Wzięłam na dzisiaj urlop i całą trójką udaliśmy się do Białegostoku. Wstępnie, Aleksander miał zostać u swoich przybranych dziadków czyli niani Tosi i jej męża. Okazało się jednak, że niania wybyła do Gdańska a samemu dziadkowi nie chcieliśmy zostawiać Ola na głowie. Nie pozostało nam więc nic , jak tylko zabrać malucha ze sobą. Ja wstałam o 5, Pan mąż o 5.30 a Panek synek około 5.50. Dość celowo zachowywałam się głośno (prysznic, czajnik, suszarka, pękanie szafkami), by obudził się samoistnie nie zaś przy pomocy mojego "szarpanka" i szeptania "Olu,Olu, wstawaj...". Jakoś dziko tak szamotać słodkiego 2 latka, który smacznie śpi z rozdziawionym dziubkiem i bosymi stopami wywalonymi na kołdrę. Koniec końców zebraliśmy się wszyscy dość szybko i o 6.20 nasza szałowa polówka wytoczyła się z parkingu, wyskoczyła na ulicę Mickiewicza, dotarła do Ełckiej gdzie skręciła w prawo i przekroczywszy jedyne skrzyżowanie świetlne w Grajewie, pocięła drogą prostą i jasną w stronę Białegostoku. Aleksander obserwował okolicę co sekunda pytając "a co to je?", ja siedziałam dość milcząco trzymając termosik z kawą a M. kierował słuchając przy tym swojej porannej modlitwy sikhijskiej z komórki. Nie rozumiem co konkretnie śpiewa osoba modląca, ale te melodie znam już niemal na pamięć. Traktuję je trochę jako terapię wyciszająco-relaksacyjno-medytacyjną. W połowie drogi Aleksander zasnął, co było do przewidzenia. Na wjeździe do Białego, na pierwszych światłach, M. się zagapił. Dostał ode mnie kuksańca, depnął w gaz, połówka szarpnęła jak dziki byk i połowa kawy z termosika wylądowała na moich kolanach. Oczywiście kierowca nie poczuł się do winy. Całe szczęście, że wyjątkowo miałam na sobie czarne rajstopy i ciemno dżinsową spódnicę. Jakoś wszystko udało się zetrzeć i nie było śladu. Byłoby wspaniale, gdybym miała na sobie jakieś jasne ubranie... Ostatecznie głównie jechaliśmy w 2 celach: Moim i Mohiego. Mój cel to odpękać zaległe badania w Medycynie Pracy a cel Mohiego - odebrać w końcu swoją kartę pobytu. Moja wizyta potrwała dość długo z uwagi na to, czego nie należy komentować gdyż jest zbyt oczywiste. W końcu za wszystkim stała nasza polska służba zdrowia. Publiczna. Tam to dopiero mają tempo... Bożeńciu Ty mój... Człek może wrosnąć w grunt albo zaczekać się na śmierć i nikogo to nie wzruszy. Wszystko powolne i stateczne jak klacze na wypasie. Nawet gadać sie nie chce. Koniec końców, około godziny 11 byłam już wolna i całą trójką udaliśmy się z gmachu służby zdrowia do gmachu władzy szczebla wojewódzkiego. Tam na szczęście sprawa poszła szybko i gładko. Karta pobytu czekała na Mohiego już 3 tygodnie. Odebrał, podpisał i finito. Samochód mieliśmy zaparkowany w garażach pobliskiej Galerii Handlowej (bardzo ładnej zresztą). Na zakupy ani włóczęgę po owej Galerii już nie mieliśmy ochoty. Mohi wypił jedynie kawę w galeryjnej kawiarence, ja pożarłam pierwsze w tym sezonie lody gałkowe a Olu pobujał się w samochodziku na 2 złotową monetę. Na koniec, dla uciechy i nowego przeżycia Ola, przejechaliśmy się w górę i w dół schodami ruchomymi. A potem już tylko do samochodu i w drogę powrotną do Grajewa. Olu oczywiście pół drogi przekimał, ja przetrwałam w półczuwaniu a nasz starszy obywatel vel Broda - kierował słuchając z komórki sikhijskiej modlitwy popołudniowej. Do Grajewa dotarliśmy około 14. Poczułam ulgę i swojską błogość wjeżdżając do tej naszej małej, skromnej mieścinki. Złapałam się na tym już kolejny raz - lubię tu wracać. Być może dlatego, że mam poczucie powrotu do domu. A to poczucie jest dla mnie jednym z najważniejszych i najmilszych. Już nawet Olu, po skręceniu w naszą ulicę pokazuje na blok i woła "Ooo, domu!". Mohi ma takie same poczucie jak ja.
Dzień był piękny. Po tym, jak w poprzednim wpisie posłałam zimę na drzewo - wiosna nadeszła niepostrzeżenie. Słońce i ciepło, zapach rozmarzającej ziemi, jakaś nieopisana lekkość bytu i optymizm dookoła. Wspaniale.
Teraz rozwiesiłam pranie na balkonie. Wieczór co prawda jest chłodny ale zwiastuje równie piękny dzień nazajutrz. Dzień już bez wyjazdów :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dobre słowo zawsze mile widziane :-).