Wczoraj, mniej więcej od godziny 17.30 do 20.00 Maksymilian beczał. Ryczał. Awanturował się. Chwilami wręcz wrzeszczał. Nosiłam go na rękach, próbowałam uspokoić i uśpić. Kiedy niby już przysnął i próbowałam go położyć - draka na nowo. Wystarczyło, że zbliżałam się do łóżka a odzyskiwał czujność i kontynuował operę. Nie pomagał cyc ani nic. Beczał jak nigdy dotąd - długo i żałośnie. Niewątpliwie coś mu dolegało. Ale co? Prawdą jest, że od 3 tygodni ma katar i zatkany nosek, ale 2 dni temu byłam z nim u lekarza i dostałam leki łącznie z antybiotykiem. Broniłam się przed tym ostatnim dość długo, ale szkoda dzieciaka - 3 tygodnie charczenia w nosku i smarkanie (pojawiające się i znikające) to nieco za długo - jak określiła również nasza doktor i wobec tego ruszyła z antybiotykową odsieczą. Zobaczymy jakie będą efekty - na razie poprawa zerowa. Płuca i gardło były jednak w porządku. Może więc teraz uszki? A może... zęby? Co prawda nie widzę jeszcze żadnych oznak ząbkowania, ale kto wie? W każdym razie, mały rascal dał mi wczoraj pokaźnie do wiwatu. Sama już nie wiedziałam co mam z nim robić, by przestał płakać. Sąsiedzi zapewne też mieli atrakcyjny filharmonicznie wieczór. Tylko Olek nie przyjmował wrzasku na klatę i spokojnie oglądał na dvd Księgę Dżungli. Najwidoczniej uznał, że Maksi to jeden z bohaterów bajki i ma prawo dawać głos... Po 2,5 godzinie naręcznego tańca z moim ponad 8 kilowym bekasem - udało mi się go w końcu utulić i zapędzić w senny róg. Żal mi było skarba... zasnął łkając i ciężko oddychając zapchanym gdzieś głęboko noskiem. Osobiście jednak też mało nie padłam z bezdechu - bezsilność w staraniach uspokojenia dziecka płaczącego niemal bez przerwy ponad 2 godziny naprawdę może człowieka bezlitośnie dobić. Nawet dość spokojnego, opanowanego i cierpliwego jak ja. Ufff, namęczyliśmy się oboje. W nocy Maksymilek spał ściegiem przeplatanym. Przebudził się o 3.11 rano (patrzyłam na zegarek, więc wiem) i nie spał do 5.00 - czyli do czasu, kiedy ja już musiałam wstać. A zatem jestem dziś UP już od dawna... Nie powiem bym czuła się z tym dobrze, co widać również na moim "przyćpanym" niejako licu... Kiedy wychodziłam do pracy - Maksi miał już jednak całkiem zadowoloną minę i zachowywał się jak gdyby nigdy nic się nie stało... No jasne... Skoro rano już jest dobrze, to po co kontynuować wieczorne nastroje, prawda?
A tak w ogóle to dostałam dziś na maila jakiegoś newslettera od HIPP-a z informacją, że mój maluch skończył dziś 7 miesięcy. Faktycznie, dziś przecież 23-ci! No więc Kochany - wszystkiego dobrego! Nie płacz i nie choruj. Na granicy 7 i 8 miesiąca wygląda też na to, że niedługo zaczniesz pełzać, bo z siadu puszczasz się już na cztery łapki. No i w końcu może wyrośnie Ci jakiś zębulek :))).
Dużo zdrowia dla Maksymiliana i dla Ciebie! Nie dajcie się chorobie. Całuje!
OdpowiedzUsuńEwa
Dziękuję Ewciu!
OdpowiedzUsuńmój Max skończył dziś 4 ;-) przypadek?
OdpowiedzUsuńMasz Maksa? No wspaniale!!!
OdpowiedzUsuńZatem życzę zdrowia i uśmiechu :)
OdpowiedzUsuńA ząbki pewnie za niedługo się pojawią. Chociaż ten pierwszy ząbek ma czas, aby się pojawić do 12 miesiąca i to tez jest norma :))
Mojej Córci zęby rosną jak szalone. Ząbkować zaczęła w 5 miesiącu :) A lepiej by było, gdyby ząbki dłużej siedziały sobie w kości i "dojrzewały":)
Pozdrawiam :)
Ada
:-) Maximiliana ;-)
OdpowiedzUsuńdla wyjaśnienia: mieszkamy w UK
OdpowiedzUsuń