Niczego więcej tylko wewnętrznego spokoju. Tego mi potrzeba. Jestem zmęczona oczekiwaniem, bałaganem, zwisaniem w powietrzu i niemocą. Bolą mnie nerwy, moja wrodzona, boska cierpliwość jest boleśnie nadgryzana każdego dnia przez ludzi, wydarzenia albo ich brak, przez statyczną pogodę i mój własny brak energii do jakiegokolwiek działania. Czasy aktywności i pełni życia drugosymestralnej minęły mi bezpowrotnie i teraz jestem jedynie brzuchatym pająkiem wijącym sobie niewidzialną sieć i siedzącym niepewnie w narożniku własnego życia. Łażę po mieszkaniu jak nad zdechły kot i gapię się po ścianach, omijam porozwalane zabawki zaściełające wszelkie możliwe podłogi, siadam na fotel i rozkładam książkę, czytam 2 strony, wstaję, idę do lodówki, otwieram ją, nie znajduję w niej nic ciekawego, zamykam, nastawiam wodę na herbatę, której w efekcie zapominam zrobić, patrzę w telewizor, przełączam kanały jak telemaniak, który na żadnym z tych kanałów nie znajduje nic ciekawego, ze złością patrzę na wszystko, co usunięte z kuchni i stoi po całym mieszkaniu w reklamówkach, kartonach, skrzynkach i na gromadkach. Wieża Babel. Mam wielką, wielką nadzieję, że jutro ta wieża powoli runie. Że uporządkuję i wszystkie kąty i swoje myśli. Nie umiem żyć w chaosie. Niczego nie jestem w stanie zrobić ani osiągnąć mając dookoła nieporządek. Wszelki nieporządek - ten zewnętrzny i ten wewnętrzny. A właśnie oplatają mnie oba.
Wiem jednak, że jutro będzie lepiej. Musi.
Mohi opowiadał mi o swoim studio w Kalkucie. Studio we własnym domu, przerobione ze starego garażu. Cały dzień pracował poza domem w innym foto studio, chodził na różne spotkania, brał udział w rozmaitych wydarzeniach z życia miasta i społeczności indyjskiej, trochę wybywał poza Kalkutę, uczestniczył w kursie Pranic Healing. Dopiero około 18-stej otwierał podwoje własnego "biznesu" i spędzał tam czas nawet do północy. To właśnie wtedy miał czas, by rozmawiać na necie również ze mną. Każdy mógł przyjść do niego nawet o 22-iej i zrobić sobie zdjęcie do dokumentów, wydrukować wizytówki, zrobić odbitki własnych fotek, kupić malunki i obrazy zaprzyjaźnionych mu artystów i zdjęcia wielkoformatowe, które robił on sam i oprawiał w ramy tworząc tym samym ciekawe ozdoby na ścianę. Twierdził, że w jego studio zawsze była specyficzna atmosfera, jakiej każdy odwiedzający ulegał. Nie dość, że godziny otwarcia wyjątkowe, co wielu pracującym w ciągu dnia osobom odpowiadało, to na dodatek zapach specjalnych kadzidełek, jakie Mohi zwykł był palić tam non stop podczas swego pobytu oraz cicha muzyka OSHO bądź śpiewane modlitwy sikhijskie (znam je doskonale, bo i u nas w domu M. ich słucha i ja sama lubię ich brzmienie) sprawiały, że każdy siadał i stwierdzał - jak tu u Pana miło i relaksacyjnie. Wszyscy czuli się u niego jak na krótkim, ale wyjątkowo owocnym odpoczynku na trasie zabieganego życia. Piszę o tym, bo czegoś takiego właśnie mi brak. Takiego postoju, spokoju, wyciszenia, nawet swoistej medytacji, o której ciągle nie mam zielonego pojęcia, ale sama o niej myśl budzi we mnie jakieś tęskne skojarzenia. Tymczasem dookoła mam rumor, telewizor, szumiący laptop, stosy porozwalanych przedmiotów, przygnębiającą szarą biel za oknem, Olka, który ma swoje prawa, ale jakoś teraz wyjątkowo męczy mnie swoim ciągłym siku, serka, coli, bajki, pograj ze mną w samochodziki, poszukaj mi kosiarki itp itd... Ileż bym dała, aby przenieść się do takiej oazy spokoju w Indiach. W moim mieszkaniu nawet palenie kadzidełek i świeczek na niewiele się zdaje. Nie ma tego klimatu, tego nieopisanego czegoś, o czym słucham z fascynacją, choć tego nie znam i nigdy nie doświadczyłam...
Amishko- Też bardzo nie lubię chaosu,i nie umiem w nim funkcjonować.Czasem niewiele trzeba żeby zaburzyć równowagę w moim życiu,martwi mnie to, mam wrażenie że to oznaka słabości.
OdpowiedzUsuńDlatego Ciebie rozumiem,tym bardziej w Twoim obecnym błogosławionym stanie, kiedy jest się tak bardzo wrażliwym na takie rzeczy.
Ale tak jak mówisz, jutro będzie lepiej. W końcu zapanuje porządek,nadejdzie wiosna,i wróci równowaga do Twojego życia. Jestem tego pewna :)
Medytować..też nie wiem jak to robić..nie wyobrażam sobie nie myśleć o niczym..oczyścić swój umysł ..hehe..byłoby wspaniale,i zdrowo..ale czy jest to wykonalne :)
Może na emeryturze będę miała taką możliwość,teraz sobie tego nie wyobrażam :)
Ale takie fajne przytulne studio,z kadzidełkami i relaksującymi rytmami to już mogę sobie wyobrazić..dobry pomysł żeby się wyluzować do zdjęcia :)
Trzymaj się Amishko! Jutro będzie lepiej!
Arabelko, będzie lepiej, dziś ma mi się przewalić najgorsze czyli te wszelkie instalacje meblowe i potem doprowadzę świat swoich ścian do porządku - mam nadzieję. A to zaowocuje też może jakimś spokojem w duszy.
OdpowiedzUsuńMedytacje - mój mąż stara się raz dziennie to robić - zamyka się w małym pokoiku i robi swoje. Nie wnikam na razie w szczegóły bo nie mam możliwości i sił. Ale dobrze, że choć jeden w tym domu umie nieco unikać nerwów i nie stresuje go byle co - jak mnie. No i Aleksander... to ostatni element w tym domu, który da się człowiekowi wyciszyć, ha ha ;-).
Amisho zapraszam do zabawy, szczegóły w moim ostatnim poscie
OdpowiedzUsuńJestem tu dzisiaj pierwszy raz i baaardzo mi się tu podoba.Tak jakbym czytała moje myśli.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńWitaj Gabraj serdecznie :-). Bardzo mi miło, że tu zajrzałaś, podoba Ci się i na dodatek rozumiesz moje myśli i słowa. Super i wpadaj częściej.
OdpowiedzUsuńAmisho, łączę się z Tobą w bólu - rozgardiasz zewnętrzny równa się u mnie rozgardiasz wewnętrzny. Zresztą wspomniałam o tym na swoim blogu - chyba nawet nie raz:). Jeśli cokolwiek to pomoże, wiedz, że Polka w Jo rozumie Cię doskonale i życzy SPOKOJU i szeroko rozumianego PORZĄDKU:). Medytacja na pewno sprzyja wyciszeniu wewnętrznemu, ale ja - jeśli uda mi się zapanować nad chaosem zewnętrznym, to mam ew. czas na krótki, szybki sen, o medytacji chwilowo nie mam co marzyć ...chociaż to podobno trzeba się umieć odciąć właśnie od świata zewnętrznego, jakim by nie był - no to ja nie umiem na razie ... ;)
OdpowiedzUsuńOdpływam z życzeniami jw.:)