Dwa tygodnie temu robiono na naszej farm kiszonkę z kukurydzy. Wspominałam o takowej jakiś czas temu przy okazji letniego wpisu. Teraz kiszonka stała się nie tylko słowem i opowieścią ale również ciałem - kukurydza skoszona i złożona w silos. Kisi się. Proceder jej przygotowania to zwykle cały dzień. Najpierw specjalny kombajn kosi ją tnąc na małe kawałki i sypiąc na przyczepy ciągnięte przez traktory. Traktory wożą siekankę w silos lub na pryzmę. Robota ma iść taśmowo stąd musi być około 3 kompletów traktor +przyczepa. Jeden pełen, drugi podjeżdża a trzeci jest w drodze lub czeka na swoją kolej. Robota ma iść szybko, gładko i bez przestojów. Kilkoro ludzi widłami rozgarnia zsypywaną kukurydzę, co by nie było hałd i pagórków. Każdą rozsypaną warstwę należy ugniatać jeżdżąc po niej tam i z powrotem ciągnikiem. Na koniec, usypany i ugnieciony kopiec okrywa się szczelnie folią, przysypuje ziemią i często-gęsto dla lepszego obciążenia przykłada np. starymi oponami. Kopiec trwa w takiej formie około 2 miesięcy. Potem można się do niego dobrać i w zimowe miesiące serwować pyszne danie krowom. Jest mlekopędne i chyba smaczne jak na krowie podniebienie, bo zawsze wyżerają je do cna.
Przy takiej kiszonkowej robocie zawsze musi zebrać się pokaźny komplet ludzi i są to zazwyczaj osobniki płci męskiej. Na babskiej głowie pozostaje wtedy przygotowanie dla nich żarełka. Na koniec pracy zwykle pęka również jakieś szkło ale żaden to chyba dziw - taka to nasza tradycja i basta.
Oluś był wniebowzięty widząc tyle traktorów i pojazdów rolniczych naraz. Obserwował zza płotu, wybałuszał gały, komentował, ekscytował się pod niebiosa. Oczywiście poszedł również do centrum kiszenia i błagalnym wzrokiem patrzył na każdy traktor. Siedział na silosie z nogami wkopanymi w pociętą kukurydzę, zaznajamiał się z łagodnym psem jednych z pomocników, próbował powalczyć z widłami i też rozgarniać kukurydzę jak inni. Niebo na ziemi. Ostatecznie ulitował się nad nim mój brat Paweł i wziął go do traktora, którym jeździł po kopcu. Chyba większej euforii być nie mogło. Olu często jeździ w ciągnikach ale przy takim rumorze starałam się trzymać go od nich z daleka. Koniec końców i tak udało mu się wyżebrać przejażdżkę. Jeździł tak długo, aż wujek W. przyszedł do mnie do domu i prosił by go zabrać bo przysypia na siedzeniu. Zaiste, głowa opadała mu na kolana i kiwał się jak balonik na patyku. Paweł miał zaś ubaw bo przy każdej próbie zatrzymania traktora i oddania Olka w czyjeś ręce, mały nagle się przebudzał i udawał wielką trzeźwość kurczowo łapiąc za kierownicę.
widzę, że Oluś bardzo zainteresowany pracą i do pomagania wręcz się rwie! oby mu już tak zostało.
OdpowiedzUsuńOoo ja Cie!!! jak faaaajnie!!! mnie ominely w dziecinstwie wszelkie tego typu atrakcje;)cala rodzinka miastowa z dziada pradziada;)no prawie, bo gospodarstwo mieli pradziadkowie od str mamy taty - czyli dziadka mojego;)Ci od taty strony to zawsze w miastach:)
OdpowiedzUsuńNo a ja Luiza to jednak wieś mam we krwi chyba z dziada pradziada. No i niemal na co dzień nadal uczestniczę w jej życiu. Ale w mieście też się elegancko odnajduję.
OdpowiedzUsuńMusisz kiedyś do nas wpaść na przeszpiegi wiejskiego żywota.
Blanda - Oluś od małego wkręcany w te trybiki wiejskości stąd i u niego pasja. Więcej dzieje się na wsi niż w naszym blokowym życiu stąd wiadomo, gdzie taki 2,5 latek będzie się rwał ;-)
... ja pamietam jak mieszkalismy na wschodzie Polski kolo Tomaszowa lubelskiego to zamiast kukurydzy moji pradziadkowie robili kiszonki z lisci z burakow cukrowych ojjjj pozniej mialy co zajadac zima :)) Elsa
OdpowiedzUsuńz buraków? a widzisz - u nas cukrowych nigdy nie było. pastewne tak, ale nie aż tak wiele co by liście kisić. siekło się je raczej dla świni i dodawało do paszy. ale kiszonka ze zwykłej trawy była - teraz trawę się kisi w postaci zafoliowanych bel.
OdpowiedzUsuńty na wschodzie mieszkałaś moja droga? noo fajnie, ale widzę, że bardziej na południowym ;-).
moj wujek tez kiszonkie z burakow robil, dla krow i swinek bodaJZE, ALE TO ZAPACH TAKI OSTRy mialo ;)
OdpowiedzUsuńAno mieszkalismy na poludniowym wschodzie Polski dokladnie w Nedezowie:) tatko jezdzil w delegacje na wschod Polski czesto stad przeprowadzka do pradziadkow a tam gospodarstwo pelna ''geba'' tych burakow to mieli tyle ze pamietam jedno wielkie pole z traktorami ktore najpierw jezdzily i ucinaly same liscie a nastepnie sie wykopywalo burole :) no i pozniej kiszenie ...... mieli tez duzo owiec i pamietam jak dziadek je golil na lyso i takie smieszne chudzinki pozniej biegaly :)) ja za to zawsze siedzialam przy malusich owieczkach mam nawet takie zdjecia :)))) ehhhh jak fajnie powspominac :) Elsa
OdpowiedzUsuńOwce - mieliśmy kilka kiedyś i miałam przyjemność osobiście je strzyc - frajda he he. A wieś ma wiele do zaoferowania i zawsze chyba miło się ja wspomina. Bo to inny świat - zwłaszcza ta dawniejsza wieś....
OdpowiedzUsuń