klapie laptopa... Zaraz mi zamknie wieko i figo fago... Tyle pisania.
Wesołych Świąt Autorce i Jej Asystentom życzę:)
OdpowiedzUsuńczysta slodycz :) a ja mam takie dwie!!!
OdpowiedzUsuń