Tydzień w pracy zaliczony. Nie było tak źle, jak by się mogło wydawać. Przeglądam swoje sprawy teczka za teczką i przywracam im żywot - aczkolwiek wcale nie leżały tak zupełnie nietknięte. Koledzy robili co pilniejsze rzeczy w moim imieniu, więc nie czuję się osaczona ilością roboty. Przytłacza mnie jedynie bałagan na biurkach. Ale z nim nie wygram, niestety. Musiałabym bowiem zacząć poważną wojnę z chłopakami a to ostatnia rzecz jaką byłabym w stanie zrobić i chyba ostatnia wojna, jaką mogłabym wygrać, ha ha. Poza tym, przez 6 lat swojej kariery w tej firmie - przywykłam w niej już chyba do wszystkiego. Moi koledzy zaś, jacy są to są, ale jednak nie zamieniłabym pracy z nimi na żadną inną . No, chyba że miałabym do dyspozycji pokój tylko dla siebie - wtedy mogłabym się od nich wynieść. W innym przypadku - ich towarzystwo zupełnie mi odpowiada. A że czynią nasz biurowy świat niechlujnym, cóż... Zawsze to jest i tak najmniejsze z możliwych pracownicze zło.
Zbieram się. Wybija 14, spadam do przedszkola, potem do domku i wypad na Pastorczyk :). Podobno już się tam za nami stęsknili.
Kochana, zapraszam Cię po odbiór wyróżnienia :))
OdpowiedzUsuńhttp://zgredziuch.blogspot.com/2011/09/one-lovely-blog-award.html