Niedziela. Poranek, nieco po
7-ej. W żółtej piżamie w pieski Snoopy wywlekam się z sypialni i zmierzam do
łazienki. W przedpokoju natykam się na niezwykle eleganckiego Pana spowitego w perfumy,
koszulę, garnitur i obutego w wypolerowane na glanc buty. Pan radośnie
sobie podśpiewuje i zapina zegarek na obmankietowionym nadgarstku. Z
poczochranym czambułem i w tych swoich żółtych piżamkach stanowię zajebisty kontrast
do tego Pana. Pana Em. Zatrzymuję się, opieram o naszą równie zajebistą jak moje piżamki
boazerię, odruchowo przylizuję palcami czochra i pytam - choć odpowiedź doskonale znam – „A Pan to gdzie się wybiera
taki wyfiokowany, proszę Pana?”. Odpowiedź mogła być tylko jedna. „Do Francji,
droga Pani” – rzecze Pan przywdziewając trendy ¾ płaszcz, piękny, filcowy kapelusz
rodem ze Sztokholmu i wiążąc pod szyją szal na modny supeł. „No jasne, myślę
sobie - i nie powiem, że bez pewnego takiego wręcz AŻ zachwytu – jak Francja to i
Elegancja. Przez duże E.” Stoję sobie przy tej boazerii, taka zwykła i na bosaka, z
założonymi rękoma i obserwuję kokoszącego się przed lustrem Em. Po chwili człapią do nas obaj chłopcy. Malutki
zaspany, ale zawadiacko uśmiechnięty a większy też zaspany ale z miną pochmurną. Bo on też chce jechać z tatą do Francji. Kiedy tylko Em zapowiedział mi
swój wyjazd do Bordeaux – biorąc pod uwagę, że niedawno był w Hiszpanii (Malaga i Granada), trochę
dawniej w Holandii (Amsterdam, Rotterdam) a wiosną całe 2 miesiące w Szwecji (Sztokholm), natomiast ja - oczywiście - nie byłam
nigdzie – zapowiedziałam groźnie – lecimy z Tobą! Em paradoksalnie przyklasnął i kazał
bukować bilety, ale... to, że ja czegoś chcę wcale nie oznacza, że mogę. Urlopu
już niewiele, dzieci bez żadnych dokumentów... Stąd jedyne co mi pozostało to
postać w piżamce w pieski, popodpierać ścianę z boazerii i popatrzeć jak Em do Francji
wybiera się sam.
Ten człowiek to się nalata po świecie... Podczas
wypełniania kolejnych wniosków o jego karty pobytu naliczyłam, że obleciał już co
najmniej 25 państw. A choćby - Indie (wiadomo), Nepal, Birma, Tajlandia, Pakistan, Bangladesz, USA, Wenezuela, Brazylia, Surinam, Wyspy Karaibskie - Jamajka, Gujana Francuska, Dominikana, Trynidad i Tobago, Wielka Brytania, Francja, Hiszpania, Holandia, Belgia, Szwajcaria, Niemcy, Litwa, Szwecja... W
kilku krajach – jak choćby w owej Francji był kilkakrotnie. Ba, we Francji po raz
pierwszy się spotkaliśmy. Więc
mam do tego kraju sentyment i na pomysł kolejnej podróży zapaliłam się ostrym płomieniem, który – jak wiecie – szybciuteńko zgasł... Lista państw, w których Em jeszcze nie był jest oczywiście otwarta jak on sam i boskie przestworza... Kolejne zaś wypady tam, gdzie już był też się ponoć szykują. Jeśli się nie przesłyszałam to w planach najbliższych znów kroi się Belgia, USA, Brazylia... Czy przypadkiem nie usłyszałam również słowa Gruzja? Nie ogarniam. Ten człowiek lata jakby sam miał skrzydła. Odkąd się znamy i jesteśmy razem - non stop przeżywamy rozstania i rozłąki. Przywykłam do tego jak krowa do siana i żadna wiadomość odnośnie kolejnej podróży nie robi już na mnie wrażenia. Jedyne, na co założyłam blokadę to wyjazdy na więcej niż 2 miesiące. Wiem co mówię i wiem, że taka blokada jest nieodzowna. Przeżyłam rozłąkę półroczną i 4,5 miesięczną. Wystarczy. Ja jestem wiejska siłaczka - zniosę na barach nawet więcej, ale dzieci na taki kurs wytrzymałości nie zapisuję, o nie.
No i jeszcze jedno - bardzo podziwiam lekkość z jaką Em udaje się tu bądź tam i nie mówię tu bynajmniej o lekkości walizki, choć doświadczenie Em na polu bagażowym też nie pozostaje bez znaczenia. Lekkość jaką mam na myśli to niezwykle naturalne podejście do każdej jego podróży. Czy to lot do Caracas czy do Barcelony - on traktuje go tak, jak ja traktuję swoje wyjazdy do... Pastorczyka? Podczas gdy dla mnie wyprawa na jeden dzień do stolicy to już przeżycie niemal metafizyczne III stopnia, dla niego każdy zagraniczny wyjazd jest jak wyjście... po zakupy. On jest taki swobodny, taki zawsze przygotowany, zawsze cierpliwy, zawsze pewny tego po co i gdzie leci. A lata... zawsze biznesowo. W zasadzie - poza Paryżem 2007 ;-) - nigdy nigdzie nie był w innym celu. Zawsze mi mówił, że jego największym hobby jest praca. Wielokrotnie o tym myślałam. Dziś wiem na pewno, że ta deklaracja nie była czekiem bez pokrycia. Na szczęście - w takim a nie innym stanie rzeczy naszego wspólnego życia - ta wiadomość jest DOBRA ;-).
Mąż obieżyświat. Sama nie wiem jak to możliwe, że takiego a nie innego przypisał mi Bóg. Bo tylko Bóg - mający na oku cały świat - mógł mi Tego człowieka przypisać.
No i jeszcze jedno - bardzo podziwiam lekkość z jaką Em udaje się tu bądź tam i nie mówię tu bynajmniej o lekkości walizki, choć doświadczenie Em na polu bagażowym też nie pozostaje bez znaczenia. Lekkość jaką mam na myśli to niezwykle naturalne podejście do każdej jego podróży. Czy to lot do Caracas czy do Barcelony - on traktuje go tak, jak ja traktuję swoje wyjazdy do... Pastorczyka? Podczas gdy dla mnie wyprawa na jeden dzień do stolicy to już przeżycie niemal metafizyczne III stopnia, dla niego każdy zagraniczny wyjazd jest jak wyjście... po zakupy. On jest taki swobodny, taki zawsze przygotowany, zawsze cierpliwy, zawsze pewny tego po co i gdzie leci. A lata... zawsze biznesowo. W zasadzie - poza Paryżem 2007 ;-) - nigdy nigdzie nie był w innym celu. Zawsze mi mówił, że jego największym hobby jest praca. Wielokrotnie o tym myślałam. Dziś wiem na pewno, że ta deklaracja nie była czekiem bez pokrycia. Na szczęście - w takim a nie innym stanie rzeczy naszego wspólnego życia - ta wiadomość jest DOBRA ;-).
Mąż obieżyświat. Sama nie wiem jak to możliwe, że takiego a nie innego przypisał mi Bóg. Bo tylko Bóg - mający na oku cały świat - mógł mi Tego człowieka przypisać.
"Nic nie dzieje się bez przypadku a wręcz wszystko ma swój sens. Nie zjawiłem się u Ciebie bez powodu ani też los nie dał mi Ciebie bez powodu. Może nawet nigdy nie dowiemy się, dlaczego tak się stało, ale Siła Wyższa ukończyła całkiem niezłe Uniwersyteta coby znaleźć chemiczny związek między Pastorczykiem i Grajewem a Kalkutą i resztą świata".
Jego hinduska dusza jest tak naprawdę duszą światowca. Ciągle jeszcze mało polską i jakby... nie widzę Go Polakiem nigdy, choć całkiem nieźle wpasował się w małe miasteczko wschodniej Polski. Trudno mi widzieć w nim też typowego Hindusa. On jest dla mnie... nie wiem jak to zabrzmi, ale słowa "całym światem" oddadzą chyba zarówno słowny jak i emocjonalny charakter tego osobnika ;-).
Czy to ja takiego chciałam, czy to ja takiemu byłam dana?
"Tato - smutno mi, że odjeżdżasz" - po polsku mówi Olu i przytula się do pachnącego, eleganckiego Tatuśka. Średnio elegancka matka w psiej piżamie tłumaczy, choć okazuje się, że elegancki Tata i tak wie o co chodzi i podnosi obu synów pod sufit. Poły płaszcza ukazują koszulę w drobną krateczkę, którą poprzedniego dnia suszyłam skwapliwie na wieszaku. Tyle buzi co Tata daje synom to ja chyba nigdy nie otrzymałam w swym życiu od nikogo ;-). Wiergające nóżki wirują dookoła tatusiowej postaci. Wszystkie psy na mojej piżamie ujadają z radością merdając ogonami. Całusek w czochrańca również dla mnie "be safe, take care my lovely Jo".
Cała nasza trójka stoi w oknie najmniejszego pokoju - "biura Taty" - machamy, chłopcy walą łapkami w szybę z ekstazą, ja z małej oddali ocieram drobną łezkę.
Jesteś najprzystojniejszym mężem w kapeluszu mój drogi Em - pomyślałam sobie kiedy rondo szwedzkiego kapelusza zniknęło za rogiem bloku.
Cały dzień myślałam, czy doleciał.
Właśnie napisał, że jest w Bordeaux.
Najpiękniejszy wpis o mężu jaki kiedykolwiek czytałam!!! i widziałam Ciebie w tej piżamce...:)
OdpowiedzUsuńDziękuję Madeleine. Naszło mnie na romantyzm. To chyba ta jesień! Poza tym - nie piszę o mężu zbyt wiele - a niech więc ma jeden post ode mnie tylko dla niego ;-). Co prawda on i tak go nie przeczyta, ale ... ;-)
UsuńZgadzam się z Madeleine w zupełności i choć jestem poza tematem, bo jeszcze nie prześledziłam Twoich losów, powoli zacieram ręce i szykuję okulary do czytania. Może niedługo dzieci nie będą mi spadały ze schodów i bez rozdwojenia jaźni będę mogła przysiąść do lektury
UsuńPozdrawiam, ckliwa żoneczko :)
Kids and Co - miło mi, że wpadłaś do ckliwej żoneczki. Która nie zawsze nią bywa, ale jak miała wenę i uczuciowego rzuta - nie zawahała się wyrazić :).Życzę wyraźnych okularów (też noszę) i szerokich schodów dla dzieci (schody nie są mi obce).
UsuńNo ja też niedawno pisałam posta 'modowego' ;) i myślę w tych samych kategoriach: jak dobrze to "Francja-elegancja", jak źle to "I w Paryżu nie zrobią z owsa ryżu" ...
OdpowiedzUsuńCzy jaki to zawód ma Em, że tak ciągle lata po świecie? Terrorysta (modowy)?
Rzeczywiście całkiem niesamowite z was stadło. Ale może na wszelki wypadek to go żegnaj albo we frywolnej koszulce nocnej albo w samym kapeluszu (Jak u Kundery ;)
Ha ha, modowy terrorysta, fajne określenie! Ale choć mąż lubi czasem zadać szyku to przyziemnie pracuje w handlu. Sprzedaż, marketing, budowa marki (jakkolwiek to nie brzmi hi hi) ble ble ble takie tam. Kiedyś też parał się więcej fotografią. Nie z jednego pieca jadł chleb jak to się mówi.
UsuńMoże w tej koszulce i kapeluszu to ja go chociaż powitam ? ;-)
O rany Amisho, ależ pięknego, cudownego i pełnego uczuć posta napisałaś ...
OdpowiedzUsuńJak napisałam wyżej Katalino - naszło mnie, że ech! Czasem muszę zatrzymać się także nad własnym mężem, bo ostatnio głównie widzę dzieci. Rano ja wychodzę do pracy a on zostaje w domu w dżinsach i z Maksiem na rękach. Więc jak się tak wygalantuje od czasu do czasu i leci w świat - to też dla mnie fajna odmiana :-).
UsuńOjej, ojej... Ojej! Ależ popłynęłam! Jesteś ogromną szczęściarą. On też jest szczęściarzem. I wszyscy jesteście szczęsliwi-i tak powinno być!
OdpowiedzUsuńTylko pozazdrościć Twojemu męzowi pracy... Chciałbym tak. Już nawet nie tych podróży (choć pewnie, że też), ale tego, że praca jest jego pasją.
Dziękuje bardzo Moaa :-). Zasadniczo jesteśmy szczęśliwi (zdrowi, mamy zdrowe dzieci, teraz M. także pracę) więc nigdy nie narzekam, choć wiadomo - w każdym związku i rodzinie są lepsze i gorsze chwile. Ale jesienna aura sprawia, że chce mi się więcej ciepła i szukam go nawet w mężowskim, innym niż codzienny looku ;-). Co do pracy - M. lubi pracować tak w ogóle a że jeszcze może podróżować przy tym - idealnie. Niestety, ale siedzenie pniem na wschodnim zaścianku Polski to dla niego troszkę dołujące, więc wyjazdy są mu potrzebne. I ja to rozumiem.
UsuńI dobrze. Takie krótkie rosztania na pewno donrze wpływają na Wasz związek :)
UsuńRozmawiacie ze soba po angielsku? A dzieci?
Tak, krótkie rozstania są ok, aby nie wielomiesięczne... Po angielsku - niestety, bo M. opornie przyjmuje polski, choć nie powiem, pewne słówka już mu weszły w krew. Olu mówi po polsku, bo dookoła w zasadzie słyszy polski. Angielski rozumie, ale ciężko mu mówić, choć bardzo się stara. Kiedy rozwijała mu się mowa M. właśnie 2 razy wyjechał na długo i uważam, że wtedy Olkowy angielski się zaprzepaścił. Bo zaczynał już mówić również po angielsku i mu się ucięło. Mały teraz dopiero zaczyna mówić i tata jest z nim cały czas (poza tymi krótkimi wyjazdami) - więc zobaczymy jak będzie. Ta dwujęzyczność ma i zalety i wady. Dla dzieci na pewno się przyda. Ja natomiast miewam problemy z wyrażeniem czegoś po angielsku, brakuje słów etc. Ale przywykłam i jest to już norma. Może to nawet czasem i dobrze, że brakuje słowa, bo się go nie wypowie i potem np. nie żałuje, he he ?
UsuńA miałam wielkiego doła...i okazało się,że wystarczyło do Ciebie przyjść;))
OdpowiedzUsuńCudownie się czyta takie opisy:) Pozdrawia stokrotnie;)
Misiu - miło, że moje wynaturzenia na temat męża polepszyło Ci humor. Nie zawsze bywa tak słodko, ale powtórzę się - miałam chwilę niezwykłej czułości he he.
Usuńno , jako weteranka ślubna(25 lat)wiem,że nie zawsze bywa różowo, aczkolwiek miło przeczytać o miłości, czułości itd itp;)
UsuńNooo, czasem nawet miło o tym napisać. Dla lepszego samopoczucia. My nie mamy długiego stażu a ponadto mąż często wybywa, stąd jeszcze jakaś świeżość w tym wszystkim....
UsuńEch i och i ach... Napisałaś tak piękny post ,że wprost brakuje słów.Tworzycie niesamowity ,różnorodny duet.Zobaczysz jeszcze się doczekasz Waszych wspólnych wspaniałych podróży. A może będzie to romantyczny Paryż...
OdpowiedzUsuńAgo, zdecydowanie na to liczę, że kiedyś polatamy razem :-). Paryż... na pewno. Tam po raz pierwszy się spotkaliśmy... A, że duet jesteśmy różnorodny to prawda - ma on swoje i zalety i wady, ale jak to się mówi - trzymamy się lepszego ;-).
Usuńjeniu Jo, aż nie wiem co napisać.... rozpłynęłam się.... Ty jak już spłodzisz post, to klękajcie narody!
OdpowiedzUsuńA co Mysiu, niech wie, że ma za co być wdzięczny, prawda? Chociaż naprawdę jakoś mnie rozczulił tego poranka...
Usuńja się podpisuje pod Myską...
OdpowiedzUsuńNawet nie wiem co napisać :D
Niech Cię nachodzi częściej na takie romantyczne nastroje, bo lepszego opisu męża jeszcze nie czytałam :)
Buziaki
Sama nie wiem, czy dobrze zrobiłam, że tak o nim napisałam, no ale to było szczere jak łza niemowlaka ;-). Samo się napisało, bez zamierzenia... ;-)
Usuńo rany szczęka mi wzięła i opadła. I te snoopy z Twojej piżamy teraz się ze mnie śmieją :) To było TAK plastyczne i piękne... Nikt nie ma wątpliwości ze on jest Twoim całym światem :) I wierzę, ze kiedyś upchniecie się w samolocie we czwórkę - bo przecież nic przez przypadek :)
OdpowiedzUsuńDziękuję!! Cudownie to było przeczytać :))
Nazwałabym go teraz inaczej - nie całym światem a... oknem na świat he he. Myślę, że się kiedyś w końcu upchniemy, no inaczej być nie może.
UsuńWłaśnie dostałam greetings z tego Bordeaux. Mailowe, kartka przyjdzie pewnie po powrocie Em do kraju. Zawsze wysyła nam kartki ;-).
Przeciwieństwa się przyciągają:) Zazdraszczam mężowi pracy z pasją. Marzenie...
OdpowiedzUsuńJa też mu zazdraszczam Karro, bo w moim przypadku pasja i praca nie idą tą samą drogą, choć nie narzekam ;-).
UsuńAmisho miło przeczytać taki romantyczny i uczuciowy post o drugim człowieku. Jeszcze fajniej, że ten człowiek, to twój mąż, twoja druga połówka, osoba z którą tworzysz rodzinę i wychowujesz dzieci. Życzę Ci, aby ten wpis za rok, dwa, pięć, dziesięć.... itd., był nadal aktualny, pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńTeż sobie tego życzę Żółówinko. Może damy radę...ale jak to się mówi - pewna jest tylko śmierć ;).
UsuńPrzy ostatnich wersetach to już łza w oku mi się zakręciła. Jestem wielką romantyczką i wierzę w miłość po grób;)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę mężowi takiej pracy, jednak rozumiem, że ciężko Wam jest się rozstawać.
Życzę - w przyszłości - wielu podróży razem! Pozdrowienia dla całej rodzinki.
Gosia
Gosiu, dziękuję! Rozstania może nie są fajne, ale one są jakby częścią składową naszego związku, stąd inaczej być nie może.
Usuńo mamusiu...jak Ty to napisałaś.Jakbym schowana w szafie całą tę scenę podglądała.I ten kapelusz, i dzieci podnoszone do góry i łezka Twoja...
OdpowiedzUsuńpisz książki kobieto, bo się marnujesz.
rozmarzyłam się...cudownie
Ma`, moja droga, dziękuję! A wiesz, że napisanie książki to takie moje małe marzenie? Ale o czym i jaką - tego nie wiem he he. Poza tym, chyba bym nie potrafiła - przy całym szacunku do Twego wspaniałego zdania o moich zdolnościach......
Usuńjestem pewna, że w rzy Twoim piórze, to książka choćby o guziku byłaby fascynująca.Marzenie realne-talent masz.Więc działaj, bo żal talentu!
UsuńPrzepięknie opowiedziany poranek! Przeczytałam naprawdę z wielką przyjemnością. Tylko ten fragment o długich rozstaniach przypomniał mi to, z czym i mi przyszło kiedyś żyć- 2,5 roku w dojazdach, kiedy ja jeszcze mieszkałam w Polsce, a mąż już w USA... I bywało, że i po pół roku się nie widzieliśmy poza skypem, potem spotkanie na miesiąc w okolicach świąt i kolejna kilkumiesięczna rozłąka... Ach, trudny był to okres więc doskonale Cię rozumiem z tą blokadą długich wyjazdów!
OdpowiedzUsuńJoasiu, ja na Twoim miejscu do walizki bym elegancikowi wskoczyła ;), a dzieci nadała pocztą, co by ciut we dwoje w mieście win spędzić ;).
OdpowiedzUsuńA skoro tego nie zrobiłaś i zamiast zwiedzać świat, troskliwie zajmujesz się gromadką w domku, to choć skrzynkę tego najlepszego Ci przywiezie ;)
P.S. U mnie dziś akurat też o winnicy, ale takiej, która z prawdziwego zdarzenia nie jest :)
Kochana, ja dopiero dziś piszę, choć przeczytałam od razu z zapartym tchem, z wypiekami na twarzy... tylko to było tak piękne, że słów mi na długo zabrakło! ;-)
OdpowiedzUsuńPowiem Ci Amishko nasza droga, że tak to wszystko opisałaś, że nie tylko widziałam i Ciebie tam i jego i tą Waszą miłość i wszystko....
Powtórzę po dziewczynach - to najpiękniejszy wpis o mężu, jaki kiedykolwiek czytałam!
Ty się zabierz proszę za tą książkę w końcu! :-)
A mi się łezka w oku zakręciła podczas czytania :)
OdpowiedzUsuńEch... podziwiam za tą siłę i cierpliwość w trakcie tych wyjazdów wszystkich. Pan B. wyjechał na trzy dni a ja nie mogłam sobie miejsca znaleźć.
Skad ja znam takie sytuacje? Sama przezywam podobne rozstania. Jesli mozemy - jezdzimy razem. Najdluzsze rozstanie to 6 tygodni. Podziwiam za wytrwalosc w tak dlugich Waszych rozstaniach. Masz racje, ja tez jakos znioslabym to chyba, ale dziecko juz nie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cie serdecznie!
nie mogę, wejść w Twój nowy wpis....
OdpowiedzUsuńMadeleine, chciałam go troszkę zedytować i w ogóle skasowałam. Był krótki i zawierał link do piosenki na YouTube Joanny Zagdańskiej "Rękawiczki". Piosenka stara, ale ma fajne słowa, które jakby bardzo pasuję do mnie i męża ;-).
UsuńWłaśnie otworzyłam ten link...racja,kompletnie to zgadza się z Twoim wpisem :)
UsuńEch, jestem tu pierwszy raz, zajrzałam do pierwszego (z góry) wpisu i znalazłam się u Ciebie, obok żółtej piżamy, opierając się o boazerię... Coś niesamowitego.
OdpowiedzUsuńWprowadzasz czytelnika w swój świat tak intymny, tak prawdziwy.
Zostaję na dłużej.
Malinko, dziękuję i witam u siebie!
UsuńChcialabym na wlasne oczy ujrzec: pizame zolta, te bose stopy i meza w tym ... kapeluszu!
OdpowiedzUsuńUwielbiam zolty i... kapelusze!
I stwierdzam: masz z tym MEZEM... same dobre rzeczy, nieprawdaz?
Serdecznosci
Judith
Judith - Em ma kolekcje kapeluszy. Może kiedyś uda mi się zrobić im zdjęcie ;-).
UsuńZ mężem dużo dobrych rzeczy, ale że idealny nie jest (jak i ja i inni...), to i złe się czasem trafiają ;-).
Amisha czyli Ty też kobieta z serii CYBORG ;) Podziwiam, że z taką wyrozumiałością i zgodą samą w sobie znosisz Wasze rozłąki. Ja bym chyba wymiękła :(
OdpowiedzUsuńGalopku - nie Cyborg. Nieeee... Tak jest i kropka (ooo, kropka jak galopka he he). I choć chwilami ciężko - ogólnie tak właśnie jest dobrze. Inaczej - to nie bylibyśmy MY ;-).
UsuńWspółczuję Ci serdecznie, sama lubię podróże ale... no nie chciałabym jeździć na dłużej niż tydzień bez partnera, czy aby on wyjeżdżał. Dwa tygodnie maks, potem świruję... Duże brawa za wytrwałość
OdpowiedzUsuńMononoke - naprawdę nie ma czego współczuć. Dopóki nie są to dłuuugie wyjazdy i zbyt częste - jest dobrze. Z dziećmi czas mija szybko i intensywnie ;-).
UsuńAmishko, już sobie wyobrażam, jak w trójkę zostajecie, gdy mąż wychodzi z domu.
OdpowiedzUsuńAle czasem tak układa się życie.
A mama, to mama. Zostaje z dzieciakami. I nie wyobrażam sobie by było inaczej.
Trzymajcie się cieplutko.
I życzę, aby ten czas rozłąki mijał szybko. Pewnie przy Twojej dwójce maluchów tak właśnie jest.
Buziaki
Dziękuję Ado. Życie tak się nam właśnie układa, ale ogólnie tak jest dobrze. Nie ma znowu aż taaaaaak wiele tych wyjazdów teraz. Raz na miesiąc po kilka dni.
UsuńMysle, ze te rozstania nie sa latwe..jednak z twojego opisu wnioskuja, ze Wasza milosc swietnie sobie z tym radzi :)
OdpowiedzUsuńLauro, radzi sobie. Obojgu nam odpowiada takie życie - a przynajmniej nie przeszkadza. Rozstania w granicach rozsądku (niezbyt często i niezbyt długie) są do zniesienia. Może nawet troszkę urozmaicają nam życie? Wiem, że nie każda para "tak umie", ale u nas to się sprawdza. Pozdrawiam Cię serdecznie.
UsuńJa chcę więcej takich wpisów! Niby proste słowa, niby prosty opis, niby trochę smutno, bo rozstanie na jakiś czas, ale w jaki piękny obraz się układa... :)
OdpowiedzUsuńTrafiłam przez przypadek. Ale chyba będę wpadać, mogę?! :) Łza się w oku kręci...i to "jest całym światem" - wspaniałe!
OdpowiedzUsuń:-) Witam i zapraszam. Natomiast mąż jako "idylla" nie zawsze nią bywa he he, ale łapię te dobre chwilki w sieci ;).
Usuń