niedziela, 20 lutego 2011

Puszka różności obecnej codzienności

Cóż... Świat się może i zmienia, ale nie mój. Nadal pada śnieg. W nocy pokrył pokaźną warstwą dachy odśnieżonych wczoraj do czysta samochodów. Nadal sobie beztrosko prószy. Wstałam o 7, bo nie mogę długo uleżeć. Wszystko mnie pobolewa a do łepka cisną się rozmaite myśli. Aleksander z tatusiem pobyczyli się w pościeli nieco dłużej, ale prawda jest taka, że jak matka z wozu to i synek zaraz podąża za nią. Stąd ledwo usadowiłam się z kubeczkiem kawy na kanapie i włączyłam TV (uprzednio dokonawszy rytuałów kosmetycznych) - zaspane dziecię w piżamce przypałętało się do mnie, wlazło na kolana i zaczęło swoje poranne przytulanki i wyznania miłości. Bardzo miłościwy ten nasz synalek. Przytula się z zaciśniętymi zębami i cedzi "kooocham Cię". I całuje i zagina bluzkę, masia łapkami po brzuchu, wiesza się na szyi. Urocze, bezcenne, słodkie, urzekające i w ogóle takie, że braknie słów. Ciekawe jednak jak długo to potrwa? Bo jestem przekonana, że w pewnym wieku Olu zacznie wycierać się po całusku i unikać takich rodzicielskich karesów. No, ale z drugiej strony - przecież nie mogę się ich spodziewać w nieskończoność. A bynajmniej zaginania bluzki i masiania łapkami po brzuchu, he he. Wszystko w życiu ma swój czas - nucąc za wspaniałą Anną German, której piosenki właśnie sobie przypominam. Wspaniały głos, wspaniałe melodie, wspaniałe teksty. Dziś już rzadko spotyka się artyzm tak wysokiej klasy.

Wczoraj po południu wydawało mi się, że być może wyląduję w szpitalu we wiadomym celu. Jakoś tak bowiem dziwnie się poczuwałam... Zanim jednak ewentualnie bym miała się tam wybrać - uwijałam się jak w ukropie. Usmażyłam 2 patelnie "frykasów". Jedna dla mnie i Olka, druga dla Mohiego. Dla nas wątróbka, która zalega mi w zamrażalce już od dawna zaś zamrażalnik postanowiłam stopniowo "oczyszczać", a dla Brody kotleciki sojowe. Oba rodzaje smażonek panierowałam w mące zmieszanej z ziarenkami siemia lnianego i sezamu. Bez jajka, gdyż nie chciało mi się w nim babrać a poza tym Mohi jest wegetarianinem ścisłym - ni mięcha, ni ryb ni jaj. Taka ziarenkowa panierka bardzo nam wszystkim przypadła do gustu. Dodam też, że na mojej nowej ceramicznej płycie wszystko jakoś mniej się przypala... Patelnia bowiem ta sama, metody smażenia też... Jednak czy sama płyta może mieć na to wpływ? Do końca nie wiem, jednak zdecydowanie bardziej lubię gotowanie na niej, niż na mojej poprzedniej kuchence. 

Poza wspomnianymi  smażonkami, na wczorajszy obiad przyrządziłam własny, gorący sos musztardowo-miętowy, zasmażane buraczki, surówkę z białej kapusty oraz tradycyjne ziemniaki, które są moim ulubionym i niemal nieodzownym daniem obiadowym, a których dawno nie gotowałam, nie wiedzieć czemu. Nazbierało mi się po tym gotowaniu garów, talerzy, rondli i innych statków bez liku. No, ale przecież mam teraz zmywarkę... Urządzenie wychwalane pod niebiosa przez np. moje 2 drogie bratowe, ale do którego ja jeszcze muszę się do końca przekonać, bo póki co - błądzę w odczuciach jak dziecko we mgle. Zresztą - zmywanie ręczne nigdy mnie nie przerażało ani nie wpędzało w koszty wodno-kanalizacyjne. Przy zabudowie nowej kuchni poszłam jednak na całość i zmywarkę zakupiłam. Mogłabym napisać o niej oddzielny post. I może napiszę, ale jednak nie teraz. 


Koniec końców - napracowałam się przy obiedzie bo chciałam, aby wszystkiego było duuużo i w razie jak ja udam się do szpitala - moi pozostawieni w domu faceci mieli jedzenie na jakieś kolejne 2 dni. Dodam, że wcześniej zrobiliśmy dość pokaźne zakupy i ogarnęłam dom na tzw. maxa. Po obiedzie wykąpałam się, sprawdziłam zawartość szpitalnej torby i inne szczegóły, po czym postanowiłam odetchnąć i ewentualnie wyruszyć w wiadomym kierunku.


I co? I nic. I wszystko to na nic. Samopoczucie mi się polepszyło, do szpitala nie pojechałam, dzieciak nadal inside, a wszyscy Ci co outside (np. rodzinka, znajomi) pytają powoli czy JUŻ czy nie już. Nie, nie już. Jak będzie JUŻ to nikt mnie ani tu na necie nie uświadczy, ani nie omieszkam poinformować telefonicznie co poniektórych, że w zasadzie to JUŻ. 


Brzuch poniekąd zjechał mi niżej - o ile ja dobrze widzę. A zasadniczo niedowidzę, więc nie wiem czy to prawda, czy tylko moje pobożne, urojone życzenie...

8 komentarzy:

  1. a ja już czekam z zapartym tchem i tu zaglądam żeby sprawdzić czy to już;w każdym razie trzymam mocno kciuki i całuję Was gorąco:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki dziewczyny :-). Póki co kolejny zaranek a ja nadal w dwupaku ;-).

    OdpowiedzUsuń
  3. No może jeszcze nie JUŻ ale pewnie lada dzień usłyszymy dobre wieści :)

    Ja też wolę gotować na płycie,no i lubie w niej to że zawsze jest taka czysta,nie jak zwykłe kuchenki,ich czyszczenie bywało męczące.

    Do zmywarki kochanie też długo nie mogłam się przekonać,używałam jej jako suszarki do naczyń :)
    Ale od kiedy poszła w ruch,tak teraz nie wyobrażam sobie funkcjonowania bez niej,choć zmywanie nie jest mi straszne,ale jest nas teraz w domu piątka (wliczając babcię) więc jest tego troche..zmywarka to wspaniały wynalazek,radzę go wykorzystać! :)

    Buziaczki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Arabelko, przyzwyczajam się do tego urządzenia skoro już nabyłam. No i mam małą kuchnie i tylko na 45-kę mogłam sobie pozwolić. Im więcej będę używać, tym pewnie bardziej polubię, bo z czasem oswajam rzeczy jak koty :-). Jesteś jeszcze 1 przykładem na to, że zmywarka to jednak extra wynalazek i luxus (choć już powszednieje i robi się standardowy) wart tego słowa.

    Co do płyty - podoba mi się od samego początku. Wcześniej też u mnie była kuchenka na prąd, ale stara i z takimi 4 a'la palnikami. Jak na swoje lata (zakupiona wraz z moim mieszkaniem) sprawowała się i tak super (poczciwa Amica), ale jak wszystko nowe to wszystko :-).

    OdpowiedzUsuń
  5. och, Asiu tez bym chciala zeby bylo JUZ, bo wiem jak ciezkie sa te ostatnie dni...

    OdpowiedzUsuń
  6. A może to już dzis?
    Co do zmywarki to nie wyobrażam sobie zycia bez niej, to moja dobra przyjaciółka ;-)
    No i świetny tytuł wymysliłaś - po prostu bomba.

    OdpowiedzUsuń
  7. Kerry Marto - do zmywarki trza się przekonać i przywyknąć. U mnie powoli to się dzieje :-)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).