P a ź d z i e r n i k.
1. Niezwykła pogoda - ciepło, słonecznie, kolorowo. Po zawodnym wrześniu, październik spisał się jak ta lala.
2. Aleksander zaliczył szpital. O czym było 2 posty wcześniej. Tragedia to żadna, ale pierwsza myśl: dzieciak idzie leżeć (dobrze, że nie siedzieć) - zawsze sprawia, że się Matce na chwilę robi gorąco. Na szczęście, tylko na chwilę.
3. Aleksander (też) wziął udział w przedszkolnym przedstawieniu z okazji Dnia Nauczyciela, w którym to show zagrał Wiatr. Matka vel "Rękodzieło" przygotowała mu okolicznościowy strój... Wzięła duży, niebieski wór na śmieci, wycięła dziurę na głowę i ręce, dół ponacinała w tzw. frędzle, do których to frędzli dowiązała jeszcze dodatkowe frędzelki cięte z reklamówek-jednorazówek i - gotowe. Kiedy Wiatr się ustroił i latał po mieszkaniu to wiało i furczało aż huczało. Norrrrmalnie jak jaki Wiatr znad Oceanu Indyjskiego! (cokolwiek to nie znaczy ;-)).
Pani w przedszkolu dorobiła jeszcze dla Wiatru czapeczkę, bo Matce na nakrycie głowy pomyślunku już zabrakło. Ba, pomyślała wręcz, że taki Wiatr to raczej czapki zrywa a zatem nie ma sensu ubierać go w coś, co sobie sam zaraz z głowy zmiecie, prawda? Jak jednak widać koncepcja Matki nie została podzielona przez grono pedagogiczne i Wiatr otrzymał - całkiem zresztą gustowną i dopasowaną do peleryny - czapcię z frędzelkami (patrz foto niżej).
Ustna kwestia Wiatru składająca się z 8 wersów została przyswojona w szpitalu właśnie. Nie będę się chwalić, bo może nie wypada, ale przyznam, że przyswojenie poszło nam migiem. Po prostu szybko jak... wiatr. Przy okazji sama sobie sylabizowałam w wolnych chwilach - "Jestem wietrzyk, który lata - hula, gwiżdże, figle (wersja Olka - hugle) płata" i tak dalej ;). Bardzo mi ten Żywioł pasował do Olesia, choć on - tak samo jak brat i Matka - znak wodny. Ale "zwiewny" za to jak cholera. Zdjęcie poniżej znalazłam na stronce www przedszkola i śmiam twierdzić, że mój Wiatr prezentuje się najbardziej efektownie. Taka dziś będę skromna, a co! (aczkolwiek dziewczynka w żółtym też niczego sobie - tylko kim ona jest - prostokątną dynią?)
4. Wcześniej w przedszkolu odbyło się też Święto Jabłka. Olu w tym czasie właśnie się hospitalizował, więc swego udziału w nim nie zaznaczył, ale za to Maksymalny wziął udział na pełnego maksa i później również jego odkryłam na kilku fotkach z imprezy na przedszkolnej www.
Szarlotka, którą z (niesłusznym!) bólem serca zadeklarowałam się na tę jabłkową fetę upiec, nie zrobiła mi wstydu. Po tym jak wyjęłam ją z piekarnika i uszczknęłam kawałeczek z rogu blachy - żałowałam, że muszę ją oddać ;).
5. Jak widać po tym, co wyżej - tak rękodzieło jak i cukiernictwo wychodzą u mnie z cienia ;).
6. W październiku zrobiłam wykopkę warzyw na naszej wsi. Wszystko w piwnicy. Dynie również, ale tylko te najbardziej dojrzałe, bo młode niestety szybko się psują. Bet tnie je siekierą na pieńku pod antonówką i nosi świniom. W ogóle Bet wpadła w szał roboty na wsi. Ogród wyczyściła ze wszelkich pozostałości roślinnych - chwasty, badyle, liście, spadłe i nadgniłe owoce - wszystko elegancko wyrwane, zebrane i oddane zwierzętom bądź zutylizowane na... gnojowni. Porządek, że muszka nie siada.
7. Zdechło nam cielę na wsi. Młode. Cóż, czasem się zdarza. Zwłaszcza, że bydła ci u nas dostatek. I my (ja i Bet) to zdechłe cielę pocięłyśmy na części i oddałyśmy naszym psom i kotom, których mamy dużo i które im bliżej zimy tym bardziej przepadziwe za żarciem. Jatka była - mówię Wam. Siekiera i noże miały co robić ;). Nie pierwszy już raz ćwiartowałyśmy zdechlaka dla naszych psów i kotów. Możecie się brzydzić czy dziwić, ale jakbyście mieli kilkanaście (ba, nawet kilkadziesiat) kotów i 6 psów do wykarmienia to może inaczej byście na to spojrzeli ;-). Bet co drugi dzień gotuje wiadro kaszy (zaparza osypkę czyli mielone zboże), kupuje co tydzień na rynku wielki worek starego pieczywa i po kilka pałek psiej kiełbasy. Wydatek i obowiązek. Ja wszelakie zdatne, konsumpcyjne resztki z domu mrożę i potem wożę na Pastorczyk - zero marnotrawstwa. Nie sprawiamy sobie specjalnie tylu tych psów i kotów, ale są i trzeba się nimi zająć. Koty ciężko upilnować, by się nie rozmnażały, bo to nie mieszkanie w bloku, gdzie ma się nad nimi kontrolę. Łażą po całym, wielkim obejściu, część jest dzika i niewiadomo kiedy zadobywa potomstwo. Ot, pewnego dnia gdzieś w stodole odkrywa się miauczące maluchy. Psy - często są to zwykłe przybłędy. Ktoś się pozbędzie, wywali, wywiezie (ucięłabym takim łapy). I jeśli taki czworonożny nieszczęśnik trafi do nas - często po prostu zostaje.
Mniej więcej 2 miesiące temu znalazła się u nas właśnie taka nieznanego pochodzenia suka. Ale o niej zamierzam napisać nieco więcej w odrębnym poście, bo historia z nią jest dość ciekawa. Dodam tylko, że nazwaliśmy ją Marta ("Marta mówi" - kto ogląda Mini Mini na pewno mówiącą Martę zna) i ta Marta ma teraz... szczeniaka, gdyż jak się okazało przyszła do nas w stanie błogosławionym. I proszę - było w Pastorczyku 4 psy a tu czary mary i ni stąd ni zowąd jest ich nagle 6. Kiedy szczeniak się odchowa - Marta idzie na operację-sterylizację. Nie ma innej rady.
Napomknę jeszcze, że za siódmego psa robi u nas pewien prosiak. Ale o nim - tak ja i o Marcie - napiszę osobno. Chrum chrum.
8. MPSS w październiku wybył za granicę tylko raz. Za naszą wschodnią miedzę - do Wilna. Był tam już chyba ze 2 bądź 3 razy. Tym razem przywiózł mi śliczny naszyjnik z drobnych bursztynów i litewskie piwo o mocy 4,5 volt. Nic szczególnego. Ja zresztą lubię już chyba tylko piwa pszeniczne a najlepszym spośród tych, które znam jest niemiecki Paulaner, którego to "nauczył" mnie właśnie Em. Szkoda tylko, że jest ono u nas takie drogie (0,4 l około 4 pln). Wilno jest ponoć bardzo z-wifi-kowane. Sklepy, bary, restauracje, dworce, ulice, autobusy, nawet taxi - wszędzie Wi-Fi. Do Wilna Em pojechał autobusem. Kiedy wjeżdżali na Litwę - luzik. Kiedy wyjeżdżali - kontrola ze strony litewskiej jako i polskiej. Dokumenty i bagaże. Hmmm, a niby Unia! "Nie wiem czemu - powiedział Em, ale jak już wjechaliśmy z powrotem do Polski to poczułem ulgę. Poczułem się swojsko. Jak w domu." Miło to słyszeć, prawda?
9. Mama ma już pomnik. Cały "obiekt" wydał mi się dość duży w porównaniu z innymi obok, ale to chyba dlatego, że Ojciec "wybudował" go nie w formie zwykłego grobu a typowego grobowca, który za zadanie ma pomieścić więcej osób niż tylko Mama - w tym oczywiście Jego samego (Boże daj jak najpóźniej!!!). Moi Rodzice nie byli zbyt dobranym małżeństwem. Mimo wszystko odniosłam wrażenie jakby Tata Mamie wybudował... Taj Mahal. Serio. Mama lubiła prostotę i była skromna - stąd i pomnik w zasadzie jest prosty, ale gabarytowo naprawdę pokaźny i dodatkowo ma wypisaną osobistą dedykację (tak to określam) Ojca dla Mamy - stąd tak mi się jakoś kojarzy z Taj Mahalem... Myślę też, że często zupełnie nie znamy serc ni myśli naszych bliskich.
I tym oto właściwym dla nadchodzących Świąt akcentem kończę tę pobieżną październikową listę wypadków. Dla nas niewątpliwie będą to Święta szczególne. Dziś jedziemy na Pastorczyk wszyscy czworo.
Życzę Wam spokoju i dobrej pogody (bo ponoć zanosi się na deszcz...:-(). Ja wrócę tu dopiero po czterdziestce ;-). Odpiszę też wtedy na zaległe komentarze.
Amisho, lubie bardzo Twoj styl pisania na tym blogu. Najserdeczniejsze zyczenia urodzinowe dla Ciebie!Pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuńAgo, dziękuję! Skrzydełka mi rosną na Twe słowa!
UsuńW sobotę masz Kochana urodziny, ale ja już dziś życzę Ci wszystkiego najlepszego, czyli tego co tylko9 sobie zyczysz.
OdpowiedzUsuńMiłego,;)
Bardzo dziękuję Anabell! Ty z wyprzedzeniem, ja z opóźnieniem.... ;)
UsuńKobietko! Po tym co piszesz możnaby wywnioskować, że z Ciebie harda baba, ale kłóci mi się to z Twoją wrażliwości i wnikliwym spojrzeniem na cudze sprawy. Spełnienia, moja droga! I więcej czasu z mężem.
OdpowiedzUsuńŚciskam
Oj, czasem bez - za przeproszeniem - siekiery w łapach to się nie da Lucy... Sama wiesz. Za życzenia dziękuję bardzo! Z mężem zaś... aż po Nowym Roku. Wybył nam już kilka dni temu.
UsuńPodoba mi się to miesięczne sprawozdanie... szczególnie, że takie zaległości mi się u Ciebie narobiły, że wstyd przyznać :( Wszystkiego najlepszego z okazji nadchodzących urodzin ;)
OdpowiedzUsuńPS. Ta dziewczynaka może kwadratową marchewką miała być? ;)
Justine - i ja mam u Ciebie, ale zaglądam. Może mniej komentuję, ale czytam! Dziękuję za życzenia :)!.
UsuńPodziwiam za oddana szarlotke....smiech!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judyta
Oddałam w słusznym celu Judith. A taki cel uświęca ha ha ;)
UsuńAmisho urodzinowe uściski i najlepsze życzenia urodzinowe przesyłam:) Ps: Wiatr miał super ubranko, barwa za pomysłowość:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Katiuszko! Wiatr jak wspomniałam - zawiał mi pomysł do głowy mimochodem. Generalnie marny ze mnie rękodzielnik, ale czasem miewam "natchnione" pomysły ;).
UsuńA to urodziny okrągłe się zbliżają?! Wszystkiego dobrego!
OdpowiedzUsuńA ta wieś taka naturalna, miastowe to jakby z innego swiata i ja się powoli jej uczę. A Kimowi rozjechała sąsiadka jednego kotka i bardzo rozpaczał, zwlaszcza, ze poprzedniego dnia musiał usypiac wiejskiego kota potraconego na ulicy i jak mu było przykro, bo go dokarmial. A tu dzień po, swojego ulubienca musiał pozegnac.
Asiu, z niewielką pomocą przyjaciól postanowilam przeniesc bloga na inny adres, bo go nikt nie umiał zaktualizowac, mozesz zmienic adres na www.kimikoblog.blogspot.com
Tam wszystko juz jest , tylko zaczne go uatrakcyjniac.
Pozdrawiam.
Okrągłe jak cholerka Ardiolo. Już PO, jak wiesz. Nic się nie zmieniło wraz z 4-ką na czele.
UsuńCzytałam o kotku Kima. Sama go żałuję, bo wiem jak i ja przeżywałam straty zwierząt...
Bardzo super extra strong, że przeniosłaś blog i już się aktualizuje. Kto to słyszał stać w miejscu od lutego do listopada ;).
Pażdziernik typowo życiowy,czyli dobre i złe momenty.Niech listopad zapisze się w pamięci trochę lepiej i wszystkiego co najpiękniejsze życzę Ci Amishko!
OdpowiedzUsuńSimero - dziękuję! Listopad już się pisze... Taki na razie dość październikowy jest ;). I już bezmężowy od kilku dni.
UsuńWszystkiego najlepszego Amisho!!! Przede wszystkim zdrówka dla młodzieńców :) a dla Ciebie spokoju, dużo uśmiechu i spełnienia nawet takich tyci marzonek :)))
OdpowiedzUsuńFajnie się czyta Twojego bloga i jakie słownictwo inne-dziwne masz ;):) Myślę, że dziewczynka to drzewem była, a Wiaterek niesamowity - podziwiam Twoją inwencję!
Bardzo dziękuję Izabelko!
UsuńBo ja jestem takim domorosłym słowotwórcą ;)... Poza tym - regionalizmy, utarte wyrażenia domowe, rodzinne... Moja Mama też miała do tego talent. My mamy to po niej. Ależ! Nie tylko Mama ;).
No proszę :) jakiż wiatr cudowny :) muszę przyznać, że nie wpadałabym na to... gratuluję pomysłu! :)
OdpowiedzUsuńP.S. Poważnie uważasz poniedziałek za najlepszy dzień tygodnia??? :) czy tak tylko prowokujesz? ;p
Ja wpadłam mimochodem ;). Ciężko zwizualizować wiatr...
UsuńNie, nie prowokuję. Zawsze to powtarzam. Pisałam kiedyś o dniach tygodnia w którymś swoim poście (chyba p.t. Rozprawa tygodniowa).
A, no i oczywiście wszystkiego najlepszego z okazji urodzin :) pięknych codzinności, bo to z nich przecież składa się Życie, łezki wzruszenia od czasu do czasu, pogody ducha... i nie tylko! Słońce zawsze jest mile widziane :) Zdrowia, bo bez niego ani rusz! Spełniaj marzenia :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo Mała Mi!
UsuńMam nadzieję, że Cię tym wiatrem Twoim boskim nie wywiało, bo toż już prawie koniec listopada, a tutaj wiaterek hula... ;) mam nadzieję, że u Was wszystko dobrze!
UsuńP.S. Przyznam szczerze, że również mam niewiele kosmetyków, ale jeśli już kupuję to lubię właśnie kupić sobie jakieś wartościowe :) paznokcie zaczęłam malować na kolorowo od niedawna! Po prostu pomalowane mi się podobają :) Niekoniecznie potrzeba kolorowych kosmetyków, żeby być barwną!
A o święcie Holi nie słyszałam, ale... uzupełnię wiedzę :) dziękuję :)
Tak troszkę może i wywiało, bo dawno nic tu nie pisałam a jak słusznie zauważasz - to już koniec listopada!
UsuńMnie też podobają się pomalowane paznokcie! Bardzo! Ale jakoś nie chce mi się swoich malować... ;) Leniwa jestem pod tym względem okrutnie.
Holi to jedno z ważniejszych świąt hinduskich i zapewne najbarwniejsze ze wszystkich świąt (niekoniecznie tylko hinduskich) jakie znam. Nawet chyba wspomniałam o nim w jednym ze swych dawniejszych postów. O tu: http://zywotnik.blogspot.com/2012/03/holly-holi-i-kobiety.html.
Tesknila z Twoim Zywotnikiem, juz dluuuugo nie zagladalam, wiec mam duuuzo do nadrobienia :)) pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuńAnnu, cieszę się bardzo, że znów zajrzałaś!
UsuńKochana jeszcze raz się cieszę, że kartka doszła, wracaj i pisz dalej bo dużo osób uwielbia Cię czytać ;))))
OdpowiedzUsuńDoszła Magbilu, ucieszyła i cieszy oko na półeczce. Miło mi po wielokroć, że ktoś uwielbia mnie czytać... Mam jednak problem i z pisaniem i odpisywaniem na komentarze. Zamotana w codzienność - o, dobry tytuł na posta ;).
UsuńWszystkiego, co najlepsze!!! 40 - bardzo kobieca liczba. Wiatr - niezwykle udany, a gdybyś podała przepis na swoją szarlotkę, to byłabym bardzo ukontentowana :-)
OdpowiedzUsuńKochana - dziękuję! Niewątpliwie bardzo kobieca ;). Przynajmniej nie mam kryzysu wieku średniego - jak co niektórzy... panowie ;-). Przepis na szarlotkę pochodzi z internetu - stąd - http://www.kwestiasmaku.com/desery/ciasta/szarlotka/przepis.html. Moja modyfikacja "poległa" na tym, że dałam już gotowe jabłka szarlotkowe ze słoika, które wcześniej sama zawekowałam z własnej antonówki.
UsuńChyba nie ma mowy o takim kryzysie w takim wieku! Do tego omija on osoby, które po prostu się w życiu spełniają. A poza tym kobiety są zbyt zajęte na kryzysy wieku średniego :-D
UsuńDzięki za przepis. Też czasem zaglądam na tą stronę. Twoja modyfikacja brzmi bardzo sensownie, ale będę musiała użyć słoików sklepowych. To już nie to samo, ale spróbuję :-)
O, chyba pójdę w Twoje ślady i też zacznę robić notki podsumowujące miesiąc :) Bo na razie moja praca (a im dłużej w niej siedzę, jak w poniedziałek - prawie 12 h!, tym bardziej chcę się zajmować czymś innym. Jeszcze) zabiera mi tyle sił, że za jedną notkę zabieram się już od 11 października. No, ale w czwartek świętowaliśmy w firmie 85-lecie, wczoraj mieliśmy gości z Rosji, a pierwszy tydzień to targi w Warszawie (swoją drogą, wtedy troszkę odsapnęłam;) - listopad to mój dział przebiegał z jęzorem na brodzie.
OdpowiedzUsuńNadrobiłam też w końcu zaległości u Ciebie, ale zostawię po sobie tylko jeden ślad. Fajnie wiedzieć, co u Ciebie i Twojej gromadki. Animalsowej też ;) Znam to nagromadzenie zwierząt w obejściu, oj, znam. U nas też sporo dzikich kotów biega i co raz znajdą się jakieś psiaki wyrzucone z miasta. Smutne to, zwłaszcza w kraju, w którym coraz więcej mamy ideologicznych wegetarian i wegan, porzucających mięsożerność z miłości do zwierząt.
PS: Wiatrek i... szarlotek ;) - super!
Ano - takie podsumowywanie jest fajne, ale ja nawet do tego nie zawsze się zbiorę... Oj nie.
UsuńJuż 85-lecie? U nas chyba nie ma nawet połowy tego ha ha. Targi, obchody itp itd - to zupełnie nie moja działka i ja nie wiem co się w tych tematach u nas dzieje. Poza tym marketing i handel od roku mieści się w innym budynku, więc już zupełnie nie mamy z nimi styczności. 12 h pracy w pracy! Matuchno Bosko! Tylko jedno mogłoby stać się antidotum na to, Ano ;). Domyślasz się co, ale to w swoim czasie, prawda?
Aha - o tych z Rosji to i u nas słyszałam. Pewnie oblecą wszystkich za jednym zamachem LOL ;).
A co do zwierząt - samo nie jedzenie mięsa nie załatwia sprawy braku poszanowania zwierząt... Ja już się nie łudzę na autowegetarianizm (próbowałam!), ale żadne zwierzę pod naszą opieką nie pozostaje głodne, chore czy zaniedbane. Te, z którego mamy korzyści wymierne i te, z których nie mamy żadnych takich.
Pozdrawiam Cię serdecznie z łaciatego ogródka w tym waszym pasiastym ;)
Najpierw sprostowanie: notkę pisałam od 11 listopada ;)
UsuńJak widziałaś, wzięłam z Ciebie przykład i swój listopad podsumowałam w pigułce. A dziś - poza sprzątaniem zapuszczonej stancji - mam dość leniwy dzień i mogę sobie pozwolić na planowanie ostatecznych zmian w blogu.
Były prezes twierdzi, że 85-lecie to w następnym roku, ale we wszystkich dostępnych marketingowi informacji, w tym tej udostępnionej na stronie internetowej, jak wół stoi, że w tym roku przypada jubileusz. Co prawda, ponoć pierwsza centrala to nie u nas, tylko parę km dalej, ale.. :) A co do innego budynku - u nas na ukończeniu jest nowy z częścią biurową i dział eksportu chce nas tam wyeksportować, więc Twoje odpowiedniki u nas (w ogóle, jaki Ty dział reprezentujesz? Administracyjny?:) też niedługo będą mniej wiedzieć ;)
Ci z Rosji u nas chyba nie zaszaleli, pewnie premia będzie na święta ;) A u Was?
A ze zwierzątkami - chce mi się śpiewać: mam tak samo jak Tyyyy. Ja nigdy nic wspólnego z wegetarianizmem nie miałam, ale zwierzęta i te, z których mamy korzyści wymierne, i te, z których nie mamy żadnych takich, otaczały i otaczają mnie od zawsze. Zawsze u nas miały dobrze, nakarmione, leczone, zadbane, a z piesków na łańcuch/za siatkę (tylko w dzień, nocą sobie biegały wolno) trafiały tylko te, które były... niegrzeczne :) , np. wszelkie ptactwo dusiły. Dlatego lekko mnie śmieszą wegetarianie, którzy w życiu zwierzątka nie mieli, a nigdzie poza fb zwierzę ich nie interesuje...
I ślę serdeczne wypasione pozdrowienia! ;)
PS: Czekam z niecierpliwością na antidotum! :D
Ano - krótko: ja w gronie 5 osób reprezentuję "adwokatów" łaciatego ;). Dział Prawny. Skromny osobowo ale silny umysłowo ha ha ha ;). U nas nadgodziny raczej się nie zdarzają. Ale też specyfika działu jest inna niż Twojego.
UsuńZa zwierzęta - piątka! Tak właśnie powinno być! Mój mąż nie je mięsa - ale od 3 lat dopiero. Wcale mi to nie przeszkadza. Ba, wręcz cieszy ;). Dobrze, że w mięsożernej rodzinie chociaż jeden "inny".
Cześć Amishko!
OdpowiedzUsuńPo wszelakich zawirowaniach próbuję wrócić do pisania. Przepraszam za milczenie. Nie odzywam się, ale czytam! Opiszę wszystko na drugim blogu, na który wyślę, oczywiście, zaproszenie.
Na razie jestem pod adresem zubb2011.blogspot.com
Pozdrawiam i życzę pomyślności!
zu(zana)
Zuzanno, miło mi bardzo, że mnie powiadomiłaś. Już zdążyłam Cię na nowym blogu odwiedzić i swą obecność zaznaczyć :).
UsuńW tym roku w ogóle jesień jest w miarę przyjemna... Aż strach pomyśleć, jak nagle spadnie śnieg :) robiłam kiedyś podsumowania miesiąca, ale czas tak szybko leciał, że ... zrezygnowałam :)
OdpowiedzUsuńJa też nie obiecuję nawet sobie, że będę te podsumowania kontynuować, bo jestem niekonsekwentna - w pisaniu zwłaszcza ;). Ale może od czasu do czasu...
UsuńNo i - witam Cię Patrycjo, bo chyba się jeszcze nie znamy :)).