Nadałam początek kilku blogowym "tekstom". I choć to zaledwie początki, to... na nich też zakończyłam. Pisanie idzie mi jak po grudzie. A może nawet jak po skale. Nieee... Ono (to pisanie) w ogóle mi nie idzie. Więc tak w zasadzie nawet nie ma go do czego przyrównać.
I raczej nie będzie lepiej. W domu mogę zapomnieć o komputerze. Nie dość, że dzieci to teraz jeszcze mąż. Jeśli uważacie, że jego powrót to łaska boska i jest mi lżej, to się mylicie. Dwóch małych facetów w domu równa się wielkiemu zamieszaniu. Dodatkowy facet (co prawda duży, ale jego gabaryty i wiek są tu bez znaczenia) to o 1/3 zamieszania więcej. Więcej prania, więcej zmywania (ok, ok - nie ja zmywam a zmywarka), więcej gotowania i więcej słuchania. A słuchać jest czego, bo gada jeden przez drugiego. Na dodatek nadal muszę 80 % tłumaczyć z polskiego na angielski i odwrotnie. Więc aż pysk czasem boli. Nie wspomnę o uszach i głowie. Jak na urwańskiej ulicy...
Ale nie jest to narzekanie cierpiętnicze, broń boże. Tak sobie tylko piszę o tym wszystkim z typowym mi przekąsem. Bo przecież ogólnie jest dobrze. Aleksander doczekał się w końcu rodziny. Tak, tak. Ostatnio dopytywał mnie: "Mamo, kiedy my w końcu będziemy rodziną?". Miał na myśli - kiedy przybędzie tata i dopełni naszą Trójcę. No więc teraz Trójca się dopełniła i stała się Czwórcą. W poniedziałek miałam urlop, ale w środę i dzisiaj jestem w pracy. Em siedzi z chłopakami. Kiedy wracam do domu - opowiada mi z ekstazą to, co ja znam na pamięć i mnie zupełnie nie dziwi. Że Maksi włazi na szafki, że Olek mimo upału nie chce założyć krótkich spodni, że obaj bałaganią, że to i tamto... No i Szanowny Em przyznaje, że teraz rozumie, dlaczego wieczorami tak ciężko było mi logować się na skype i z nim rozmawiać. Bo najzwyczajniej w świecie maluchy na to nie pozwalają, a człek po całym dniu w pracy i ogarnianiu domu popołudniem, wieczorem jest już po prostu nadzdechły.
Em wrócił 1 Maja. Miał ze sobą 1 wielką walizę i 2 duże torby. Pomimo, iż od dworca PKP do naszego bloku jest blisko - ucięliśmy z chłopakami pobyt na Pastorczyku i przyjechaliśmy na punkt 14-stą na stację w Grajewie - co by załadować ojcowskie bagaże do auta i podwieźć pod dom. Kiedy wyszliśmy z samochodu - pociąg akurat wtoczył się na peron. Olek już z oddali krzyczał na całą ziapę - taaaata, taaaata i pognał mu na spotkanie jak struś pędziwiatr, po czym całowaniu i czułościom nie było końca. Maksi uśmiechał się półgębkiem i nie bardzo chyba miał pojęcie kim jest ten facet w ciemnych okularach, który podrzuca go do góry i drapie po gładkiej buzi szorstkim zarostem. Ja zaś - poruszyłam znacząco "wąsikiem" na widok... pudła z kapeluszami, które spoczywało na topie stosu waliz i toreb. Em jest takim dość trendy gościem. Podczas gdy ja jestem typem cienia i wolę nie rzucać się w oczy - on ma swój specyficzny styl, który wyróżnia go w tłumie - kapelusze, szaliki, słynne pierścienie na obu dłoniach, okulary, torba dobrej jakości... Czyli co? Uzupełniamy się? Chyba tak - ja go przygaszam swoją szarzyzną a on mnie rozświetla swoimi barwami ;).
Zaraz po wtarganiu waliz do domu, Em zaproponował wypad do Ełku na obiad. Oczywiście pojechaliśmy. Pogoda błagała o opuszczenie domowych pieleszy a i gotować nikomu z nas było nie w... smak. Nad brzegiem ełckiego jeziora bary i restauracje, chodnik spacerowy, droga dla rowerów. Na jeziorze kajaki, żaglówki, rowery wodne, motorówki... Mnóstwo słońca, młodej zieleni i ... ludzi. Ogólnie ślicznie, ale zbyt tłoczno jak na mój gust. Obiad całkiem ok - zwłaszcza cenowo - za niemal 60 zł zamówiliśmy 3 pełne dania, 2 soki, duże piwo i extra frytki. Siedzieliśmy na dworze przy dużym, drewnianym stole. Na stole oprócz picia i jedzenia - Maksymilian z widelcem. Taką sodomę czynił, że jedliśmy w pośpiechu co rusz zbierają zawartości talerza ze stołu i wycierając serwetkami wszystko dookoła - stół, ławki, samego Maksymalnego i nasze ubrania... Odebrać małemu widelec - to jakby będąc Burkina Faso wytoczyć wojnę Stanom - nie warto było... Po obiedzie połaziliśmy deptakiem, popatrzyliśmy na piękny świat, ja poklikałam troszkę zdjęć swoją małpką-sony i wróciliśmy do Grajewa.
och jak przyjemnie.... słońce, woda, zieleń... i rodzina w komplecie :) Nic tylko cieszyć się z przyjemnych chwil
OdpowiedzUsuńOczywiście była uciecha Justine :)
UsuńKochana, co ty opowiadasz, przecież Em niczym się nie różni od tych ludzi w tle. Jakie szale, pierścienie? Maluchy ruchliwe, takie słodkie diabełki ale przecież tak jest z dziećmi, więc wszystko ok :) Nie mam dzieci ale wiem czym "pachną", podziwiam Cię i mega pałera życzę:)
OdpowiedzUsuńŻółwinko - ha ha, tu sygnetów Em nie widać, kapelusz leżał w samochodzie a na szal było za ciepło ;). Słodkie diabełki zaś... cóż, taki ich urok :).
UsuńJakby wakacje sie rozpoczęły. A te nasze jeziora zawsze tak milo rozczulają.Chciałoby się zaspiewac "wrócmy na jeziora.."
OdpowiedzUsuńJaki brak weny, gdy tu taki zabawny tekscik.
Ardiolo - dziękuję :). Po prostu jakoś zupełnie mi się nie chciało pisać ostatnimi czasy... A na jeziora - zapraszam!
UsuńPo pierwsze jaki z Maksymiliana już jest duży chłopak! Pośpieszne fotki są czasem tymi najfajniejszymi.Cała Twoja trójka jest super! A ten misz masz językowy- tata mówi ,mama tłumaczy dzieci słuchają.
OdpowiedzUsuńMuszę się kiedyś wybrać do Ełku tak dawno tam nie byłam.Ty masz przynajmniej blisko.
Jeśli to jest pisane bez weny to Twój talent jest ogromny! Gorąco współczuje wierzycielom, jak napiszesz pozew to pewnie strach się bać.Pozdrawiam!Pamiętaj jak coś to ja pije tylko mleko łaciate (podlizuje się)
Ago - my do Ełku mamy 23 km - czyli bryk i na miejscu. Ładne, zadbane miasto - nie ma co!
UsuńMaksymilian - sama nie wiem kiedy on urósł... Co do tłumaczenia z pol na ang i odwrotnie - pozostawiam Olka i Ojca samym sobie bardzo często, ale czasem moja pomoc jest nieodzowna... he he. Maksi dopiero jest na etapie mama, tata, baba, pe i takie tam sylabowce ;).
Pozwy zaś... bywają pod szablon, wiec za bardzo nie wykazuję się w nich "piórem" he he ;). No i za łaciate masz... oczywiście plusa ;).
Droga Amisho.
OdpowiedzUsuńNie narzekaj na brak weny, jesteś skromna. Ten post jest dowodem, na to, że wena Ciebie nie opuszcza.
Bardzo fajny "reportaż" z Ełku. Po raz kolejny jestem pozytywnie zaskoczony zmianami jakie zachodzą w tym rejonie Polski. Byłem w Ełku lat temu... czterdzieści kilka. Pamiętam, że jadąc rowerem, miałem jedno pragnienie - zjeść świeżego pomidora, ale... W ŻADNYM SKLEPIE W EŁKU NIE BYŁO ANI JEDNEGO POMIDORA. Pani w sklepie zaoferowała mi dwa ostatnie ogórki, nienajlepszego gatunku.
Zdjęcia super. Masz wspaniałą Rodzinę, ale jest mi smutno, że na żadnym ze zdjęć nie ma Ciebie.
Serdecznie pozdrawiam Ciebie i całą Rodzinę. :)))))
Edek
Edku - w miniony weekend pojeździliśmy po Suwalszczyźnie i muszę powiedzieć, że region przepiękny i... zadbany. Miasta, miasteczka, wsie - wszystko ładnie utrzymane, czyste... Nie wspomnę o cudownej przyrodzie i pejzażach. Oczywiście napiszę posta i wrzucę zdjęcia.
UsuńTeraz w Ełku pomidory kupisz nawet zimą he he. Zapraszam - miasto rozwija się, jest śliczne i nie ustępuje miastom z bardziej "cywilizowanych" regionów Polski czy nawet z zagranicy. Zresztą ja zawsze podkreślam, że kocham ten kawałek Polski - bo jest mi najbliższy. I naprawdę ładny. Co nie znaczy, że reszta Polski mi się nie podoba ;).
Zdjęcia ja robiłam na szybko - więc mnie na nich nie ma. Ale przy okazji posta z kolejnych wycieczek - będą i moje :).
Fajne wypady rodzinne :) nadal jestem pod wrażeniem, że musisz za tłumacza robić.. kosmos :) choć, muszę przyznać, nadaje to Twojej rodzinie dodatkowego koloru i uroku :) napisz więcej o tych językowych poczynaniach, dobrze? ślicznie proszę :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
Z tej racji, że Em przez długie okresy przebywał poza Polską czy poza naszym domem (6 m-cy, 5 m-cy,7 m-cy) - a poza jego angielskim Olek dookoła słyszy tylko polski - stąd ten problem. Olu rozumie Ojca w dużym stopniu, ale nie chce mówić po angielsku a jak mówi to sprawia mu to trudność. W momencie kiedy zaczynał rozwijać się z mową używał i pl i ang - ale Tata wyjechał na pół roku i mały zapomniał. Em zaś polskim nadal nie błyska, ale radzi sobie ;). Więc jest jak jest. W następnym roku zapiszemy małego na angielski w przedszkolu - może cosik pomoże. Zresztą nie przejmuję się tym za bardzo.
UsuńNareszcie rodzinka w komplecie! Ale gdzie Ty na zdjęciach Amishko?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
PS. Pomimo braku weny post jak ta lala wyszedł :)
Mysko - już wspomniałam wyżej - niebawem napisze o naszych ostatnich wojażach to i swoje fotki wrzucę :)
UsuńAmisho, ostatnie zdjecie bije wszytsko!!! co do najmlodszego dzieciecia siedzacego na stole z widelcem, to jeszcze kilka tygodni tez to przezywalam. i tylko chowalam ketchup pod stol, oby sie nie dorwala!!!
OdpowiedzUsuńi ciesze sie, ze rodzinka w komplecie!!!
Wiesz Asiu - łażenie po dachu samochodu było dla obu najlepszą atrakcją wyjazdu ha ha... ;)A urzędowanie Maksymalnego na stołach to dla mnie katorga. No, ale trzeba przeżyć... ;).
UsuńI Ty mowisz o braku weny? ja nie moge sklecic ostatnio kilku zdan...
OdpowiedzUsuńOj, a gdzie te kapelusze? nastepne zdjecie,to poprosze w tych kapeluszach :)
Tym razem kapelusz spoczywał w aucie. Ale obiecuję zdjęcia Lauro ;)
UsuńPiekna familia, piękne zdjęcia i piękny post - pomimo braku weny.
OdpowiedzUsuńJa to się czasami Amishko zastanawiam co spod Twego pióra by się wydobyło, gdyby ta wena była o taaaka ogromna :) byłby pościk aż strach ;p
Lilijko - aż strach he he he ;). Dziękuję :). Weny nadal mi brak. I czasu... A tyle by należało napisać. Nie to, że mus, ale chciałabym - tylko nie ogarniam już własnych "zakrętów" - niestety ;). Może jednak powoli się wylawiruję.
UsuńPiękna wiosna nad tymi Waszymi jeziorami.
OdpowiedzUsuńWidok dzieciaków na samochodowym dachu dezcenny! Aż się ze śmiechu popłakałam :)
Całuski!
EwKo - a cóż lepszego mogło im się przytrafić? Dla Maksymala - poza widelcem z restauracji i karczem drzewa nad deptakiem, w który właził jak szczur i dla Olka, który tak naprawdę kocha jedynie wieś i wszędzie tęskni za traktorami - skakanie po dachu samochodu było radością... Niekoniecznie dla mnie ha ha.
UsuńJak na brak weny to całkiem, całkiem post wyszedł :), a dopiero by było o czym pisać, jakby trzecie dziecko nie wróciło ;)
OdpowiedzUsuńJo... znając trzecie dziecko - długo miejsca tu nie zagrzeje ;). Weny zaś - nadal brak ;).
UsuńDzieci przeurocze, małżonek też niczego sobie, ale najbardziej podobał mi się ten drewniany dziad ;D
OdpowiedzUsuńDziękuję uprzejmie :). A tych drewnianych dziadów ci u nas dostatek ;). Więc szczodro zapraszam!
OdpowiedzUsuńAmisho, od dwóch dni mam otwarty komentarz do Ciebie, ale nie mogłam coś dokończyć:
OdpowiedzUsuńOglądając zdjęcia (i opis upodobań Męża:-) zastanawiam się czy ludzie bardzo się na Was gapią w takich mniejszych i większych miasteczkach? Czy to jest raczej zabawne czy wkurzające?
Super, że jesteście już razem :-)
A jaką my ostatnio sodomę zrobiliśmy w pizzeri, po tej wycieczce do parowozowni. Łoj... Aż mi było wstyd, no ale nie zdążyłam złapać szklanki soku, gdy Błażej pociągnął za obrus ;-) Ciekawe która była "lepsza" ;-)
Z tym gapieniem chodziło mi oczywiście o wyjątkową, jak na Polskę, urodę Męża i Synów :-)
UsuńMaciejko - mój mężu tak sam w sobie nie różni się wiele od Europejczyka. Ogolony na gładko (teraz ma dłuższe włosy, które pasują mu jak świni siodło, ale o tym innym razem ha ha ha) - nie wygląda jak bardzo "inny". W porównaniu z wieloma Hindusami ma jasną skórę. Opalony lekko Polak jest od niego ciemniejszy. Ale jak nosił długą brodę (grrr)i do tego ciemne okulary i kapelusz i jak ktoś zerknął na te jego pierścienie - to owszem był dla nich nieco ekstrawagancki. My mieszkamy w małym mieście i Em jako tako - poza kilkoma przypadkami nigdy nie wzbudzał większych emocji i wrażeń. Może ludzie coś tam sobie i szepcą czasem, ale ogólnie nie mamy problemów i nigdy nie spotkaliśmy się oko w oko z niemiłym traktowaniem. Dzieci zaś zawsze zwracały na siebie uwagę uśmiechem i "pięknymi oczyma ;)". Ludzie często się na nich patrzą, zachwycają nimi i zagadują. To fakt. Ale poza tym - uchodzimy w tłumie ;).
UsuńEm jest Sikhem. Oni zaś zasadniczo noszą turbany - pod nimi długie włosy i oczywiście długie brody (po prostu nie ścinają włosów i nie golą się - wynika to z tradycji, religii). Więc gdyby Em zaczął nagle nosić turban - wtedy na mur beton byłby w centrum zainteresowania ;). Ale mam nadzieję, że nie będzie nosił ha ha. Aczkolwiek elegancki Sikh w garniturze i barwnym turbanie, z brodą ładnie uformowaną (bo oni zwijają te długie brody tak, że nie widać, iż są długie - taki ich trick - zwłaszcza młodzi)- osobiście mi się podoba ;).
Co do sodomy na stole - jak nam już chłopaki urosną to odetchniemy ha ha. Na razie musimy to znosić z wielką dozą cierpliwości ;), prawda? Pozdrawiam !
Dziękuję za obszerne wyjaśnienie :-) To dobrze, że nie spotykają Was głupie miny i nieprzyjemności.
UsuńNo ale w turbanie to by z pewnością Mąż Twój zrobił furorę :D
A wielkiej dozy cierpliwości do młodzieży potrzeba że ho ;-)
Ja to uwielbiam Twoje posty, czy wena jest czy nie ma - zawsze arcydzieło i tak miło się czyta. :-)
OdpowiedzUsuńAch, jak Wam dobrze, że tak blisko do tych wszystkich mazurskich miejscowości macie. ;-)
To prawda, że Em na zdjęciu nie różni się niczym od przeciętnych mężczyzn, ale już kapelusze i szale.. wow! Tego się rzeczywiście nie widzi zbyt często u facetów. Czyli jesteś szczęściarą, bo trafił Ci się wyjątkowy okaz, z którym na dodatek wspaniale się uzupełniasz! ;-D
Ps. U nas jest na odwrót - to ja lubię sie dobrze ubrać, a Tygrys kiedyś jakby mógł to chodziłby ciągle w tej samej koszulce i spodniach. Na szczęście przy mnie trochę się poprawił. ;-)
Buziaki dla całej rodzinki!
Julito - naprawdę miło słyszeć, że Ci się moje pisanie podoba mimo wszystko. Zresztą - wszystkim muszę za to podziękować, bo za dobre słowa człowiek musi być wdzięczny ;).
UsuńEm lubi się ubrać fajnie, choć nie przesadza z modą. Jest dość tradycyjny, ale właśnie te kapelusze (może to troszkę zamiast turbanu ha ha), szaliki... Lubi, lubi.
Co do Mazur i naszego regionu - jak znajdę czas (a teraz w ogóle go nie mam...) wstawię posta i zdjęcia z innej, dłuższej wycieczki w miniony weekend :).
Jak nie było Em - byłam bardzo zajęta. Jak on jest - jestem zajęta jeszcze mocniej. W domu - kiedy była niania z Maksim - był porządek. Jak mały siedzi z ojcem - jest potworny brud i bałagan. Ręce opadają, ale mały jest taki aktywny, że tata nie nadąża ;). A ja nie nadążam ze sprzątaniem... Nie da się.
Amishko, fajnie, że Rodzinka w komplecie :)
OdpowiedzUsuńŻyczę miłych, czwórkowych chwil :)
No i jak najmniej tych obowiązków :) Ech...
Pozdrawiam
Ada
Ado - jest ok. Chwile we 4-kę fajne, choć czasem przytłaczające ;). Ale zebrane do kupy zawsze są na plus!
UsuńWpadam z rewizytą :0) Niestety ja się nie podejmę przeczytania całego bloga od ręki ;0) Ale będę sobie dawkowała stopniowo :) Pozdrawiam Bardzo serdecznie!
OdpowiedzUsuńNawet Ci nie proponuję całości, bo albo umrzesz z nudów, albo z wycięczenia ;). Ale jesteś miło widziana. Nawet bardzo !
OdpowiedzUsuńZmywać nie zmywasz, bo robi to zmywarka :) z praniem jest podobnie ;D nie pierzesz przecież... tylko robi to pralka... wysłuchuję tego parę razy w tygodniu, kiedy kolega przypomina, że teraz to my, kobiety, mamy łatwo... :) Weny Ci życzę!
OdpowiedzUsuńP.S. Haha :) dobre! Rzeczywiście! Dzieci to kolejny żywioł :) kurcze...mogłam stworzyć coś na kształt wyszukiwania żywiołów :) może byśmy ułożyli długą i ciekawą listę.... hm?
Ale mam to doświadczenie Mała Mi, że na wsi w rodzinnym domu prałam ręcznie i we frani długie lata (pomagając mamie, potem sama) - a rodzina spora i brudy konkretne... Dopiero na wsi w P. siorka kupiła automat ze 3 lata temu ;). Mama nadal woli go omijać ha ha. Ja w swoim mieszkaniu mam pralkę od 6 lat (bo od tego czasu mam mieszkanie). Zmywarkę od okołu roku, ale zmywanie nigdy nie było dla mnie traumą. Pranie też. Ale ułatwia życie kobiety pracującej (każdej chyba), nie powiem ;). Choćby z uwagi na te żywioły dziecięce...
OdpowiedzUsuń