Piszę ku pamięci bo mi inaczej czort łeb ukręci. O.
Małe ucho po tygodniowej kuracji w szpitalu wyszło z lekka wyzdrowiałe. Dobrze słyszy a nawet podsłuchuje, ale po wczorajszej konsultacji z prywatnym laryngologiem stwierdzono, że choć jego stan jest stabilny to jednak nie idealny. Słowem, gdzieś tam głęboko coś nie gra. Trąbka Eustachiusza - aż by się chciało rzec skoro to ucho i coś nie gra - ale tak naprawdę to jeszcze nie do końca wiadomo kto w tej orkiestrze fałszuje, choć podejrzany wzięty pod lupę i na imię mu migdał (bynajmniej nie niebieski). W uchu ciągle jakaś papaciajka - nie wydobywa się na zewnątrz ale jest obserwowalna po zalukaniu do wewnątrz specjalnym urządzeniem dousznym. Nie tylko ja zaklęłam siedząc na lekarskiej kozetce - No żesz cholera, a ki to za grom? Sama lekarka zaklęła w tenże sposób i powtórzyła jak przy poprzedniej wizycie, że w swojej dość długiej karierze medycznej takiego przypadku chyba jeszcze nie miała. Zapodała nam jednak na recepcie kolejną dawkę rozmaitych medykamentów i nakazała stawić się ponownie za miesiąc zastrzegając jednocześnie wszczęcie walki z podejrzanym migdałem a przy okazji wypisując mi drugą receptę - dla kaszlącego gruźliczo w domu Maksymiliana (bez oględzin i osobistej wizyty a wywiadowczo ze mną - no).
Po wyjściu z apteki czułam się jakbym wyszła z Biedronki, bo wyszłam z niej z torbami a nie z jakąś tam torebeczką apteczną do jakiej żem zwykła jako kobieta niezwykle mikro-apteczna. 7 butli i 2 pudełka... Dodając cenę prywatnej wizyty, w jednej półgodzinie zubożałam dzięki zdrowiu (a raczej jego braku) moich potomków o bagatelka 2 stówy. Tego u mnie jeszcze NIE BYŁO! Ustawiłam dobytek na półeczce w kuchni i pomyślałam sobie "wojowniczo" - NO! Lucy, tera to mogę iść z Tobą w szranki ;). A niech to szlag!
Wracając do ucha. Zaczęło się od tego, że potwornie zabolało w pewien sierpniowy poranek. Obwiniłam za to okoliczne jeziora (się bywało troszkę w upalne dni), ale ta wina po dziś dzień nie jest jednoznacznie stwierdzona, bo jak wyżej - niejaki trzeci migdał ma mniejsze alibi... Po antybiotyku i kroplach ucho poprawiło swój stan. Podczas poprawiania stanu ciekło cholerstwem aż po policzku! W końcu przystopowało, by za 3 tygodnie znów dać o sobie znać - bez bólu ale abarot z mazistym wysiękiem. Kolejny antybiotyk i krople + inne apteczne specyjały przez 10 dni. Poprawa prawie zerowa. Dlatego też wysłano ucho do szpitala - co by dożylnie doznało porządnego antybiotyku. Doznało. Wpięto uchu wenflon w prawą łapkę i przez 7 dni zapodawano lek, który miał uzdrowić a jak się okazało jedynie wniósł poprawę. Znaczną, ale jednak tylko poprawę. Antybiotyki uchowe były w ogóle pierwszymi antybiotykami jakie w swym życiu ucho jako byt osobny w ogóle dostało...
W szpitalu ucho miało się dobrze. Samo zostawało na noce, zawarło przyjaźnie i znajomości, nauczyło się grać w karty, zyskało uznanie i podziw obsługi szpitala - bo ani jednej łezki ani krzty marudzenia. Nabawiło się jednak jakiegoś świądu i drapcowało do żywego. Dostało specjalny olejek do smarowania, którym to przez 3 wieczory matka cierpliwe je nacierała. Dolegliwość została złagodzona, ale jeszcze nie wytępiona. Drapcowanie trwa do dziś. Czyżby za laryngologiem kroczył już dermatolog? Ratunku! NIE!
Szpitalne odwiedziny ucha odbywały się 3 razy dziennie. Z rana i w południe ojciec a wieczorem matka (jedynie w weekend kombinacja była nieco inna). Matka czytała uchu książeczki, wrzucała dwójki na TV, uczyła wiersza do przedszkola, goniła do mycia zębów i pilnowała by ucho zjadło kolację. Ojciec zaś głównie pilnował śniadania i obiadu a przez personel szpitala sam został okrzyknięty lekarzem, bo żywo interesował się podawanymi uchu lekami i ogólnie "robił wrażenie". Jedna z pielęgniarek - pani niezwykle mile usposobiona, pewnego razu usiłowała mu wytłumaczyć jaki to właśnie lek aplikuje naszemu uchu. Swoje migi wspomagała bardzo w-y-r-a-ź-n-ą polszczyzną - tak jakby taka mocno wyartykułowana mowa polska miała mu pomóc w zrozumieniu... Przytakiwanie i gra rozumienia tego, co się ku niemu mówi - bezcenne. Miałam polewkę niemal do łez i żal mi teraz niezmiernie, żem nie nagrała. No ale - jakby nie było - samozwańczy "doktór MPSS" samodzielnie odebrał ucho ze szpitala - uważnie pakując wszelakie zabawki, ubranka i naczynka oraz odbierając wypis. W przewidywany dzień, koło południa, zaszedł na dyżurkę i uprzejmie - jak to zawsze ma w zwyczaju - zaanonsował się - dzeń dobry pani - i zapytał - czy moja synek dzisiaj domu? I synek mógł domu, a jakże! Poradził sobie ojciec? Poradził. Przywiózł szczęśliwe ucho do domu i tym oto sposobem udowodnił, że "Polak... ehem, ehem Hindus potrafi. Nawet w Polsce".
Podsumowując - dumnam z mojego ucha, że tak ten szpital przeszło elegancko. Że ledwo 5,5 a już takie prawie jak 10 ;). Podczas gdy pacjentka około lat 7-miu przy próbie pobrania krwi pobiła i wyzwała własną matkę, popchnęła lekarkę, zdemolowała gabinet a pielęgniarce porwała rajstopy - nasze niewielkie ucho krew pozwoliło sobie upuścić ze stoickim spokojem i z takimże przyjęło wszczepienie wenflonu oraz codziennie pokornie przyjmowało kroplówkę. Ba, tak się nawet wycwaniło, że w jedną rękę mu się wciurkiwało a w drugiej karty se sprytnie trzymało ;).
Warto by również napomknąć, że sprawa pobrania wydalin do pojemniczków również została załatwiona przez ojca. Ojciec jest bowiem niepisanym ekspertem w tej dziedzinie. O ile spora część ojców ma jakiś wstręt niewiadomego pochodzenia do przebierania dzieciaków, które naładowały w pampersy (bądź gorzej - w same gacie) z grubej rury bądź np obrzygały siebie tudzież otoczenie - o tyle NASZ ojciec jest zawsze "bardzo pierwszy" do takiej roboty. Serio! Zawsze, kiedy jest obok a coś tak niefortunnego ma miejsce mówi: Spokojnie, ja się tym zajmę. Nigdy się nie krzywi, nie zatyka nosa, nie unika, nie ucieka. Zakasuje rękawy i skrupulatnie oczyszcza zbrukanego delikwenta do cna. Spoko ojciec i spoko mąż, co nie? W związku z tym - jak wspomniałam wyżej - sprawę napełnienia kubeczków do badań załatwił profesjonalnie. Ba, nawet opisał mi ze szczegółami stosowane sposoby poboru. No. To tyle odnośnie spraw czysto ludzkich choć czystymi nie będących.
Nie da się ukryć, że tam, gdzie pojawiamy się pierwszy raz i muszę podać nazwisko chłopaków - wzbudzamy swoiste zainteresowanie. Na Izbie Przyjęć do szpitala również wzbudziliśmy. Przyjmująca nas pani trzy razy pytała o nazwisko i aby mogła napisać je bezbłędnie musiałam przedłożyć doocznie książeczkę zdrowia naszego ucha.
"A skąd to takie nazwisko? - jak można wiedzieć. Nie dość, że obce to jeszcze podwójne i bez kreski..." - zapytała zafrapowana pani z eskulapem na plecach.
"A z Indii" proszę pani - odrzekłam uprzejmie zgodnie z prawdą, bom do spółki z ojcem uprzejma w obyciu.
Pani pisze, pisze (jej, ile papierologii przy takim przyjęciu...) i znów:
"A mogę pani o coś jeszcze zapytać?"
"A proszę" - odrzekam grzecznie, bom przecie "wychowana".
"A była Pani tam u męża w kraju?"
"A nie była" - odrzekam zgodnie z prawdą.
"A teście może tu byli?"
"A nie byli jeszcze" - znów nie kłamię.
"Nooo, inna kultura tam i tu, co nieeee?".
"Po mężu nie umiem wywnioskować" - śmieję się machając butem zwisającym z nogi zwisającej z kozetki.
Pani też się śmieje.
Nie uznałam jej za wścibską. Oczywiste, że była ciekawa, bo o ile Jankowskich czy Sokołowskich ci u nas dostatek o tyle nazwisko moich chłopów jest pewnie jedyne w Polsce (ja mam swoje własne urodzeniowe + jeden kawałek z ich podwójnego - kosmos, wiem...). Kiedy po zakończonych formalnościach wyszłam na korytarz gdzie czekał główny sprawca nazwiskowego zamieszania - pani przyjmująca dyskretnie wyczłapała za mną co by zobaczyć "czy inni pacjenci na nią nie czekają". Hmm, jasne. Ciekawe co sobie pomyślała widząc ojca ;)? Pewnie - "Eeee, nic specjalnego". Ojciec bowiem nie miał ni turbana na łbie owiniętego ni barwnej kurty na grzbiecie. Sygnetów ani innych biżuterii już od dawna nie nosi, łeb ma ostrzyżony na pałę a ubiera się po "hełropejsku" choć może trochę bardziej trendy, gdyż lubi kapelusze oraz ciekawe czapki i szaliki. Mordę ma przeważnie ogoloną na gładko i tylko odrobinę ciemniejszą niż przeciętna polska. Może on i z Indii, ale mało egzotyczny. I dobrze. Nie lubię rzucać się w oczy ani za swoją ani za cudzą przyczyną. Z drugiej jednak strony - jeśli ludzie zwracają na nas uwagę w sympatycznej intencji - taka lekka odmienność bywa bardzo miła.
Miało być troszkę o uchu ku pamięci ale jak widać rozpędzona, dawno nie używana machina do pisania poooooszła na całość. Nieźle pociągnęłam za te ucho, prawda?
Jak pociągnęło nudą - wybaczyć. Miało być bardziej ku pamięci niż rozrywce. Ale jak się kto przy okazji rozerwał to miłe dla ucha, oka oraz serca razem wziętych.
PS. Gdyby Babcia jeszcze "nie umarnęła", ucho w szpitalu dostarczyłoby jej troski. Zapewne i na mur. I brak mi TEJ właśnie troski. Bardzo.
Szpitalne odwiedziny ucha odbywały się 3 razy dziennie. Z rana i w południe ojciec a wieczorem matka (jedynie w weekend kombinacja była nieco inna). Matka czytała uchu książeczki, wrzucała dwójki na TV, uczyła wiersza do przedszkola, goniła do mycia zębów i pilnowała by ucho zjadło kolację. Ojciec zaś głównie pilnował śniadania i obiadu a przez personel szpitala sam został okrzyknięty lekarzem, bo żywo interesował się podawanymi uchu lekami i ogólnie "robił wrażenie". Jedna z pielęgniarek - pani niezwykle mile usposobiona, pewnego razu usiłowała mu wytłumaczyć jaki to właśnie lek aplikuje naszemu uchu. Swoje migi wspomagała bardzo w-y-r-a-ź-n-ą polszczyzną - tak jakby taka mocno wyartykułowana mowa polska miała mu pomóc w zrozumieniu... Przytakiwanie i gra rozumienia tego, co się ku niemu mówi - bezcenne. Miałam polewkę niemal do łez i żal mi teraz niezmiernie, żem nie nagrała. No ale - jakby nie było - samozwańczy "doktór MPSS" samodzielnie odebrał ucho ze szpitala - uważnie pakując wszelakie zabawki, ubranka i naczynka oraz odbierając wypis. W przewidywany dzień, koło południa, zaszedł na dyżurkę i uprzejmie - jak to zawsze ma w zwyczaju - zaanonsował się - dzeń dobry pani - i zapytał - czy moja synek dzisiaj domu? I synek mógł domu, a jakże! Poradził sobie ojciec? Poradził. Przywiózł szczęśliwe ucho do domu i tym oto sposobem udowodnił, że "Polak... ehem, ehem Hindus potrafi. Nawet w Polsce".
Podsumowując - dumnam z mojego ucha, że tak ten szpital przeszło elegancko. Że ledwo 5,5 a już takie prawie jak 10 ;). Podczas gdy pacjentka około lat 7-miu przy próbie pobrania krwi pobiła i wyzwała własną matkę, popchnęła lekarkę, zdemolowała gabinet a pielęgniarce porwała rajstopy - nasze niewielkie ucho krew pozwoliło sobie upuścić ze stoickim spokojem i z takimże przyjęło wszczepienie wenflonu oraz codziennie pokornie przyjmowało kroplówkę. Ba, tak się nawet wycwaniło, że w jedną rękę mu się wciurkiwało a w drugiej karty se sprytnie trzymało ;).
Warto by również napomknąć, że sprawa pobrania wydalin do pojemniczków również została załatwiona przez ojca. Ojciec jest bowiem niepisanym ekspertem w tej dziedzinie. O ile spora część ojców ma jakiś wstręt niewiadomego pochodzenia do przebierania dzieciaków, które naładowały w pampersy (bądź gorzej - w same gacie) z grubej rury bądź np obrzygały siebie tudzież otoczenie - o tyle NASZ ojciec jest zawsze "bardzo pierwszy" do takiej roboty. Serio! Zawsze, kiedy jest obok a coś tak niefortunnego ma miejsce mówi: Spokojnie, ja się tym zajmę. Nigdy się nie krzywi, nie zatyka nosa, nie unika, nie ucieka. Zakasuje rękawy i skrupulatnie oczyszcza zbrukanego delikwenta do cna. Spoko ojciec i spoko mąż, co nie? W związku z tym - jak wspomniałam wyżej - sprawę napełnienia kubeczków do badań załatwił profesjonalnie. Ba, nawet opisał mi ze szczegółami stosowane sposoby poboru. No. To tyle odnośnie spraw czysto ludzkich choć czystymi nie będących.
Nie da się ukryć, że tam, gdzie pojawiamy się pierwszy raz i muszę podać nazwisko chłopaków - wzbudzamy swoiste zainteresowanie. Na Izbie Przyjęć do szpitala również wzbudziliśmy. Przyjmująca nas pani trzy razy pytała o nazwisko i aby mogła napisać je bezbłędnie musiałam przedłożyć doocznie książeczkę zdrowia naszego ucha.
"A skąd to takie nazwisko? - jak można wiedzieć. Nie dość, że obce to jeszcze podwójne i bez kreski..." - zapytała zafrapowana pani z eskulapem na plecach.
"A z Indii" proszę pani - odrzekłam uprzejmie zgodnie z prawdą, bom do spółki z ojcem uprzejma w obyciu.
Pani pisze, pisze (jej, ile papierologii przy takim przyjęciu...) i znów:
"A mogę pani o coś jeszcze zapytać?"
"A proszę" - odrzekam grzecznie, bom przecie "wychowana".
"A była Pani tam u męża w kraju?"
"A nie była" - odrzekam zgodnie z prawdą.
"A teście może tu byli?"
"A nie byli jeszcze" - znów nie kłamię.
"Nooo, inna kultura tam i tu, co nieeee?".
"Po mężu nie umiem wywnioskować" - śmieję się machając butem zwisającym z nogi zwisającej z kozetki.
Pani też się śmieje.
Nie uznałam jej za wścibską. Oczywiste, że była ciekawa, bo o ile Jankowskich czy Sokołowskich ci u nas dostatek o tyle nazwisko moich chłopów jest pewnie jedyne w Polsce (ja mam swoje własne urodzeniowe + jeden kawałek z ich podwójnego - kosmos, wiem...). Kiedy po zakończonych formalnościach wyszłam na korytarz gdzie czekał główny sprawca nazwiskowego zamieszania - pani przyjmująca dyskretnie wyczłapała za mną co by zobaczyć "czy inni pacjenci na nią nie czekają". Hmm, jasne. Ciekawe co sobie pomyślała widząc ojca ;)? Pewnie - "Eeee, nic specjalnego". Ojciec bowiem nie miał ni turbana na łbie owiniętego ni barwnej kurty na grzbiecie. Sygnetów ani innych biżuterii już od dawna nie nosi, łeb ma ostrzyżony na pałę a ubiera się po "hełropejsku" choć może trochę bardziej trendy, gdyż lubi kapelusze oraz ciekawe czapki i szaliki. Mordę ma przeważnie ogoloną na gładko i tylko odrobinę ciemniejszą niż przeciętna polska. Może on i z Indii, ale mało egzotyczny. I dobrze. Nie lubię rzucać się w oczy ani za swoją ani za cudzą przyczyną. Z drugiej jednak strony - jeśli ludzie zwracają na nas uwagę w sympatycznej intencji - taka lekka odmienność bywa bardzo miła.
Miało być troszkę o uchu ku pamięci ale jak widać rozpędzona, dawno nie używana machina do pisania poooooszła na całość. Nieźle pociągnęłam za te ucho, prawda?
Jak pociągnęło nudą - wybaczyć. Miało być bardziej ku pamięci niż rozrywce. Ale jak się kto przy okazji rozerwał to miłe dla ucha, oka oraz serca razem wziętych.
PS. Gdyby Babcia jeszcze "nie umarnęła", ucho w szpitalu dostarczyłoby jej troski. Zapewne i na mur. I brak mi TEJ właśnie troski. Bardzo.
Ojej, dobrze nie jest. A czy przynajmniej w tym szpitalu zrobili badanie bakteriologiczne rzeczonej wydzieliny oraz wydzielin z trzeciego migdała, migdałków podniebiennych i wszelakich śluzówek w obrębie twarzoczaszki? Bo antybiotyk musi być celowany a nie "uniwersalny" i silny na zasadzie "może pomoże". A dostawał przez cały czas Lakcid? Dawaj mu teraz, co najmniej przez miesiąc, lub Probacti dla dzieci. Bo te dożylne antybiotyki wcale nie są bezpieczniejsze od tych doustnych, tak samo wybijają te pożyteczne bakterie. Strasznie mi żal malca, bo choć był dzielny zawsze to było dla niego przeżycie. Sprawdz wypis ze szpitala, czy są podane wszystkie leki jakie otrzymał
OdpowiedzUsuńi jakie miał badania robione, co za zarazę znaleziono, a potem sprawdz wszystko na internecie- to swędzenie to może być reakcja na leki. Sprawdz każdy lek pod względem działań ubocznych - niestety lekarze mają to w tyłku, nigdy tego nie sprawdzają, o ile dany lek nie jest znany jako wybitnie alergizujacy lub o b. przykrych działaniach ubocznych. Wiesz, mój zięć też nigdy nie miał oporów przy doprowadzaniu dzieciaków do stanu czystości.
Trzymaj się dzielnie i dopilnuj tego ucha by było właściwie wyleczone.
Przytulam Cię serdecznie i życzę by szybko dziecię wyzdrowiało.:)
Anabell zrobili wymaz z ucha - niczego specjalnego tam nie stwierdzono (diagnoza tak w ogóle - zapalnie ucha środkowego) ale ja mu zrobię na własną rękę za miesiąc, bo wymazy jak się bierze antybiotyk są chyba mało miarodajne. Olu leżał na dziecięcym ogólnym oddziale (u nas nie ma oddziału laryngologii) więc o migdałki nikt się tam nie zatroszczył. Nasza laryngolog jednak się nimi zajmie. Wolałabym aby nie były usuwane pochopnie. Przez ten miesiąc muszę pacjenta bacznie obserwować. W szpitalu dostawał 1 antybiotyk (ceftriakson czy jakoś tak) i lek osłonowy. Ten antybiotyk może powodować swędzenie, fakt, ale nie wiem czy to on jest winowajcą. M. bowiem twierdzi, że Olu drapał się już przed szpitalem... Na szczęście wydaje mi się, że teraz już znacznie mniej. Tak czy siak - trzeba się temu uchu baczniej teraz przyglądać.
UsuńNo, to Twój zięć z tej samej planety co mój M. ;). Znam jednak osobiście takich, którzy naprawdę z potwornie ciężkim sercem przybierają się do zmiany pampersa...
Uśmiechnęłam się przez łzy (mój dzisiejszy wpis i Twój ps i wszystko jasne)- bardzo mi się Twój wpis podoba! Zdrowia Uchu:)) (nie poprawiać)
OdpowiedzUsuńUściski!
:). Już do Ciebie zajrzałam ----> i tak, masz rację - wszystko jasne. W imieniu Ucha zaś dziękować uprzejmie.
UsuńNudą u Ciebie Asiu? No way ;)
OdpowiedzUsuńUcałuj dzielne Ucho :*
Ucałuję, a jakże ! Liliowego wręcz dam całusa ;)
Usuńno kochana, jesteś!!!
OdpowiedzUsuńi piszesz po mistrzowsku! uchachałam się :)
buziaki
Lubię jak ktoś się chacha czytając moje "pociągi". Ale z tym mistrzostwem to poproszę ostrożnie o Mamma Mia, bo się raczej o nie nie ocieram. Ba, nawet byki w tekście były ale za sugestią wrażliwych i wnikliwych - pośpiesznie usunięto je za rogi ;).
UsuńTwój Synek to bardzo dzielny facet! I jaki przystojniak :)
OdpowiedzUsuńNie ma mowy o nudzie - czytałam do ostatniej kropki z zapartym tchem. Tyyyyle się u Was działo! Znam podobną historię z uchem, ale u osoby dorosłej. Z tego co piszesz, brzmi identycznie. Duuużo zdrowia dla Synka!
Buziaki!
Ano dzielny. Co do urody - mąż mówi na niego "moja piękna synek" ;). Ale uroda - zawsze rzecz gustu. Mimo to molte gracie za tego "przystojniaka" :).
UsuńCzy historia z uchem u osoby, o której piszesz zakończyła się pozytywnie?
Za życzenia zdrówka zawsze dziękujemy, bo wiadomo - nic ponad to!
Jestem w szoku, że Twój Syn sam w szpitalu taki dzielny, mój to by raczej rajstopy rwał:) Zdrówka!
OdpowiedzUsuńWojtuś wojownik? ;) A może mile by Mamę zaskoczył i wcale rajstop nie darł?
UsuńOj, cudnie Ucho opisałaś, aż poczułam wzruszenie w okolicach własnego... I pomyślałam sobie (a to u mnie rzecz niecodzienna): skoro Wasze nazwisko wzbudza takie reakcje w Polsce, to jakie reakcje muszą budzić nasze nazwiska - tam? Te wszystkie szcz, rzsz, chrz i brzsz, których się nie da bez doktoratu z fonetyki wypowiedzieć...? :-) No i przecież u nas połowa mężów ma inną, za przeproszeniem, końcówkę, niż żony i córki? Dziwactwa same!
OdpowiedzUsuńHmmm... z nazwiskami to pewnie wszędzie problem. U nas mamy szcz, chrz i tym podobne a gdzieś tam indziej mają inne cuda. W Indiach niektóre kobiety mają imiona jak faceci i odwrotnie, "Singh" jest czasem wpisane jako jedyne nazwisko, czasem w towarzystwie innego, rodowego kawałka i zasadniczo dotyczy tylko facetów, bo odpowiednikiem nazwy Singh u kobiet jest Kaur. I nie jest to tak naprawdę nazwisko tylko takie określenie pewnej przynależności... Nie wspomnę już, że rzadko nazywa się tam dzieci po nadanych imionach... Każdy ma jeszcze dodatkowy nick, którym wszyscy posługują się na co dzień. Młyn! Kocioł! Tygiel. Abrakadabra ;).
UsuńUcho moja zmora z dzieciństwa:)
OdpowiedzUsuńOjej Żółwinko, no to Twoja zmora wróciła w moim poście ;)
UsuńUszko niech zdrowieje :D
OdpowiedzUsuńCześć Izabelko :) Ano niech nam zdrowieje i słyszy nawet to czego nie powinno ;).
UsuńBardzo ciekawe przygody tego ucha o podwójnym nazwisku, inna kultura normalnie ;)
OdpowiedzUsuńSiostra dostała paskudnej infekcji jak kupiła kiedyś używaną komórkę i nie zdezynfekowała. A to wiadomo - trzeba we wrzątku wygotować ;) Ja słuchaweczki spirytusikiem - always ;)
Mogłabyś jeszcze uraczyć zasiedziałych Europejczyków edukacyjnym postem o zasadach hinduskiego nazwiskowania dzieciów i żon, bo to widzę jakaś skomplikowana materia.
Pozdrawiam
Ale tak komóreczkę we wrzątek... ? Spirytusik to owszem, jak najbardziej.
UsuńW zasadzie mogłaby uraczyć, ale sama się za bardzo na tym nie znam, takie to egzotyczne cholera... Może zasięgnę języka u obywatela (ciągle jeszcze nie polskiego) MPSS. Czasem bardzo ciekawych rzeczy dowiaduję się od niego znienacka... obiecuję się podzielić.
A te inicjały MPSS to trochę pachną brytyjskim okrętem wojennym, czy innym cudem techniki, a mniej mężem zwyczajnym...
UsuńHa ha, MPSS prywatny "marine". Niech będzie.
UsuńTwój Olek nie dość ,że taki dzielny to i urodziwy z niego kawaler. Aż żal bierze ,że moja córka taka stara i Olo mym zięciem raczej nie zostanie.
OdpowiedzUsuńTekst świetnie napisany. Talent to ty masz wielki dziewczyno...
Talent to raczej nieee, ewentualnie nazwałabym to jakąś tam smykałką Ago ;). Zięciem mówisz... Jakbyś jeszcze się o jedną córkę postarała to wszystko przed nami ;)
UsuńMatko... wiem, szpital, choroba, wenflony i inne takie - nic do śmiechu, ale nic nie poradzę na to, że czytając Twój wpis co i rusz parskałam śmiechem!
OdpowiedzUsuńJesteś wybitna w tworzeniu!
Nie musze chyba wspominać, że Olu to mały bohater! Jestem z niego dumna, jakbym co najmniej widziała na oczy jego dzielność ;)
u nas też obowiązuje nazwa "umarnęła/umarnął" :)
Bo ja przeważnie muszę do śmiechu Mysko. Inaczej to nie warto zaczynać.
UsuńUmarnęła/umarnął - to bardzo wdzięczne słówko, prawda? Aż lżej się podchodzi do tego, co oznacza...
Biedne dzielne ucho! Ja tak jako malec chorowałam na uszy, ale jakoś nagle przeszło. Oby i u Was tak się to skończyło.
OdpowiedzUsuńAleksander jest pięknym chłopczykiem. No i, że dzielnym to jasne, skoro ma takie dzielne ucho :-).
Ja "akcję" z nazwiskiem rozumiem doskonale. Gdzie nie podam - rodzę zainteresowanie i stwarzam kłopot za-bu-ta-li-ma-ha coooo? :-). Nazwisko męża dwuczłonowe i w związku z tym zrezygnowałam ze swojego - trzy członowego się nie da, a ponieważ w jego kraju występuje to nazwisko również tylko w jednym z członów - gdybym wzięła jeden, to już by nie było jego nazwisko :-).
Mój mąż jak wiesz nie bywa w Polsce, za to na każdym kroku muszę opowiedzieć jak to się stało, że tam trafiłam i jak to znoszę :D
Buziaki dla Ciebie i całej czwórki uszu - tych chorych i tych zdrowych :-*
Dzielne ucho ciągle walczy i mamy nadzieję, że wygra tę walką skoro takie bohaterskie!
UsuńCo do nazwiska - Wy mieszkacie poza Polską, więc doskonale rozumiem Twój wybór. My mieszkamy w Pl i tak nazwisko jak i imiona dzieci musiałam rozpatrywać pod tym kątem. Skoro już nazwisko exotic po ojcu - też dwu kawałkowe to imiona polskie ale zarazem międzynarodowe. Moje nazwisko rozważałam dłuuugo, bo miałam wiele możliwości. Dodałam do swego kawałek mężowego a na co dzień i tak używam tylko tego swojego... Aha - każdy człon nazwiska męża u niego też występuje również jako samodzielny byt...
Mieszane związki są coraz częstsze także w Pl, ale ciągle jeszcze, zwłaszcza w małych środowiskach wzbudzają zainteresowanie i o ile jest to zainteresowanie serdeczne - rozumiem je i mi nie przeszkadza.
Pozdrawiamy również!
Dzielne Ucho!! Trzymam kciuki za szybki powrót do zdrowia. :-)
OdpowiedzUsuńUcho dziękuje za kciuki! Przydadzą się wszystkie bez wyjątków!
UsuńMówi się, że pierwsze dzieci są dzielniejsze po wyjściu z domowych pieleszy albo, gdy na świecie jest już młodsze rodzeństwo, muszą sobie radzić po prostu. Nie wiem, czy moja Mała byłaby taka dzielna, Młody na pewno, przy pobieraniu krwi nawet się nie zmarszczył. Przypuszczam, że u Ciebie zadziałał ten sam mechanizm - wytłumaczenie dziecku sytuacji i możliwych okoliczności, nie zatajanie pewnych niedogodności. Inna sprawa, że u dzieci rekonwalescencja jest błyskawiczna...
OdpowiedzUsuńMój mąż z brzydliwych z natury, ale dzielnych z konieczności, tzn. o ile z kupami nie miał problemu, to wymiociny sprząta wyłącznie dlatego, że ja najpierw dołożyłabym od siebie, a później odwróciła się na pięcie, uciekła i czekała, aż samo zniknie.
Ps. Trzymałam za Was kciuki, kochana, według fejsowego źródła informacji
Maxi przy szczepionkach i pobieraniu krwi też zachowywał... zimną krew, ale na pewno jego nie zostawiłabym samego w szpitalu. Jednak 5,5 a 2,5 to duuuża różnica a i jest taki jakiś bardziej rozwydrzony niż starszy. Tak mi się przynajmniej wydaje. Albo Ci młodsi po prostu tak mają. Porównam jak młody dorośnie do wieku starszego. Teraz - nie wiem czy słusznie - często mówię sama do siebie - kurde, Olu takim "gadem" nie był ("gadowość" polega na upierdliwości, oślej upartości i byciem - wedle mnie - zanadto kapryśnym i wrzaskliwym). No, ale Olu w wieku młodego był sam a potem doszło mu co prawda rodzeństwo ale młodsze. A to jednak 2 inne sytuacje, więc nie powinnam porównywać...
UsuńAha, skoro mąż dzielny w sprawach obrzydliwych z konieczności to znaczy, że matka ma "ten Problem" ;). Powiem Ci jednak szczerze, że jeśli chodzi o "pawie" to ja mam podobnie (zbiera mnie od razu) więc jeśli M. się do tego zabiera bez szemrania - jestem mu wdzięczna...
PS do PS. Się wie ;)
rzeczywiście, to prawdopodobnie reguła (z wyjątkami ją potwierdzającymi), że młodsze dzieci z zasady są bardziej... rozwydrzone. mój młody niby jest grzeczny ogólnie, ale pewnych rzeczy mu nie przetłumaczę, zawsze jest na pozycji wymagającej
UsuńZlote masz dziecko. Zobaczysz, ze mu to ucho jeszcze zakwitnie i bedzie tak sluchac, ze na kilometr nie bedziesz mogla nic szepnac w tajemnicy..
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Nika
Dziękuję Nika. Za złote dziecko i kwitnące ucho ;). Na razie obaj mają się dobrze :)
UsuńDzielny nasz kochany Oluś! :-)
OdpowiedzUsuńPs. Ach, jak dobrze Cię czytać! już to tyle razy pisałam, ale napiszę jeszcze raz - o wszystkim o czym piszesz (nawet o szpitalu) piszesz tak, że kończąc ma się niedosyt! Mistrzyni słowa nasza, Ty się lepiej za książkę zabieraj! ;-)
Juli, książkę "Ucho dynia 125" już napisała Maria Kruger, więc ja nie mam tu nic do roboty, he he ;). Zawsze mi pochlebiasz i jest to niezwykle miłe. Za książkę to ja jednak nawet "do czytania" nie mogę się ostatnio zabrać, bo: jak nie dynia to ucho i tak w kółko.
UsuńDzień dobry :) kopę lat! Śmiem zauważyć, że gdybyś z tymi torbami z Biedronki wychodziła... to byś zapłaciła mniej... ;)
OdpowiedzUsuńZdrowia życzę! I hartu ducha :)
P.S. :) zaprzestałam pisania na chwilę... Życie wciąga czasem :) bardzo się cieszę, że jednak do mnie dotarłaś, a czytając Twój komentarz poczułam się troszkę jak gwiazda ;D
Słuszna uwaga Mi. Za tę kasę to z Biedronki wyszłabym z większymi torbami. No, ale niestety nie samym chlebem człowiek żyje...
UsuńHmmm, miło mi, że obudziłam w Tobie na chwilę gwiazdę!
Kochana syn dzielny to po pierwsze po drugie ma wspaniałą urodę!!!! po trzecie mimo iż Babcia umarnęła to była przy nim cały czas, ja to wiem. Wiem, że mój tata też jest przy mnie caly czas....p.s. zbliżają się nasze urodziny Kochana ;))))
OdpowiedzUsuńMagbill - a zbliżają się. Te święta będą dla nas szczególne. Pierwszy raz zamiast na cmentarz z mamą to do mamy... Dziwne i smutne. Moje urodziny będą okrągłe, siostry 26 a Twoje... eeee, nieważne, i tak jesteś piękna i młoda ;). Że Oni są obok - to się wie. Nie siedzieliśmy z Olim w szpitalu non stop - nie było możliwości ani w sumie takiej potrzeby, bo dawał sobie radę. No i - jak piszesz - Babcia ma teraz tyyyyle czasu, że to ona tam siedziała z nim cały czas. Stąd tak dobrze poszło ;).
UsuńZaległośći mam wielkie z racji totalnego przewrotu w moim życiu...Ale już dobrze z Uchem i jego uchem,prawda?
OdpowiedzUsuńMoże głupio zabrzmi z racji ostatnich wydarzeń w prywacie mojej,ale zazdroszcze takiego męża.I modlę się,aby mój nigdy nie musiał się w podobnej kwestii wykazać.Sciskam mocno!
Dobrze z Uchem Simero. Póki co jest git.
UsuńWiem o Twojej rewolucji i jestem pod jej wrażeniem jako tez czekam na dalsze wieści "u Ciebie".
Myślę też, że męża najlepiej właśnie sprawdzać w "takich" kwestiach he he. Jak da radę z tym to i z innym ;).
Amisho, mam nadzieję że Twój synek jest juz zdrowy. Wiesz, tu w Szwecji znieczulają dzieciom miejsce kłucia przed pobraniem krwi. Histeryczne dorosły może też zażyczyć sobie to znieczulenie. Pozdrawiam serdecznie
Usuń