Czuję się zasklepiona jak małż w skorupie leżący w upale bez kropli wody. Nie wiem co prawda jak taki małż czuje się w istocie, bo ciężko mi wleźć w jego skórę (ops, w skorupę – sorry małżu), ale wyobraźnia podpowiada mi, że nasze samopoczucie musi być identyczne. Moje zasklepienie wynika jednak nie z braku wody a... aktywności fizycznej. Nie chodzi o to, że siedzę czy leżę pniem całymi dniami i nocami, bo przecież poruszam się od świtu do nocy na różne mniej lub bardziej wyrafinowane sposoby. Chodzi o to, że właśnie próbowałam się... przeciągnąć. I co? I dotarło do mnie, że wszystkie moje mięśnie i kości są sztywne, spięte i błagają o pomoc. O jakiś bieg. O marszobieg. O szybki spacer. O gimnastykę. Może o jakiś basen. Nie wiem... cokolwiek. Może być nawet masaż. Jestem taka skurczona i zapiekła w swojej postaci, że aż mnie wszystko z tego powodu boli. Co się, kurde mol, ze mną stało!? Zawsze taka aktywna, wybiegana, wyciągnięta na wszelkie sposoby i sprytna jak fryga. A tu proszę – klops nie ciało. Nadal bez większego wysiłku zrobię mostek i koci grzbiet, ale nie w tym rzecz. Rzecz w tym okrutnym poczuciu zastoju. Jak nieoliwiona od lat brama!
A kysz! Trzeba coś z tym zrobić.
Gdyby w Grajewie był basen – pewnie bym ruszyła nań w pierwszym rzędzie. Ale nie ma. Więc jest wymówka. Najbliższy w Ełku. Fajny. Sto lat temu miałam okazję moczyć w nim tyłek i nader mi się podobało. Można tam nawet z dziećmi. Ale weź tu człowieku kupuj kostium (bo nie mam), pakuj się, pakuj męża, pakuj dzieci i jedź 23 km po to, by pohasać dajmy na to godzinkę a cała otoczka związana z pakowaniem, przebieraniem i suszeniem wyniosłaby trzy razy dłużej. Do tego Maksi jest znów zakatarzony, M. przechodzi ostatni (oby) etap swojego przeziębienia a ja się boję by tego przeziębienia nie załapać na nowo (urlopu już tylko jak na lekarstwo). Czyli – jak widać – powodów by na basen nie jechać jest wiele. I między wierszami pewnie o to mi chodzi LOL ;-). A tak w ogóle – kiedy ostatnio na basenie byłam? Właśnie chyba te 100 lat temu w Ełku.
Więc co? Biegi? M. biegał przez 3 dni w minionym tygodniu. I co? Czerwony nos, kichawica, kaszlawica, zdychawica i kropka. Nie będę iść (a raczej biec) w jego ślady. Bieganie zimną porą roku w ogóle do mnie nie przemawia. Zwłaszcza, że nie jestem zahartowana i... bieganie nigdy nie było moim ulubionym sportem – chociaż zasadniczo sport bardzo lubię i wybierałam się przecież na AWF!
Spacerki? Wiecie co... Fajnie pospacerować, ale myślicie, że mi się chce tarabanić z całym tym swoim towarzystwem na dwór – jak już wtarabanię się do chałupy po pracy? Nie chce mi się. Tłumaczę sobie, że Maksi niezbyt zdrowy, że trzeba „oprać, oprzątnąć, oprasować” i ugotować, ale tak naprawdę to mi się zwyczajnie nie chce złazić ponownie z 3 piętra, ubierać dzieci, czekać aż ubierze się M. (zawsze muszę na niego czekać). A potem abarot to samo – włazić na trzecie, rozbierać dzieci, sprzątać powstały przy tym na nowo bajzel... Spacerki wiosną, latem, kiedy nie trzeba tylu łachów – owszem. Teraz, zanim się gdzieś wybiorę z moją hałastrą – zawsze znajdę armię za i przeciw z przewagą dla tych drugich. Żeby jednak nie było tak leniwie dookoła mnie – wyjścia rodzinne w weekend czy każdy inny wolny dzień zawsze są przyjemne i uwielbiamy je wszyscy. Nie przeszkadza mi wtedy ani zła pogoda ani rejbach z wybieraniem się.
Podążając sportowym szlakiem – skoro ciężko mi ruszyć d... poza dom – pozostaje mi na razie chyba już tylko gimnastyka domowa. Mój M. uprawia takąż. Zaobserwowałam nawet postawy jogistyczne, ale nie uważam, że wychodzą mu książkowo. Do jogi to bowiem ja stworzona jestem. Pomimo obecnego zastoju w ciele, z natury jestem plastyczna i giętka jak miedziany drucik. Co jednak z tego? M. toporny i sprytny przeciętnie a jednak ćwiczy, a ja niby taka hip-hop a uprawiam jedynie prozaiczne chodzenie, wchodzenie i schodzenie po schodach, schylanie się i prostowanie ze schyłu. Ach! W domu uprawiam też tak zwane nosicielstwo. Noszę Maksymiliana – głównie na lewym biodrze.
Idzie zima. Łyżwy, sanki, narty, lepienie bałwanów – uwielbiam. Zastanawiam się tylko, czy nie na samym uwielbieniu się skończy. Aleksander jest już w takim wieku, że można by z nim pocieszyć się zimą i śniegiem, ale z kolei Maksymalny jest zbyt Minimalny by go ciągać po mrozach i zawiejach. Zawiejach? Mrozach? Czy ja aby się nie rozbuchałam z tymi wyobrażeniami? Powoli Joanno. Jeszcze sobie pewnie pozimujesz – do ubrzydu. I to pewnie z nogą bardziej w ciepłym kapciu niż w zgrabnej figurówce. Bo skoro nie chce ci się wybywać na spacery i przechadzki teraz, kiedy co prawda chłodnawo, ale nadal słonecznie i pięknie – to co tu gadać o zimie – zwłaszcza jak zawali śniegiem i ściśnie mrozem...
No. I się nagadałam. Aż się zmęczyłam. Pisanie to jednak też wysiłek. Rozluźnia jednak tylko myśli. Schaby nadal zesztywniałe.
Jutro sobota. Nie jedziemy do Pastorczyka. Najpierw więc w końcu posprzątamy chatynę a potem być może wyruszymy z dobytkiem na jakąś wycieczkę. O ile jeszcze będzie mi się chciało. Bo roboty po łep, po szyję i pewnie jak skończymy to już nawet nie będę jak zasklepiały małż a jak zwyczajny zdechły ślimak.
Asiu zapisz się na aerobic lub tak modną teraz zumbę.Dzieci przecież mogą zostać z Twoim M.Taka godzinka dla siebie dobrze Ci zrobi.Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNo, przydałoby się Agnieszko. Fakt jednak, że M. siedzi z Maksem cały dzień i miałabym wyrzuty, że znów go nim obarczam. Choć chyba M. nie miałby nic przeciwko. No i tak bardzo brak mi czegoś dla ciała, że rozejrzę się po miasteczku - co ma do zaoferowania.
OdpowiedzUsuńA ty wiesz moja kochana że u mnie tu na drugim końcu Polski podobnie życie biegnie? I chociaż mieszkam w mieście w którym pełno klubów fitness i mam za rogiem basen to zawsze coś mi stanie na przeszkodzie. no może nie zawsze bo w marcu jeszcze chodziłam na aqua aerobic jak dla mnie najlepsze wyjscie a teraz próbowałam od dwóch miesięcy się zapisac i albo zapomnę a zapisy są od20 (a 21ego juz miejsc nie ma) albo ostatnio mój małż orzekł zę będzie chodził w poniedziałki na koszykówkę i co? Nie był ani razu a mój poniedziałkowy wolny termin przepadł .... Wymówki wymówki ... próbowałam ćwiczyć na karimacie wieczorami, też nie wypaliło.Ale tak naprawdę ruch mozna mieć właśnie z dziecmi jak to napisałaś ... ostatnio było u mnie lisciowe robienie anioła, tak jak w sniegu tylko że w liściach. Jest czasem pęd za chłopcami bo oni chcą z szybkością światła dobiec na plac zabaw, rano często też gonitwa. Ale masz rację to wszystko powoduje jednak spięcia mięśni, choc tak naprawdę myślę że najbardziej mam napięte mieśnie, które przechodzą potem w stan bólu w chwili stresu ...
OdpowiedzUsuńOh, nie moge tego narzekania czytac! Ja kiedys ze swoimi coreczkami jezdzilam na basen- nowy jakis aqua park 60km do miasta Kielce, co niedziela. Jak tylko synkowie zdrowi beda, ruszamy sie na basen do Elku. Ja u siebie codziennie na rower siadam. Nie mam wprawdzie takich obowiazkow, jak ty. Ale regularnosc rzecz wielka.
OdpowiedzUsuńJa też jestem taka trochę "zastana" :) I tak sobie planuję i planuję, że wezmę się za jakieś aktywności, ale na razie na planach się kończy :))
OdpowiedzUsuńPowodzenia
Ada
ja planuje zaczac joge, od miesiaca... mamy nowa silownie z sauna i masazem, ale zawsze mi tam nie po drodze :(
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że weekend był udany i "niechciej" pomieszkuje teraz u kogoś innego :)
OdpowiedzUsuńja się nosze z zamiarem powędrowania gdzieś na siłownie, marzy mi się taki gigantyczny wycisk, taki który wyłącza myślenie i człowiek odpoczywa psychicznie, ale kolega niechciej się chyba rozdwoił, bo i u mnie się coś zasiedział ostatnio :(
Lilijko - weekend był bardzo pracowity, o czym już napisałam na Twoim blogu - ale właśnie polegał na sprzątaniu, myciu okien i przemeblowaniach mieszkanka.
OdpowiedzUsuńSiłownia zaś - to ostatnie miejsce na jakie bym się wybrała. Nie lubię i już.
Ardiola - zgadzam się - systematyczność to rzecz niemal święta, ale daleko mi do tego typu świętości, niestety ;-). Basen zaś poczeka chyba na lepszą pogodę. Choroby nadal się nas lekko trzymają.
AsiuG - znam to "nie po drodze" aż nadto, a do jogi trza by nieco spokoju, o jaki teraz u mnie trudno jak diabli.
Ada - jak widać nie tylko ja się "zastałam", he he. Jest nas więcej.
Kerry-Marto - bynajmniej z dziećmi człowiek jakoś musi się ruszać ;-). A z mężami to tak bywa - człowiek im ustąpi, a potem na tym traci ha ha. ;-). Trzymaj się i nie stresuj!
Ja jestem na dwoch blogach!
OdpowiedzUsuńA siłowni tez nie znoszę. A moj Kimmy zawsze mi mowi: not everybody is perfect as you are. Ja tak sobie zawsze za wysokie poprzeczki stawialam i takie mam frustracje teraz.
Witaj! Trafiłam tu przez Anę z Maroka i uprzejmię (i trochę autorytarnie) oświadczam, że zamierzam bywać. Jak najczęściej :)
OdpowiedzUsuńW kwestii rozruchu u mnie niestety podobnie- niechciejstwo pospolite. Chęci i pomysły są, ale jakoś na planach się kończy. Pewnie to przez pogodę- zima się zliża a ja najchętniej zakopałabym się w łóżeczku z kakao i fajną książką podróżniczą. I w takim stanie doczekała wiosny :)
A może jakaś wzajemna motywacja? :)
Pozdrawiam
Verita
Jak ja Cię rozumię! Ostatnio nic a nic nie chce mi się ruszać, a cholera mnie bierze, jak widzę zimową oponkę na brzuchu... ;-(
OdpowiedzUsuńAle skoro piszesz, że miałaś intensywny - sprzątaniowy weekend, to przecież się ruszałaś! Takie ruszanie czasem daje większy wycisk, niż inne! ;-)
Mam nadzieję, że przez weekend trochę odpoczniecie! :-)
o jaaa, zawsze tak chciałam.. mój szkielet dla odmiany zrobiony jest z drewna, mostka nie potrafiłam nigdy, nawet jako dziecko, a teraz dotknięcie ziemi przy skłonie na wyprostowanych nogach to tylko i wyłącznie po porządnej rozgrzewce, samymi czubkami palców i na nie dłużej niż 1 sek.. ale obiecuje sobie, że zacznę jogę.. dobra w tym jestem :) w obiecywaniu sobie rzecz jasna ;)
OdpowiedzUsuńco do basenów, to na moim osiedlu jest ich 6, z czego najbliższy jakieś 50-75m od wyjścia z klatki, a ostatnio byłam tam.. nie pamiętam ;) prawda jest taka, że jak nie ma motywacji, to ani siłownia (przy basenie), ani baseny nie pomogą...
zwalczmy lenia! :)