Mmmm....pogoda nadal przepiękna. Lato zdecydowanie przegrało z jesienią jeśli chodzi o pozytywne wrażenia pogodowe. Wszyscy to przyznajecie, prawda? Bo przecież widać to gołym okiem i czuć nagim łokciem. Nie sposób przejść obojętnie obok tego, czym obecnie karmi nas natura – toteż i ja nie przeszłam. Jako że – co nikogo już chyba tutaj nie zdziwi – miniony weekend spędziłam z chłopaczkami na Pastorczyku – pokusiłam się o kilka fotograficznych kadrów naszego małego-wielkiego grajdołka (małego – bo „wieś” liczy „aż” dwie chałupy, dużego – bo areały dookoła mogłyby pomieścić całe miasteczko). Nie zapuszczałam się w swej wędrówce zbyt daleko, a jedynie obeszłam nasze włości dookoła z Maksymilianem na rękach. Jakość zdjęć może pozostawiać troszku do życzenia, bo pstrykałam je komórką. Kto by się tym jednak zanadto przejmował... Ważne, że ucieszyłam się naszą „przysiedliskową” przyrodą NA NOWO. Drzewa są w swym jesiennym „rozkwicie” – jeśli można to tak określić.
|
Brzoza już niemal bezlistna |
|
Brzozy niemal już pogubiły listki, ale czemuż się dziwić skoro jako pierwsze przyoblekają się w nie na wiosnę. Klony – moje najbardziej ulubione drzewa jesienne – są właśnie w swej szczytowej formie – kolory ich liści są tak różnorodne, że człowiek mimochodem je zbiera i robi bukiet. Są też w bliskiej okolicy dwa drzewa, które my tu nazywamy jesionem, ale ja nie mam całkowitej pewności co do tożsamości drzewa z ową nazwą. Mniejsza jednak o to. Chodzi o to, że właśnie te egzemplarze łysieją najszybciej. Najpierw są cudownie kolorowe a potem już niemal całkowicie żółte. Piękne, jednak gdy inne drzewa dopiero stroją się w barwne piórka – one już zieją nagimi konarami. Kiedy jeszcze mieliśmy na Pastorczyku stary dom (zburzony w 2006 r.) – dwa takie drzewa (jedno wielkich rozmiarów) rosły sobie właśnie tuż obok tego domu. Ileż trzeba było nagrabić się tych liści jesienią... A jak psy i koty lubiły się w nich wylegiwać...
Nie jestem znawcą drzew ni botanikiem w żadnym calu i nawet jeśli żyję wśród przyrody od dziecka – brak mi wiedzy na wiele przyrodniczych tematów. Wiele z tego, co mijam codziennie i co na co dzień dzieje się niemal obok mnie – przemyka mi wręcz niezauważalnie! Uważam to za karygodną ignorancję. Jednak – czasem człowiek się zatrzymuje... Czegoś się nauczy, coś zaobserwuje i zapamięta, coś utka w duszy na dłużej... A może to wszystko – ta chęć nie tylko patrzenia, ale też wiedzy o tym, na co się patrzy przychodzi z czasem? Z wiekiem? I czy to oznaka starzenia? Nigdy nie twierdziłam, że idę na „odmłod”, ale czy już się starzeję? Tak drastycznie? Owszem, za miesiąc mam urodziny, ale przecież (daj Boże) za rok będą kolejne, potem kolejne i kolejne (chwała optymizmowi!).
W każdym razie – od dość już dawna w myślach noszę się z kupnem przewodników - po drzewach i ziołach. I na pewno je sobie sprawię. Coraz bardziej ciekawi mnie bowiem jak nazywa się i „kim” właściwie jest owo zielsko, co zawsze rośnie w tym samym miejscu podwórka bądź przy miedzy, jak się zowie tamte drzewo przy polu na kolonii i czy ten jesion to naprawdę jesion...
Rzeczywiście piękną mamy jesień, przynajmniej na razie :) Pięknie tam u Was. Jak mnie kiedyś ciągnęło do wielkiego miasta, tak teraz tęsknie na lasami i ciszą...:)
OdpowiedzUsuńOlu - zwykle tęsknoty się przeplatają i tęskni się głównie za tym, czego akurat się nie ma... Mi się czasem marzy wielkie miasto...
OdpowiedzUsuńoj, w takich chwilach tesknie za nasza polska jesienia :( przeslicznie tam u Was
OdpowiedzUsuńAsiu - zwłaszcza, że pogoda naprawdę rozpieszcza to ta jesień ma podwójną wartość :).
OdpowiedzUsuńObie mieszkamy na Podlasiu,więc mam za oknem podobne widoki.Jedynie grusz u mnie brak .Ja z wielkiego miasta wyprowadziłam się 15lat temu i nie żałuje swojej decyzji.
OdpowiedzUsuńZauważyłam Aga, żeśmy sąsiadki regionalne :)))). Ja chyba też wolę klimaty wiejskie, ale czasem chętnie bym pobuszowała po mieście. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDo miasta mam 10 minut i jestem prawie codziennie więc atrakcja to dla mnie żadna.
OdpowiedzUsuń