Rozwieszam pranie na balkonie. Aleksander mi towarzyszy. W rajstopach i zimowej czapce biega dookoła jak szalony i wydaje dzikie ryki. Wykrzykuje coś do niewidzialnych ludzi i... nie może być inaczej - posyła w lot na ziemię jakieś przedmioty. Nie zdążam zauważyć jakie. "OOO, ni ma, ni ma" - i zapuszcza żurawia w ciemną przestrzeń. Jest taki zdziwiony i poruszony, że "ni ma". Mina do tego stopnia niewinna, że zaczynam wierzyć, iż przedmioty dostały nagle gęsich skrzydeł i same sobie sfrunęły na dół. Gały takie wielkie ze zdziwienia, że i ja zaczynam się dziwić jak to możliwe, że coś było i nagle "ni ma". Jutro po pracy wycieczka do ogródka sąsiadów. Sezon obecnie średnio żniwny, ale trzeba by w końcu zebrać te plony zasiane przez własnego syna. Ostatnim razem (około miesiąca temu) zbiory były niebagatelne - lakier do paznokci, grzebień, kilka spinaczy do prania, pluszowy prosiaczek, pudełeczko na sałatkę, 3 małe piłeczki i 2 Olkowe bluzki zawiśnięte na czubkach krzaków.
Jako ostatnie wieszam skarpetki. Oli zniknął w głębi domu. Dziwne. To nie może wróżyć nic dobrego. Brrr, przyjemny, listopadowy chłód. Spokój na dworze i zapach drewna, który uwielbiam. Mamy bowiem w naszym mieście fabrykę płyt wiórowych. Zapach z przetwórstwa zwykle pięknie roznosi się po okolicy i działa na mnie łagodząco... Tymczasem jednak, odurzona owym żywicznym aromatem zmierzam w poszukiwaniu syna. Łazienka. Chudy tyłeczek odziany w pluszowe getry koloru blue wystaje z ...pralki. Na pytanie "co Ty tam robisz?" - tyłek wycofuje się, ujawnia się dalsza część postaci, ponownie zdziwione, brązowe gały wielkości kasztanów i słodkie usta mówiące - "OOO, miamia". "Miamia"? - myślę - gdzie, co, jak? "OOO, miamia" - ponowna, głosowa prezentacja poglądu. Jasne... Zaglądam do pralki i widzę moc solonych orzeszków. Grzeczne dziecko wyrzuca śmieci do kosza, więc dopiero potem ujawniam w owym koszu torebkę od orzeszków. Sprytne.... Orzeszki w pralce rozwaliły mnie emocjonalnie. Rozbawiły niemal do łez. Usiadłam obok pralki i zaczęłam je zjadać na spółkę z Olkiem. I tak sobie oboje siedzieliśmy na podłodze obok pralki, czerpiąc soloną rozpustę z jej bębna. Wyobraziłam sobie, że mamy gości. Czasami brakuje nam naczyń (no bo jeszcze my nadal na dorobku), więc w razie potrzeby zawsze można coś podać w bębnie od pralki. Skoro Aleksander z niej jada i matkę własną do tego przekonał, to i inni mogą pójść w nasze ślady. Przynajmniej zabawa będzie gwarantowana. Jeść zwykłe a rolling orzeszki ;-) to chyba różnica. Ha ha. Dzieci to mają łepki nie od parady.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dobre słowo zawsze mile widziane :-).