wtorek, 22 listopada 2011

Mini dramacik


Wczoraj wieczorem przypomniało mi się, że mam gdzieś w lamusie dżinsową mini. Lamus, czyli wielkie plastikowe pudło z Ikei, które stoi w piwnicy i mieści łachy, których nie noszę, a których żal wyrzucić, które są za duże bądź za małe. Wspomniana dżinsówa leżała tam z powodu swojej „małości”. Nabyłam ją na II roku studiów w sklepie Big Stara za cenę, jaka jest realna również obecnie (około 80 zeta). Pamiętam zakup do dziś, choć minęło od tamtej pory – jak w mordę strzelił  – 16 lat. Spódniczka z niebieskiego dżinsu, prosta w kroju, zapinana z przodu na 6 guzików, z tyłu kieszonki, z przodu kieszonki i szlufki na pasek. Chodziłam w niej wówczas dość często, aczkolwiek tak wtedy jak i teraz, na spódnice raczej wolę patrzeć niż się w nie odziewać. Jednak do dżinsowych skirteczek mam słabość i z uwagi na taką słabość właśnie, która wczoraj wieczorem mnie ogarnęła, poleciałam do piwnicy i wywlokłam swój 16-sto letni antyk. Antyk okazał się być bardzo na czasie. I pasował jak ulał.

I oczywiście dzisiaj się w niego wystrychnęłam.

Żałuję.

Bo:

1. Mam wrażenie, że zapomniałam się ubrać. Że przyszłam tylko w fioletowych rajstopach, czarnej bluzce i kozakach. Spódnicy zapomniałam. Jak Bridget Jones. Modlę się tylko, żeby ktoś mi nie podesłał maila z uwagą, że nie wypada do roboty bez spódnicy...
2. Jestem skrępowana. Nie mogę wygodnie siedzieć, bo muszę pilnować, by spódnica nie podciągnęła się zbyt wysoko i aby nagle nie okazało się, że siedzę w samych majtkach.
3.  Wydaje mi się, że każdy się na mnie gapi. Prawdopodobnie się mylę, bo znowu nie jestem aż tak atrakcyjna, by skupiać na sobie wszelkie wzroki męskie, tudzież kobiece. Ale liczy się to, co czuję. A ja nie za bardzo lubię być w centrum zainteresowania. Wolę czaić się za węgłem, niż wychodzić przed fasady.
4.   Kiedy wstaję z krzesła mam odruch obciągania tej spódniczki do dołu – komiczne.
5.   W biurowej łazience bez końca przeglądam się w lustrze. Przód i tył. Za krótko czy ostatecznie może być?
6.  Kiedy idę korytarzem, moje oczy idą za mną. Aż się boję, że stuknę w ścianę.

Słowem - dramat.


Wychodząc rano z domu pytałam M. – Nie za krótko? Ale on nigdy nie widzi żadnego problemu w moim stroju - jakikolwiek by nie był. Uznał, że jest git. Więc wyszłam z domu taka wygitowana i teraz się męczę.

Niektóre kobitki u mnie w robocie nie mają kompleksów w kwestii stroju. Pani, nazwijmy ją B., która mogłaby być moja mamą, zawsze ubiera się atrakcyjnie – i obciśle i krótko i ekstrawagancko i barwnie. Różnie, ale zawsze z gustem i zawsze jej wszystko pasuje. Miły akcent na naszym piętrze, bo jednak większość pań ubiera się normalnie, co by nie rzec pospolicie. Ja sama modystką też nie jestem, ale popatrzeć na oryginalnie wystylizowaną osobę lubię. Jest też u nas na piętrze pani, nazwijmy ją C., która też mogłaby być moją mamą i ubiera się barwnie. Ale ona w odróżnieniu do Pani B. jest wręcz komiczna w swoim ubieraniu. Nie chodzi o jej styl i że mi się taki nie podoba. Bo tu jest brak stylu, a raczej wszystkie w jednym. Coś niezwykłego. Nie gapię się po ludziach jak sroka po kościach i to co widzę, zwykle zachowuję dla siebie. Wybaczam ludziom, że ubrali się gorzej, czy nie ubrali wcale itp. Nie mam w tym względzie problemów i w kwestii stroju pozostawiam każdemu jego własną wolną wolę, bez czepiania się i komentarzy. Ale wobec Pani C. czasami nie mogę przejść obojętnie i nie powiedzieć sobie w duchu "matuchno...". Tym bardziej, że to w naszej firmie nie byle osóbka. I w ciemię nie bita! I pewnie dlatego nie ma kompleksów... nawet co do długości.

A ja tu trzymam się za swoją spódniczkę do połowy udka, siedzę w niej jak na szpilkach (choć na nogach koturny z cholewami) i z ciężkim oddechem czekam na 14-stą. 

Jak już dopadnę do chałupy, jak zerwę ten fatałach ze skóry, jak go pierdyknę w kąt i jak założę jakieś getry, to ich tydzień nie zdejmę! Za moją krzywdę! Co ją dziś sobie sama zrobiłam.

Się kurde zachciało mini sprzed 16-stu lat!

12 komentarzy:

  1. A wiesz, że też mam takie pudło, a nawet , w którym przetrzymuję wszystko za duże i za małe;) I chyba niebawem zrobię jakieś solidne porządki, właśnie między innymi z powodu, żeby ominęły mnie tego typu dramaciki;)
    Jeszcze godzina (?) i do domu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. :))

    Moja Droga, jak Ty się wcisnęłaś w mini sprzed 16 lat, to tylko się cieszyć i to bardzo :)))

    Ja też miałam taką miniówę dżinsową na studiach. Teraz to chyba wciągnęłabym ją na jedna nogę :))))

    Ty o niczym innym nie myśl, tylko o tym, że wciąż masz fajną figurkę :))

    Buziaki

    Ada

    OdpowiedzUsuń
  3. I właśnie dlatego nie przechowuję starych ciuchów. Przejdą kwarantannę, a później sruuu!

    Swoją drogą, podziwiam Cię kobieto, że wlazłaś w kieckę sprzed 16 lat! Szkoda, że towarzyszyły Ci takie odczucia. No ale cóż, nie warto się męczyć. Lepiej zainwestować w nową. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Hehehe, Amishko, padam ze śmiechu... też od razu miałam skojarzenia ze sprośnymi komentarzami Daniela Cleavera na temat nieistniejącej spódniczki :)))
    A tak poważnie, to długie lata marzyłam o takiej mini z jeansu, na guziczki... echhh :))))
    Ale w tej chwili bym chyba podobnie reagowała jak Ty. Mnie wystarczy przed kolano długość a i tak się w kółko poprawiam :)
    Ja się zastanawiam, czy kiedyś zdobędę się na odwagę i wyjdę na ulicę w legginsach ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zazdroszczę Ci że wchodzi na Ciebie spódniczka sprzed 16 lat.A jeszcze zobaczyć uznanie w oczach męża-to jest coś ! Chyba nabawię się kompleksów!

    OdpowiedzUsuń
  6. Dziewczyny, to że się zmieściłam w te mini - no spoko, miło. Zawsze byłam tzw. "drobniakiem", a dzieci mnie raczej odchudzają niż mi po nich zostaje. Mam to po swojej mamie - ona nas miała 5 i zawsze była i jest szczupła.

    Ale ta katorga w siedzeniu w tej mini w pracy - to jest bezcenne, ha ha ;-).

    Dziś z ulgą rozkoszuję się spodniami !

    OdpowiedzUsuń
  7. tiaaa, katorga mówisz
    16 lat wstecz i ta sama figura... tylko pozazdrościć :)
    ja wyrzucam takie rzeczy na bieżąco, przy porządkach w szafie zawsze wór się uzbiera, i żeby nie kusił - tak jak Ciebie, wolę się pozbyć :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Zdjecie by sie przydalo, opis bylby kompletny. A nie wiem skąd u Ciebie taki wstręt do krotkich spodniczek? Taka zgrabna figurka to rewelacja w krotkich ciuszkach. I jaka mila odmiana po spodniach. A ja to jestem, jak te panie opisywane przez ciebie, haha, z tym , ze są rozne na temat opinie, moje kolezanki i koledzy mowia, ze wygladam super i to najbardziej lubie, moje corki mówią, mamo nie wygłupiaj się,nie przesadzaj/ one są najbardziej krytyczne/ a mój mąż, nie zabieraj rzeczy swoim córkom, ale cmoka z zadowoleniem. Caluski.

    OdpowiedzUsuń
  9. Lilijka - ja też w końcu nauczyłam się robić przebiórkę ciuchów, ale są takie rzeczy jak ta mini, że szkoda wywalić, bo ona jest zawsze na czasie.

    Ardiolka - ja nie mam wstrętu do mini i wyglądałam dobrze, ale taka szmatka w biurze to naprawie niewygoda. Poza tym, jak nie chodzisz w krótkich kieckach na co dzień, to jak w końcu założysz to czujesz się bardzo dziko.

    Sposób ubierania a wiek zaś zawsze są dyskusyjne. Ja nie mam nic przeciw starszej kobiecie ubranej młodzieżowo. Tylko w każdym wieku przydałby się gram gustu. Ale to też kwestia dyskusyjna.

    OdpowiedzUsuń
  10. haha, przykro mi że cierpiałaś tak strasznie, ale to naprawdę zabawne ;)

    Ja z kolei mam tak, że się ubieram jak szara myszka. Do tego stopnia, że mi mąż powiedział, że mam ubrania w sowieckich kolorach.. s o w i e c k i c h! W sumie to fajnie było, bo wzięłam sobie to do serca i poszłam uzupełnić garderobę - efekt? Mam spodnie w kolorze różowym, intensywnym, rzec by można - oczokochającym :D

    No ale nie o tym.

    Zazwyczaj mam mysie ubrania i jakoś mi tak dobrze, być właśnie w tle. Jak mi czasem przyjdzie do głowy ubrać się ach i och, np na kolację, to no ok, mam kiecki super eleganckie, nie szalone/jaskrawe, ale takie zupełnie wieczorowe.. i zazwyczaj na taką kolację się cieszę, a jak co do czego przychodzi i w takiej kiecce siedzę, to czuję się tak.. nie na miejscu..

    może myszki powinny zostać myszkami?

    OdpowiedzUsuń
  11. Amishko, ale mam zaległości w komentarzach u Ciebie! (w czytaniu nie, bo czytam na bieżąco)
    Zacznę więc od Twojego cudownego mini dramaciku. ;-)
    Powiem Ci że bardzo mi poprawiłaś humor tym wpisem. A co najlepsze, tego samego dnia ubrałam się też w za krótką sukienkę... Oczywiście, jak to ja, wcześniej miałam ją za długą, zaniosłam do krawcowej i teraz mam za krótką. I miałam bardzo podobny dzień do Twojego więc znam ten ból. ;-)
    A co do wchodzenia w spódniczkę sprzed 16-stu lat to tylko pozazdrościć! :-)))

    OdpowiedzUsuń
  12. itooktheroadlesstravelledby - w zasadzie też bym się określiła jako szara mysz i jak się właśnie ciuchowo "odmyszę" i założę coś innego niż zwykle - to mam jak Ty - czuję się nie na miejscu - jak to z tą mini było ha ha. Różowe spodnie mówisz? Spoko! I wiesz co - chyba wolę różowe spodnie niż czarną, ale krótką kiecę. Co spodnie to spodnie. W spodniach czuję się wolna - w kieckach zwykle zniewolona :).

    Julita - jak to miło poczytać, że ktoś czuł się podobnie do mnie ha ha. A do tej spódnicy sprzed 16 lat... Zawsze byłam raczej szczupła, nawet w ciąży, a teraz Maksymilian powrócił mnie do figury ze studenckich latek ;).

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).