Przepis powinien być podany krótko, prosto i zrozumiale. Ja tak nie umiem (bo w ogóle nie umiem pisać krótko i na temat, niestety...) stąd podaję ich tutaj niewiele. Zanim bowiem ktoś dokopałby się do sedna dania, to z pewnością po drodze padł by z głodu. Jak już napisałam wcześniej, sama prawie nigdy nie gotuję dokładnie według przepisów, choć oczywiście często z nich korzystam. Zwykle jednak coś tam i tak zrobię po swojemu, czegoś dodam więcej lub mniej, czegoś nie dodam w ogóle, albo jedne coś zastąpię innym czymś. Jednocześnie, jeśli chodzi o kuchnię egzotyczną - często ogranicza mnie brak tego czy innego składnika.
Myślę jednak, że każda (każdy?) z nas miewa podobnie. Każda osoba gotuje po swojemu i chyba nawet jeśli wszystkie będą podążać ściśle za tym samym przepisem, to i tak to samo danie u każdego w efekcie będzie nieco inne. I w tym - jak dla mnie - kryje się magia gotowania.
Tak po trosze na sugestię Kerry-Marty, która po przeczytaniu mojego postu o wiejskim curry z kurczaka i cukinii zapytała o dhal - dziś napiszę o tym daniu. Napiszę jak zawsze po mojemu, choć wiele przepisów z pierwszej ręki podają również moje drogie koleżanki bloggerki, z których to pomysłów korzystam, na blogi których zaglądam i które polecam.
Dhal, jak dla mnie, to najprościej opisując po polsku - gęsta zupa z warzywa strączkowego. Początkowo myślałam, że chodzi tylko o soczewicę, ale Mohi uświadomił mnie, że równie dobrze może to być groch - cały lub bardzo u nas popularny - połówkowy.
Grochu w Polsce używamy często, często grochówkę gotuje moja mama i często ja sama, gdyż jest to jedna z moich ulubionych zup. Odkąd jednak mam męża z Indii i poznałam dzięki temu inne dziewczyny w desi związkach - poznałam też soczewicę. Owszem, słyszałam tę nazwę wcześniej, ale nie widziałam ani rośliny, ani jej nasion, ani nie jadłam niczego z niej przyrządzonego. Tymczasem okazało się, że można ją nabyć w polskich sklepach, w tym również w moim najbliższym sklepiku w Grajewie, w którym o dziwo, jakoś nigdy wcześniej jej nie widziałam... Jak dotąd spotkałam jedynie soczewicę zieloną i czerwoną. Zieloną częściej a czerwoną rzadziej. Zielona jest tańsza a czerwona droższa. Czerwonej użyłam tylko raz jeden i było to dość dawno - stąd nie powiem o niej wiele, ale jak dobrze pamiętam - rozgotowuje się szybciej niż zielona, ma mniejsze ziarenka i po ugotowaniu nie jest czerwona a żółta. Jeśli się mylę - proszę o poprawki wytrwane znawczynie.
Ja zwykle przyrządzam soczewicę zieloną - właśnie z uwagi na jej dość powszechną dostępność. Po raz pierwszy gotowałam ją idąc śladem przepisu, który był nieco "dziki", inny niż wszystkie. I na nim w zasadzie poprzestałam a jedynie od czasu do czasu robię inne wersje dhal'u - jak choćby ostatnio dhal z mlekiem kokosowym, który zaproponowała Nikki. Bardzo smaczna, oryginalna odmiana.
Moja soczewicowa zupa ma się zaś następująco:
Składniki:
- zielona soczewica (paczki dostępne w naszych sklepach zwykle maja po 400 g i tak wystarczy - czasem są a'la ryż w torebkach - 4 x 100 g - wtedy po prostu wysypuję z torebek i mam jedne 400 g ;-))
- 3-4 spore cebule (można wspomóc kawałkiem pora, co ja robię często, bo na pora u mnie zawsze jest pora)
- 2-3 ząbki czosnku (jak nie mam zastępuję suszonym z torebki)
- 2-3 cm kawałek imbiru (jak nie mam świeżego to wiadomo - suszony z torebki)
- 2 spore marchewki
- 1 niewielki korzeń pietruszki i kawałek selera (oby nie za wiele, można też nie dodać w ogóle)
- kilka ziemniaków (wersja bardzo spolszczona zasugerowana przez moją MAMĘ - więc niekoniecznie, ale ja czasem dodaję - zwłaszcza, że lubi tak również Mohi)
- puszka pomidorów bez skórki bądź 2 łyżeczki koncentratu pomidorowego
- 2 kostki bulionowe (do wyboru, ale ja używam drobiowych i warzywnych)
- przyprawy: ziele angielskie, listek laurowy, kumin, kminek, kardamon, kurkuma, garam masala, chilli, pieprz czarny, kolendra, majeranek (u mnie MUSI być, bo jestem majerankowcem zwłaszcza jeśli chodzi o wszelakie warzywa strączkowe)
Przyprawy jednak - według mnie - zawsze są kwestią gustu, upodobań i dostępności, dlatego też ciężko mi tu podać co, ile czego i dlaczego. Na pewno zawsze warto mieć czosnek, imbir, kurkumę, kolendrę, garam masala (lub/i curry), pieprz i wspomniany majeranek (chyba, że ktoś nie lubi). Jednak wolność Tomku w swoim żołądku.
Soczewicę namaczam na kilka godzin, a jak zapomnę to obejdzie się i bez namaczania. Wrzucam do garnka z wodą, lekko solę i gotuję. W międzyczasie ciapię cebulę, imbir i czosnek a marchew, pietruszkę i selera ścieram na jarzynowej tarce. Na głębokiej patelni lub rondlu rozgrzewam olej i wrzucam na niego na kilka chwilek "twarde" przyprawy - ziele, listek, kumin, kminek, kardamon. Kiedy są już lekko przysmażone - wrzucam do nich cebulę z czosnkiem i imbirem a kiedy te się zarumienią - dorzucam starte warzywa. Smażę wszystko jakiś czas. Cała ta zasmażka ląduje w garnku z soczewicą - wtedy gdy ta jest już miękka (zależy jak kto lubi - mniej lub bardziej rozgotowana) i mieszając pichcę wszystko razem dosypując sypkie przyprawy i dorzucając kostki rosołowe. Najszybciej dodaję kurkumę, resztę bliżej końca gotowania. Bliżej końca dorzucam też pokrojone na małą kostkę ziemniaki i pomidory bądź koncentrat. Na samym końcu, tuż przed wyłączeniem zupy - sypię sporo majeranku i jak mam - garść zieleniny.
Zupa powinna gotować się dość długo aby zyskać zawiesistą konsystencję. Ja nie lubię ani jak jest wodnista ani zbyt gęsta, stąd albo dolewam wody, albo ją odparowuję. "Faktura" zupy po prostu musi być taka... wypośrodkowana :-).
W Pastorczyku nie gotuję zupy nazbyt ostrej - bo wiadomo - podniebienia polskie a nie indyjskie, jednak lekko pikantna być musi. Komu mało ognia - dosypie sam sobie, a odjąć już się nie da - wolę więc być wstrzemięźliwa w sypaniu pieprzu, imbiru i chilli (papryczek chilli u nas raczej nie uświadczam stąd bazuję na sypkich).
I taka oto jest najpopularniejsza wersja dhal w mojej kuchni :-). Beata i jej Damian przepadają za nim, mama polubiła, tata traktuje jako miłą odmianę. Jedynie Michał (średni brat) ma na nią długie zęby. On chyba ma najbardziej polskie kubki (a raczej wiadra) smakowe z nas wszystkich.
Nie wiem czy to był przepis... Raczej chyba gawęda lub ecie-pecie kulinarne. Jednak - SMACZNEGO!
Bardzo lubie ta zupke, szczegolnie w wersji z grzankami czosnkowymi, ale ze zwyklym polskim chlebkiem tez jest dobra.
OdpowiedzUsuńW Jordanii też jest popularna zupa z soczewicy,szczególnie zimą. Ja najczęściej ją gotuje z czerwonej soczewicy bo tak jak wspomniałaś szybciej się rozgotowuje,zielona jest jakby twardsza (w skorupce?).
OdpowiedzUsuńMoże też kiedyś podam przepis na blogu. Ja lubie ją dość gęstą,a na wierzch (już na talerzu)polewam oliwą z oliwek i skrapiam sokiem z cytryny.
Tak, zielona to jakby w skorupce - ale jak napisałam - bardziej u nas dostępna :-). Z grzankami nie próbowałam a chyba warto by, no i z naszym chlebem jak najbardziej.
OdpowiedzUsuńArabelko - oczywiście czekam na Twój przepis a skrapianie oliwą? Nowość - należy spróbować też.
Jak wiadomo - co osoba to modyfikacja i tak 1 zupkę można na 100 sposobów.
W każdym razie - ogólnie soczewica jest the best!
Jedno z moich ulubionych dań kuchni indyjskiej:) Często gości na naszym stole. Oczywiście na kilka sposobów. Bardzo lubię dodawać mleko kokosowe, zwłaszcza jak gotuje z żółtej soczewicy. Albo przecier pomidorowy, jak soczewica jest czerwona, wtedy też właśnie dodaję oliwy na końcu przed podaniem, a wcześniej całość miksuje robiąc zupę krem. W ogóle to bardzo proste danie daje tyle możliwości! :)
OdpowiedzUsuńJuż mi burczy w brzuchu jak czytam przepis. Dziękuję Amisho. Przeczytałam i zanotowałam też wskazówki i inne sposoby z komentarzy.
OdpowiedzUsuńMarto - to naprawdę prosta potrawa - zachęcam więc do zrobienia!
OdpowiedzUsuń