Przeważnie chadzam lulku z kurami. Wczoraj jednak miałam jakiś dziwny, wampirzy wieczór. Nijak nie mogłam zasnąć a wręcz rzeknę, że w ogóle nie chciało mi się spać. Kawę pijam zasadniczo jedną dziennie i picie owo odbywa się zwykle po godzinie 7 rano. Nadmiar kofeiny zatem nie maczał w mojej bezsenności swych palców. Żadnych innych dopalaczy również nie przyjmowałam. Dzień jako taki podobny był do innych. Ot, taki "pałer-niespałer", co to nie bywa a jednak czasem się zdarza...
Zwyżkę formy wykorzystałam zatem na książkę. Jakiś czas temu kupiłam sobie w Tesco "Więźnia nieba" Carlosa Zafona. Przeczytałam około 20 stron i odłożyłam. Odłożyłam nie dlatego, że mi się nie podobał a dlatego, że jakoś nie po drodze mi było wtedy z czytaniem. Niedawno pobożnie nawróciłam się ku lekturom. Na dobry start przebrnęłam przez "Trudne decyzje" Anity Shreve.
Wcześniej przeczytałam zaledwie jedną z jej licznie wydanych książek, ale jak dobrze pamiętam podobała mi się na tyle, że po kolejną sięgnęłam bez wahania. Niestety, "Trudne decyzje" zupełnie mnie nie porwały. Akcja powieści osadzona jest w Afryce, stąd książka tym bardziej mnie skusiła, gdyż kontynentalnie Afrykę mam we krwi zaraz po Azji (kiedyś miałam odwrotnie, ale pewien osobnik mnie zmienił). Treść książki nieco płytka i nijaka, nie do końca zrozumiałam jej przesłanie. I nie wiem - albo jest średnio napisana albo średnio przetłumaczona. Początkująca literatka z liceum mogłaby w przypadku tej książki mówić o sukcesie. Autorka z nielichym jak dotąd dorobkiem i popularnością - powinna raczej położyć po sobie uszy. Rzadko nie kończę rozpoczętych książek, także i tę doprowadziłam oczyma do końca. Pomimo "braku szału" ostatecznie trochę zaprzyjaźniłam się z bohaterami i ciekawiło mnie w którym momencie ich życia i na jakim etapie autorka postanowi mnie z nimi pożegnać. Pożegnała na szczycie góry Kenii i choć wspinałam się na nią wraz z bohaterami niemal od początku opowieści - na koniec nie zobaczyłam z tego szczytu ani pięknych widoków, ani nie poczułam zwycięskiej euforii ani choćby zmęczenia, które choć boli to niesie jakiś triumf i satysfakcję... Zeszłam więc spokojnie z góry na ziemię, książkę zamknęłam i odstawiłam na półkę na jej wieczne spoczywanie. Nie napiszę, że książkę odradzam. Ale też nie umiem polecić.
"Więzień nieba" natomiast, przypomina mi troszkę powieści Aleksandra Dumasa, które to bardzo, ale to bardzo lubię (nie pytajcie czy ojca czy syna, bo do końca nie rozróżniam a czytałam chyba obu; w tym - obu czytałam za mało!). "Więźnia" czyta się lekko i przyjemnie. Stopniowo odkrywane tajemnice wciągają i nim się człowiek spostrzeże jest już w połowie książki, o ile nie dalej. Czytałam więc sobie wczoraj i czytałam. Sen ani o mnie myślał ani ja myślałam o nim. Ah, jeszcze jeden rozdział. Albo dobra, jeszcze jeden. Ok, rozdziały są krótkie to jak przelecę jeszcze jeden to nic się nie stanie. I nie stało. Poza tym, że jak zerknęłam na zegarek było blisko północy, co taką kurzą spaczkę jak ja wprost przeraziło. Z niechęcią zamknęłam wrota więzienia w Barcelonie, zgasiłam lampkę i zaklinałam sen, co by się w końcu ze mną przespał, bo do 5-ej niedaleko. Śniły mi się jakieś cuda niewidy, przebudzałam się wielokrotnie, rozmyślałam o życiu i śmierci (serio!) i raz po raz sprawdzałam czy budzik będzie dzwonił już czy jeszcze da mi choć minutę... Koniec końców wstałam o 5.30 (za późno!). Zmęczona i ze "zwichniętym" karkiem. Facjata w lustrze nie ukrywała ciężkiej nocy i musiałam spędzić nieco więcej czasu niż zwykle na kamuflowaniu jej piękna "inaczej".
Zafon pisze całkiem fajnie. Z humorem i swadą. Lubię jego język, choć mam wrażenie, że chwilami troszkę za bardzo go ukwieca. Ale też, jak to zwykle bywa w książkach przekładanych z innego języka, nie do końca wiadomo czy bardziej czytamy autora czy tłumacza...
Wiem, wiem. Wszyscy zaraz napiszą o "Cieniu wiatru". WIEM! I wiem też, że jest ponoć lepszy od "Więźnia". No, ale co ja zrobię, że w Tesco natknęłam się na to, na co natknęłam a na to na co się nie natknęłam to się nie natknęłam? No? Ale Wy nie bójcie, skoro "Cień" jest lepszy, to znaczy, że cała przyjemność ciągle jeszcze po mojej stronie.
Muszę też w końcu napisać, że około 2-3 miesięcy temu na blogu u Ani odbył się między wierszami jej wpisu mały quiz, który niechcący rozwiązałam (bo akurat byłam wtedy w ZOO i miałam przyjemność "pobratać się" z przedmiotem quizu - inaczej bym nie wiedziała) i w nagrodę Ania obdarzyła mnie - jak to nazwała - ehem, ehem, małą niespodzianką.
Przytargane przez kuriera pudełko skrywało w sobie pięknie wydane wersety. "Szatańskie", k woli ścisłości. ZAWSZE chciałam tę książkę przeczytać i przeważnie zawsze mieć ją na własność. Sprawiła mi więc Ania zaiste małą-WIELKĄ niespodziankę. Napisała też, że ciekawa jest mojej recenzji tego dzieła.
Hmmm...
Za recenzenta mienię się marnego. Za bardzo nie umiem i już. Są jednak ludzie, którzy potrafią. Po ich recenzji, człek albo ma ochotę przeczytać ze zdwojonym apetytem albo mu on zupełnie przechodzi. Dlatego staram się recenzji albo nie czytać wcale albo przeczytać ich jak najwięcej - tak dużo i tak różnorodnych, aby się w nich zagubić, pogubić i dojść do wniosku, że nic mi po nich i muszę za dzieło zabrać się sama. I jest to chyba opcja najlepsza.
Z drugiej strony - jeśli coś czytam - miło się podzielić. I miło kiedy ktoś się dzieli. Jeśli ma inne zdanie o książce - fascynującym jest je poznać. Może nawet bardziej niż gdy jego opinia jest zbieżna z naszą. Dlatego WARTO czytać. Tak w ogóle.
"Wersety" ciągle przede mną. Ciężkie są ponoć. Cóż, po połowie ich strony, którą raczyłam byłam przeżuć pewnego wieczoru i odłożyć, bo nagle pochłonęło mnie "życie tu i teraz" - nie mam o nich jeszcze nawet cienia zdania. Ani nawet cień ten nigdzie się nie czai... Kniga jest gruba i na pewno lekko jej nie przeskoczę. Nie wiem też, kiedy do tego solidnego skoku na nią przygotuję się i przybiorę... Coś mi się wydaje, że po przygodach z Panem Zafonem mój skok może okazać się na razie niemożliwy.
ALE.
Asica-Diablica kiedyś na pewno z Szatanem (choćby i w wersetach) sobie poradzi.
Dziękuję za wytrwałość. O ile ktoś takową posiadł - czytając co powyżej. :)
Zadecydowanie "Cień wiatru" był najlepszy ze wszystkich przeczytanych przeze mnie powieści Zafona. Wersety - warto przeczytać, choć nie ukrywam,że nie jest to wcale łatwa lektura. Kilkanaście lat temu zaczęłam, przebrnęłam z trudem przez pierwsze trzy rozdziały i odstawiłam. Parę miesięcy temu zrobiłam drugie podejście i tym razem przebrnęłam bez trudu. Jeśli od ręki nie przeczytasz odłóż - widać trzeba do tego dojrzeć. Po prostu trudno czyta się coś, co ma mało sprecyzowana fabułę a literatura popularno naukowa też nie jest.
OdpowiedzUsuńTo wieczorne czytanie w łóżku zawsze zabiera mi kawał nocy.NO ale ja już nie mam obowiązku porannego wstawania. I znów coś za coś - albo się jest młodym i się haruje i tonie w obowiązkach, albo jest się starym i ma się czas i mówi - mogę, ale nie muszę.
Miłego,;)
Zawsze sie zastanawiam, czy kiedy juz bede na emeryturze to dam rade dalej haftowac ( oczy) i czytac (oczy). jezeli dam rade to uwazam, ze bede bardzo zajeta i zapracowana (p) :))) Fajnie, ze ze tak sobie mowisz:))
UsuńAnabell - pamiętam jak całkiem chyba niedawno pisałaś u siebie na blogu, że przeczytałaś "Szatańskie". Ja mam na nie zakusy od dawna, ale jeśli będzie mnie nudzić - odłożę i za Twoją radą poczekam na lepszy na nią czas.
UsuńJa dość często biorę "do snu" książkę, ale tylko wyjątkowo czytam dłuuuugo w noc, bo najzwyczajniej w świecie oczy same mi się zamykają i już... Nawet jeśli książka jest pasjonująca. Nie mam za bardzo możliwości czytać kiedy indziej, ale może taka sytuacja nie będzie trwała wiecznie ;).
ja sobie zas zafundowalam ebooka Salmana Rushide "Wstyd" ( lubie ebooki, bo one sa od razu dostepne, nie trzeba czekac na dostawe, trwajaca czasami bardzo dlugo). No i lezy ten ebook, az sie moze odlezyn dorobi i sie wtedy nad nim zlituje:)))
OdpowiedzUsuńJa z e-booków jeszcze nie korzystałam Aniu, ale myślę, że i na nie przyjdzie czas. Jak przeczytasz ten "Wstyd" napisz czy warto inwestować.
Usuńzaciekawiły mnie te szatańskie wersety...
OdpowiedzUsuńzafona toleruję, czytam (nawet którąś pozycję dla młodzieży połknęłam), ale traktuję go po macoszemu - chwila przyjemności i nawet tytuły idą w zapomnienie
jeśli lubisz afrykańskie klimaty, choć to może bardziej afryka kolonialna, osadzanie się białych na kontynencie, polecam doris lessing
Mnie, Lucy, ciekawią właśnie od dawna. To przez nie Rushdie ma topór nade łbem i są na pewno "inne" niż typowe czytadła. Na pewno się za nie wezmę, ale finału tej przygody nie umiem przewidzieć.
UsuńAfryka kolonialna (jak Indie kolonialne) - owszem! Nie znałam tej Doris Lessing - dzięki więc, dodałam już na swoją listę kąsków do spróbowania.
Lessing przeczytalam "Pamietnik przetrwania". W jej ksiazkach jest bardzo duzo narracji. Poczatki byly trudne, aby wejsc w klimat ksiazki, ale potem poszlo jak z platka. Teraz czytam na raty jej " Szczeline".
Usuń"Szatanskie..." zawezme sie i przeczytam!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
judyta
Kurczaki, co to za kniżka, że aż trzeba się na nią zawzinać, co nie Judith?
UsuńJa z Zafona to tylko ten Cień czytałam. I mimo, że bardzo mi się podobał, to jakoś nigdy nie sięgnęłam po nic innego...
OdpowiedzUsuńAle te "Szatańskie wersety" to dopiero pozycja! Jestem strasznie ciekawa, co tam znajdziesz i czy Ci się spodoba. Opowiesz, nie?
Miłego weekendu kochana! :-*
Opowiem Julitko, tylko musisz uzbroić się w cierpliwość. Znaczną. "Cień" oczywiście przeczytam również a "Więzień nieba" jest też całkiem do rzeczy :).
UsuńWięzień nieba jest jeszcze zjadliwy ale już Marina czy Pałac Północy to już porażka...
OdpowiedzUsuńCień czytałam pierwszy i się zakochałam
a ja teraz aktualnie czytam "Wiek samotności" Nurowskiej ale powiem szczerze, że w sumie to mnie trochę nudzi, w sumie rodzą się, kochają umierają, znowu się rodzą, znowu kochają , znowu umierają... zauważyłam, że postacie zaczynają mi się mylić, a to już mnie zniechęca
Jak wyżej Mammo - "Cień" mam na liście do przeczytania a resztę być może sobie odpuszczę... ? Co do Nurowskiej - mam jakąś jej książkę i pamiętam tyle tylko, że w pewnym momencie również mnie znudziła i tej akurat chyba nie doczytałam. Tytuł... Muszę wyszperać na półce, bo jak widzisz - nie zainteresował mnie na tyle, by go zapamiętać. Zresztą, to było naprawdę dawno...
Usuńech, tak trudno teraz o dobrą książkę, tzn o taką, że nie umiesz się oderwać, a kiedy się kończy to ci smutno...
UsuńJa ostatnio tak miałam po "Jeźdźcu miedzianym" i tak strasznie cieszyłam się, że jest kolejna część! ;-)
UsuńJa od zawsze cenię sobie tylko literaturę najwyższych lotów, klasyczną i najwybitniejsze nazwiska z danych krajów, na noblistach nigdy sie nie zawiedziesz. Czytam te popularne nazwiska, bo lubię wiedzieć i znać, co jest modne, znajduję na ogól potwierdzenie, ze oni mają absolutnie świetny warsztat pisarski, ogromną wiedzę, jak wspomniany Zafon, ale nigdy nie zdobędą Nobla i nie znajdą sie na liscie najwybitniejszych pisarzy swoich krajow. A tzw. lekka literatura mnie nie relaksuje, wręcz denerwuje swoją naiwnością i brakiem formy i nie mowię tu o Zafonie, ale np nasze polskie autorki, Grochola, czy Kalicinska. Kazdy ma swoich czytelnikow, wiadomo. Gdy konczę lekką ksiazke, to cieszę się, ze mam to z glowy, a gdy mam ostatnie kartki czegos wybitnego, to tak mi szkoda sie z nią rozstawać, przedłużam to czytanie i zawsze wracam myslami do niej, szukam adaptacji, cytuję powiedzenia. I nie mam na mysli bynajmniej Dostojowskiego czy innych klasykow, którzy są oczywistymi do cytowania.
OdpowiedzUsuńZ hiszpanskich autorow, jeśli można, polecalabym Arturo-Perez Reverte, to tez dziennikarz, jak Zafon, ale lepszy, tez przygodowy i tajemniczy. A z tych niezwykle popularnych, chociaż na pewno nie przyszly noblista, to Haruki Murakami.Jest doskonały.
A ja ostatnio zaczytuję się w starym angielskim klasyku, ktorego poznalam w czasach mlodosci, nawet w pewnym sensie mnie zainspirowal do mojego szalonego zycia. Ciekawa bylam obecnego odbioru. Dobra literatura zawsze się sprawdza, chociaż czasami się starzeje, ale nadal potrafi zachwycac, i nie tak jak u Gombrowicza, hehe.To Somerset Maugham.
Ja, podobnie jak Anabel mam czas nieograniczony, duzo czytam i wstaję, kiedy chcę i nie muszę nigdzie jeździć w każdą pogodę, zawozić dzieci to tu, to tam, robić szybkie zakupy, gotować, czy cokolwiek. Super, ale wyartykułować swój wiek juz jest mniej super, jednak szkoda mi uplywającego czasu, ale wybitna literatura klasyczna jest znakomitym antidotum na wszystko.
Pozdrówka.
PS Moja corka ma erazmusową przyjaciolkę-ANishę, nomen omen, Amerykanka z Indii. A Dominika się obrusza, gdy ona tylko mowi, ze jest Amerykanką, a nie dodaje pochodzenia. Coś jej na ten temat tlumaczylam, zeby rozumiala kolezanki powody.
Ardiolko - dziękuję za polecenie. Nazwiska, o których piszesz są mi obce, ale ja nie śledzę aż tak rozwoju literatury jak też mam ogromne braki w klasyce i dziełach noblistów, czego nie ukrywam. Czytać jednak lubię i przechodzę tzw. fazy czytelnictwa. Albo jedna kniżka po drugiej albo zupełny zastój przez jakiś czas. Obecnie jestem jak widać "w transie" ;-).
UsuńPS. Gombrowicz to zupełnie nie moja bajka. Zresztą mam do niego uraz po ustnej maturze z polaka (Ferdydurke - brrrrr).
Anisha - też ładnie ;). Co do tego pochodzenia - cóż, ja nie wiem czy moi synowie będą kiedykolwiek czuli się Hindusami... Nawet M. twierdzi, że jego synowie są Polakami. Tu się urodzili, tu żyją, mówią po polsku... Indie na razie są dla nich jedynie jakąś niezrozumiałą mgiełką. Ale któż wie co POTEM, prawda?
o tych szatańskich wersetów jestem ciekawa :) póki co dostałam od małża sagę Milenium więc na kilka wieczorów mam co czytać :D
OdpowiedzUsuńNie słyszałam o tej "Sadze"... Ale sprawdzę. Jak skończysz szepnij słówko.
UsuńAmisho, widzę, że po roku wróciła do Ciebie zabawa w Liebster Award. Zajrzyj do mnie, proszę, bo Cię "nominowałam" ;)
OdpowiedzUsuńA z "Szatańskimi wersetami" to mam taką przygodę, że podarowałam przyjaciólce na studiach z dedykacją "skandalizującej kariery" i... hmmm ... tak jakby tak wyszło....
Izabelko - z opóźnieniem, ale żywo reaguję! Już dawno nie brałam udziału w tych tzw. zabawach blogowych - zresztą kilka z nich "pominęłam", bo nie umiałam się zorganizować, grrrr. Bardzo Ci dziękuję, szalenie mi miło. Postaram się nie nawalić, ale nie obiecuję, że zrobię to szybko :).
UsuńWow! Mówisz, że "Szatańskie" spełniają życzenia kierowane obdarowanemu? A skandal tej kariery taki trochę pozytywny czy po prostu skandal jak... jakby nie mówić diabli?
A podobno przeciętny Polak czyta 0,3 książki rocznie... To gdzie oni są...? :-)
OdpowiedzUsuńPatrząc na nasze blogowe towarzystwo i portale czytelnicze... sama nie wiem, Kalinko ;). Ale już patrząc na "real" dookoła - szybko wymienię wielu z tych statystycznych ;).
Usuń