Rozważałam tu niedawno o wegetarianizmie, o zabijaniu zwierząt oraz ich jedzeniu bądź niejedzeniu.
Rozważałam kolejną próbę rezygnacji z jedzenia mięsa i biłam się z żalu w piersi, że nadal zjadam kotlety, bekony, wiejskie słoniny, kurze udka i inne części cielesne "braci naszych najmniejszych".
Zazdrościłam wegetarianom, że nimi są i że mogą spokojnie obejść się smakiem dań pozbawionych elementów zwierzyny.
I co?
Pora na pora? |
I w zasadzie nic. Nic nowego w moich ogólnych przyzwyczajeniach żywieniowych się nie pojawiło ani niczego zasadniczego z nich nie ubyło. Na wsi mięso króluje, więc nie miałam tam szans wyłamać się spod jego wpływu ani też nie miałam pod ręką wystarczająco dużo produktów zastępczych. Tutaj w Grajewie, mięso w mojej diecie już nie króluje, ale jest nadal nieodłącznym jej "doradcą".
Do czego więc zmierzam?
Otóż, właśnie mniej więcej wtedy, kiedy to do łba zastukały mi te wszystkie jarskie myśli, mój szanowny mąż oznajmił mi, że.......... przestał jeść mięso.
Dziwny zbieg okoliczności, prawda?
Dobry seler to nie feler ;- |
Napisał, że zaczął praktykować medytacje i w pewnym ich momencie jego organizm począł odrzucać mięsne pożywienie. Odkąd nie pożera zwierzyny czuje się znacznie lepiej i ma więcej energii. Fakt, miewał problemy żołądkowe, ale mięso lubił niesamowicie.
Zdrowie, wedle jego opowieści, najmniej przychodziło mu do głowy podczas 5 letniego pobytu na Karaibach, gdzie krwiste steki, kopiaste talerze smażonych krewetek i beczki rumu każdego dnia były czymś naturalnym. Hulaj dusza, piekła nie ma. Po opuszczeniu pięknych, rozpustnych wysp stwierdził, że pora jednak się opamiętać i już w kolejnym kraju pobytu - Holandii - odżywiał się znacznie powściągliwiej. W Polsce, gdzie wylądował ostatecznie już jako poważny mąż i ojciec, doszedł do wniosku, że na choroby i dolegliwości pozwolić sobie teraz nie może bo musi być odpowiedzialny za rodzinę. W związku z tym, ponownie, stopniowo i na nowo począł zmieniać swe nawyki żywieniowe. Wszędzie węszył cholesterol, unikał cukru, na śniadanie zapychał się musli z maślanką, zdecydowanie wyrzekł się mocnych alkoholi pozostawiając sobie jedynie dobre wino bądź piwo od wielkiego dzwonu.
Cieciorkę rano, w południe i wieczorkiem ;-) |
No a teraz wyrzekł się również mięsa. Zapytał, czy mi to nie przeszkadza, bo on wie, że Polska to kraj mięsożerców, świeże warzywa mamy jedynie sezonowo, inny klimat itp, itd. No ale on przecież może jeść niemal codziennie te proste zupy z grochu czy soczewicy oraz duszone ziemniaki z przyprawami, jakie to potrawy tak dobrze mi wychodzą (taaa, kuchennie zawsze jestem przezeń wysławiana i zgadzam się, że on może jeść 2 tygodnie to samo pod rząd, podczas gdy ja tej samej zupy mam dość po 2 dniach). No ale nie - odpisałam mu - nie przeszkadza mi to, że on nie będzie jadł mięsa. Mogę gotować po jaroszemu nawet i codziennie. Nie składam jednak przyrzeczeń, że będę tak również jeść. Ale mając w domu wegetarianina - sama będę bardziej zmotywowana i przekonana do mniejszego spożycia habaniny. Gorzej z moja mamą... Ona jest taka, że się wyrażę, upierdliwa w namawianiu swych gości do jedzenia tego, czym jej chata bogata, że po takich namowach Mohi - albo będzie przez jakieś 3 dni non-stop jogę uprawiał dla uspokojenia nerwów, albo na odczepnego pożre żywcem jakiegoś wieprzyka, aby tylko mieć spokój od mojej mamuśki, LOL.
Aha, alkohol w postaci wina i piwa podobno też poszedł w odstawkę. Spoko. Przynajmniej wiadomo, kto teraz będzie wiecznym kierowcą. Nie to, abym piła jak mops albo żyć bez tego nie mogła. W ciąży jestem abstynentką 100 % i nawet mi się nie przyśni kufel piwa, ale jak będzie jakaś okazja w przyszłości - nie mówię, że się nie skuszę. A może właśnie się nie skuszę? Bo może mnie też dotknie ta mężowska nowa filozofia życiowa i moje ciało powie wszelkim trunkom NIE?
Podsumowując jednak wszystko co powyżej napisałam, zmierzam jeszcze do czegoś innego.
A mianowicie:
Koniec samotnych, długich wyjazdów Mohiego do Indii. KONIEC. Po 6 miesięcznym pobycie w 2009 r. wrócił z brodą i zahodowanymi włosami, które pasują mu jak świni siodło. Teraz wraca jako bezmięsny i bezalkoholowy jogin.
Uroczy człowiek ale jego kopii w domu nie potrzebuję LOL ;-) |
Obawiam się, że kolejny taki długi wyjazd sprowadzi mi do domu fakira z koszem, fujarką i jadowitą kobrą! Albo jakiegoś ascetycznego sadhu w rąbku na biodrach i z barwnymi malunkami na całym, wychudzonym ciele!
Nie ma wyjazdów mój drogi. KONIEC. I kropka. Kropa jak tilaka między oczyma. OLEJNĄ FARBĄ namalowana. O!
PS. Żeby nie było, że zdziwaczał do reszty i odstał od świata doczesnego. Nie, nie, nie. Nie jest tak źle. Prowadzi kursy fotografii, ma wielu słuchaczy i studentów, którzy są nim zafascynowani (oj tak, on potrafi nawijać, aż człowiek zbaranieje LOL) i nawet chcą przyjechać do Polski na warsztaty. Jest zapraszany na wykłady i seminaria w rożnych szkołach a za jego artykuły i pomysły na Social Journalist oferowano mu konkretną sumkę. Bogu więc dzięki, że nie obstało mu się jedynie na medytacjach. Apropos zaś medytacji - obecność moja, Aleksandra i tego małego, nadchodzącego Singha już go spokojnie wyprowadzą z tej równoważni psychicznej, jaką posiadł w swej ojczyźnie. Oj, wyprowadzą... ;-). A na mróz i śnieg uprawiać jogi nam nie ucieknie LOL ;-).
Reszta newsów - w następnym tygodniu, moje drogie. Jak już ta nasza kreatura pojawi się tutaj znów realnie a nie jedynie wirtualnie ;-).
:)
OdpowiedzUsuńWow! No bardzo wymowny komentarz Sake ;-), ha ha. Dziękuję, witam Cię i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńNo Amishko - humor Ci widzę dopisuję. Mi mój też się bardzo poprawił po przeczytaniu powyższego (bo generalnie to coś średnio ostatnio) - parę razy pośród tekstu musiałam mocniej zaciskać, żeby nie popuścić hehe. Życzę miłego dnia i cudownego powitania, a sama idę na kapkę zasłużonego po zarwanej nocy - wypoczynku!
OdpowiedzUsuńAleż się uśmiałam czytając Twoje obawy na temat potencjalnych mężowskich nowych trendów:))
OdpowiedzUsuńOby czas oczekiwania zleciał Ci jak najszybciej:)
Pozdrawiam:)
Magda
Dziewczyny - humor jako tako dopisuje i jest to dobra oznaka :-). Cóż by człowiek począł bez niego. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPowiedzenie "podróże kształcą" Twój mąż wziął dosłownie do siebie hehehehe..
OdpowiedzUsuńAleż się uśmiałam..super tekst Amishko!
A jak już zostanie fakirem to uważaj żeby jeszcze łóżka z gwoździami nie wprowadził w życie :)
Myślę że czas męża zatrzymać w domu na dłużej..to mu przejdzie :) a dla szybszego efektu zaproś Twoją mamę (koniecznie z prowiantem! :)
Arabelko, szczerze mówiąc - jedyny mankament,jaki mnie u niego wnerwia to ta broda, której nie mogę żadną siłą "zlikwidować". Nie jedzenie mięsa i omijanie picia czy jakaś tam joga - nie przeszkadza mi póki co zupełnie. No ale na to łóżko z gwoździami to fakt - muszę uważać, ha ha ha ;-).
OdpowiedzUsuńHmmm..proponuję dwa sposoby na zlikwidowanie brody:
OdpowiedzUsuń1.Przekonać: Powiedzieć że ciemna karnacja+broda w tym kraju źle się kojarzy.
Jak przekonanie nic nie da:
2. ogolić mu brodę jak śpi :)
Ad. 1 - nawet takie argumenty nie pomagały.
OdpowiedzUsuńAd. 2 - wolę nie ryzykować...
A im więcej gadam tym bardziej on się jeży. Może czas uczyni jednak cud :-). Nadziei nie tracę :-).
Kategorycznie juz go nie puszczaj samego do Indii :D
OdpowiedzUsuńNajpierw ci wrocil z broda....
teraz przeszedl na wegetarianizm....
nastepnym razem wroci w turbanie jak nic .... zaczynam przyjmowac zaklady ;)))))
siu zgadzam sie z Ela ;) nigdy wiecej nie puszczaj meza samego haha :P
OdpowiedzUsuńhehehe:DDD post po prostu super!!!! usmialam sie jak norka:)))ten wegetarianizm az taki straszny nie jest:) zreszta zobaczymy jak mu to pojdzie w dluzszej perspektywie, juz na Polskiej ziemii, u Twojej mamci zwlaszcza;)moj to nigdy miesa nie jadl, wiec tez nie ma za czym tesknic;)latwiej trwac przy diecie:)w Indiach poki co, nie spedzal wieciej niz 2-3miesiace, zadnych zmian nie odnotowywalam:)ale lepiej na dluzej nie puszczac, skorzystam z Twego doswiadczenia:)mnie rowniez broda by najbardziej mierzila, ech:)ale co zrobic? Kocham go i juz tak zostanie;)))
OdpowiedzUsuńZajrzałam do Ciebie przez przypadek, spodobało mi się, więc zostałam, nie przeszkadzam?
OdpowiedzUsuńOd kilku dni czytam sobie ten Twój Żywotnik od samego początku, bo jakoś tak fajnie i ciepło piszesz. A w dzisiejszym wpisie najbardziej spodobało mi się stwierdzenie: "Koniec samotnych, długich wyjazdów Mohiego do Indii. KONIEC." :) Jakoś tak samo mi się pomyślało w trakcie czytania tego posta. Oczywiście w żartobliwej formie, ale dość dawno doszłam do wniosku, że chłop niepilnowany ma różne dziwne pomysły, nieprawdaż? ;)
Pewnie jeszcze się nieraz odezwę, tylko dotrę do "teraźniejszości", bo mam rok do nadrobienia :)
Pozdrawiam gorąco (+32*C) i słonka moc przesyłam.
Iwono - nie przeszkadzasz w najmniejszym calu :). Dzięki Tobie i temu komentarzowi przypomniałam sobie ten stary jak świat post :))). Racja - niepilnowany może mieć dziwne pomysła, he he ;). Poza tym - miło mi, że się tu u mnie "odnalazłaś!". I na dodatek jesteś z KSA. Wow!
Usuń