czwartek, 8 października 2009

Bezsenność w deszczu i księżyc we łzach

Jestem zmęczona. Mija dopiero godzina 20 a mnie już morzy jakaś senna zmora. Ubiegłej nocy - chyba zresztą jak każdej innej... - nie wyspałam się.  Około godziny 2 Aleksander dostał dziwnego "objawienia" i trwał w zupełnie przyjemnej bezsenności dobre 40 minut. Piszę - przyjemnej, bo  o dziwo - nie płakał, nie knychał, nie wiszczał, nie piszczał, nie smęcił, nie nęcił i nie dobierał się z rozpaczą do mojego cyca. Po prostu się przebudził i wędrował po łóżku wzdłuż i wszerz. Siadał i się kładł. Wywijał jakieś dzikie kozły, zakładał nogi na ścianę a ze swoim chudym tyłkiem pchał się prosto na moją gębę co jest jednym z jego ostatnich, ulubionych trików. Udało mu się również zejść z łóżka, przejść do kuchni i szybko wrócić z powrotem. Przy tej całej swojej nocnej aktywności... po prostu sobie nucił i spokojnie pomrukiwał. Niebywałe. Jeżeli w nocy wydaje bowiem jakieś dźwięki - zwykle nie są miłe dla ucha i wpływają na mnie destrukcyjnie.  Jakaś dziwna ta noc była. Kilka osób w pracy również skarżyło się potem na przebudzenia - Piotrek memłał się po łóżku nie mogąc zasnąć od 2 do 4 a szefowa wstała o 2 i... czytała książki. Ciekawe...

Dzisiejszy dzień natomiast, od rana był ciepły i parny. Sporo padało. Po powrocie do domu, zapakowałam Olka do woza i poszliśmy na pocztę sprawdzić naszą skrytkę. Oczywiście była pusta - grrr, nie cierpię pustych skrzynek na listy. Później, z uwagi na to, że na weekend przyjadą Andrzeje a Zuzia kilka dni temu skończyła roczek, poszliśmy z Olem kupić jej prezent - padło na ortalionową kamizelkę na zamek i wzorkowane rajstopy. Zakupy z Olem muszą być szybkie i zdecydowane, dlatego nie miałam możliwości gmerania po wieszakach i półkach a wzięłam to, co od razu wpadło mi w oko. Po wyjściu ze sklepu, mimo iż spędziliśmy tam nie dłużej niż 20 minut, okazało się, że jest już tak ciemno jakby upłynęła co najmniej godzina. Niebo przypominało granitową skałę i za chwilę walnęła taka zlewa, że zanim przebiegliśmy na drugą stronę ulicy, gdzie było zadaszenie - zmokliśmy jak niesforny drób. Olek miał nad sobą daszek od wózka i kocyk na kolanach, więc w sumie uszedł w miarę sucho ale ja - po luku w sklepową witrynę zobaczyłam coś na kształt potwora z Loch Ness, ha ha ha.  Włosy jak u upiora, rozmazany tusz od rzęs i spływające po twarzy strugi. Kiedy deszcz niby się ustatkował - ruszyliśmy pędem w stronę domu. Nie jest to odległość zawrotna ale koniec końców zmokłam tak jak już chyba nie pamiętam kiedy ostatnio, natomiast Olek - choć mniej - to zapewne pierwszy raz w życiu. Żeby było śmieszniej - wieczorem, jakieś 1,5 godziny temu ubraliśmy się i ponownie poszliśmy na dwór. Po oliwki i mozarellę bo nagle zachciało mi się włoskiej sałatki. Na dworze ciemno i mokro ale przyjemnie ciepło. Nie braliśmy wózka. Olu dzielnie maszerował przy mnie zwinnym krokiem, wbiegał na sklepowe schody, właził na podjazdy, podśpiewywał sobie i bardzo się cieszył z tego promocyjnego spaceru. Mozarelli w pobliskich sklepikach rzecz jasna nie było, natomiast w drodze powrotnej znowu napadł nas deszcz. Może nie aż tak ulewny jak wcześniej, jednak znowu wróciliśmy do domu jak podmokłe kurczaki. Koniec końców mozarellę zastapiłam fetą i wyszła sałatka bardziej grecka niż włoska. Nie ma to oczywiście dla mnie większego znaczenia ponieważ jakakolwiek mieszanina warzyw i któregoś z tych serów zawsze podnosi mi nastrój -  aczkolwiek właśnie dzisiaj od samego rana śniła mi się na jawie delikatna, soczysta mozarella.

Aleksander już śpi, ja zaraz zaparzę sobie wieczorną meliskę, luknę na desi-forum, nakremuję buziala, nastawię budzik na 5.35 i zanim zlegnę obok synka - poczytam. Czytam teraz "Księżyc we łzach" Ouardy Saillo - historię młodej Marokanki i jej rodzeństwa, którzy w najmłodszych latach życia doznali mnóstwa nieszczęść, biedy, upokorzeń i wszystkiego tego, czego najbardziej w życiu nie chcielibyśmy doświadczyć. Książka napisana w prosty sposób, opisowym, zrozumiałym językiem. Czyta się ją szybko i z zapałem. Jakkolwiek rzeczy dzieją się w Maroku - kraju muzułmańskim - nie jest to książka o życiu w islamie. Owszem, jest sporo nawiązań do tej religii i tradycji, ale opowieść jest po prostu o nieszczęśliwym życiu, jakie może zdarzyć się wszędzie a zwłaszcza w biednym, afrykańskim kraju. Traktuje też sporo o kobiecie i jej miejscu w tamtej stronie świata (i pewnie nie tylko tamtej). Opowieść jest raczej smutna i rzeczywiście nawet księżyc, słuchając jej, może zasnuć się łzami. Czasem trzeba czytać takie książki. Podczas gdy ja marzę o mozzarelli, gdzieś tam daleko lub kto wie - może nawet gdzieś obok - ktoś marzy o kromce chleba lub papce z mąki i wody. Podczas gdy ja kupuję czekoladowy deserek dla Olka - gdzieś tam daleko chudziutki chłopczyk dostaje baty bo z głodu ukradł pomidora.......

Życie jest niezrozumiałą kakofonią nieporozumień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).