Po mniej więcej 9 miesiącach wróciłam za swoje biurko. Długo mnie tu nie było, fakt, jednak kiedy zasiadłam w swoim obrotowym krześle poczułam, że tak naprawdę zawsze tu byłam. Ten sam bałagan, to samo stare radyjko na półce za moimi plecami, ten sam hałas za oknem, ten sam czajnik i kubki. Tylko koledzy nie do końca w tym samym składzie... Jednego ubyło. Szkoda, ale wiedziałam o tym już miesiąc temu. Nie, nie zwolniono go. Nie zrezygnował też sam. Po prostu umowa mu wygasła a zarząd nie był zainteresowany w dalszym jego zatrudnianiu. Przyczyny takiego stanu rzeczy były zapewne bardzo różne, ale nie moja w tym głowa. Zresztą - odejście kolegi - w taki czy inny sposób - było chyba już i tak tylko kwestią czasu. Więc teraz jest nas w pokoju 4-ro a nie 5-cioro. Nowych przyjęć do działu nie przewiduje się. Nowinką jest zaś też to, że teraz już wszyscy jesteśmy tu żonaci i mężaci (z wyjątkiem szefowej, ale u niej stan już się raczej nie zmieni). Najmłodszy stażem i wiekiem kolega ożenił się bowiem ostatniego lipca z piękną, młodą blondynką. Teraz czekamy na dobre wieści od niego, choć nie wiem czy doczekamy się ich szybko, gdyż małżonka jeszcze studiuje i raczej woli pozostawić sobie dobre nowiny na "po studiach".
Czas mi się dzisiaj dłuży w tej robocie... Szefowa na długim urlopie, więc mam luz blues - posprzątałam co nieco, poukładałam szpargały, odszorowałam laptopa, wypiłam herbatę i zjadłam 2 suche bułki. Gadam z kolegami, oglądam zdjęcia ślubne tego, który właśnie się zaobrączkował, szwędam się po necie i patrzę na 3 kartony akt do zarchiwizowania. Oczywiście myślę też o tym, jak sprawuje się Maksymilianek i jego nowa opiekunka... I jak się miewa Oluś w przedszkolu. Zawiozłam go dzisiaj o 7.40. Był pierwszy... Prosił bym z nim posiedziała, ale nie miałam już czasu i musiałam szybko się zrywać. Na szczęście miła Pani przedszkolanka szybko i sprawnie przejęła pieczę nad małym i raczej obyło się bez smutku. To trzeci dzień Aleksandra w przedszkolu. Pierwszy raz zaprowadziliśmy go z Mohim oboje. Dzieci wyprawiały cuda i urządzały dantejskie sceny - ryk, bek, kociokwik i zamieszanie... Olek jednak nie uronił łezki i choć zostawał z nietęgą miną - przetrwał do 14.30 a na dokładkę został pochwalony przez opiekunki - że przedszkolak z niego przykładowy. W piątek poszedł do przedszkola tylko z tatą a dziś już niestety pojechał tam ze mną wczesnym porankiem. Ciężko było mi zerwać go ze snu o 6 rano, ale oczywiście wstał i nawet wiele nie narzekał. Posłuszny jak baranek. Dzięki Bogu, bo gdyby stawiał opór i się ociągał - biada mi. Nie za bardzo mogę sobie pozwolić na spóźnienia w pracy, więc dość posłuszne dziecko jest mi niezbędne.
I tak oto wygląda mój pierwszy dzień w pracy - nie przemęczam się i dużo myślę o dzieciach. Nie ma jeszcze godziny 12 a wydaje mi się jakbym siedziała tu już ze 2 dni. Muszę załatwić sobie zaświadczenie od lekarza, że karmię piersią - wtedy będę wychodziła o 14-stej. Nie wiem czemu nie załatwiłam tego wcześniej... No, ale nic to. W środę idziemy na szczepienie - może więc wyciągnę ten kwitek od naszej pediatry właśnie wtedy.
Ok, biorę się za archiwizowanie. Potem, po kolei będę wracać do innych zajęć....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dobre słowo zawsze mile widziane :-).