środa, 29 lutego 2012

O tym i owym

Śniegu dookoła bardzo niewiele. Ostatnie odwilże skutecznie go unicestwiły i raczej - nieborak - jak na moje oko - nie podskoczy już wysoko (chwała rymom). Idzie ku wiośnie? Najwidoczniej tak, choć jestem w tym względzie optymistką bardzo umiarkowaną. Brak śniegu i dłuższe dni to jednak pocieszające elementy obecnej rzeczywistości. Mało tego. Dzisiaj rano, kiedy razem z Olkiem przemierzaliśmy trasę samochód - drzwi przedszkola - doszło do naszych uszu wesołe świergolenie ptaków. Takie, jakiego w tym roku jeszcze nie zasłyszałam. Lżej na duszy? Lżej, bo się dusza za sprawą ptaków uskrzydliła. Pewnie nie na długo, ale co tam - już nam wszystkim bliżej niż dalej do wiosny.

Poza tym - brak czasu. Stąd urosło mi kilka ogonów wszelkiej maści. Ogon czytania Waszych blogów i ogon odpowiedzi na Wasze komentarze do moich mości-postów. Są jeszcze inne ogony wszelkiego typu i w związku z tym przybieram powoli postać smoka. Ale nie takiego o 7 głowach czy choćby 7 rękach, które to warianty byłyby nawet wskazane - ale właśnie takiego o 7 ogonach. I niestety - jak to u smoków bywa - raz ucięty ogon - odrasta. Stąd motam się w tych swoich ogonach jak stonoga w swych stu nogach.

Dzieci odbyły urodziny i nawet nie zadedykowałam im z tej okazji posta na  Żywotniku. Zrobię to - na pewno. Ale z ogonem... Skoro już i tak tyle ich mam, to jeden dodatkowy nie zawadzi.

Co by tu jeszcze tak na naprędce?

W minioną niedzielę przyjechała do nas do Grajewa moja Mama. Ostatnio była u nas co najmniej 2 lata (jak nie 3) temu. Przywiozła ją - niemal na siłę - Bet. Nie to, że babcia nie chce do wnuków, bo właśnie do nich głównie chce i dla nich przyjechała - tu chodzi o co innego. Mama nigdy nie ma czasu. I jest to prawda prawdziwa i urojona zarazem. Zawsze ma coś do zrobienia, czas ją nagli i pili. Kury w kurniku, cielaki, jałówki, krowy i prosiaki w chlewach, koty na zapieckach, psy w budach, piec w małym domku, w którym się jeszcze nie pali a już powinno i masa innych przyczyn. Cóż - nie mamy do siebie daleko (55 km) i przecież ja z maluchami jeździmy do P. często, ale czasem trza tą naszą Matulę wyciągnąć niemal włokiem z końca świata - przynajmniej tuż za jego granicę. Nie wspomnę już, że mój szanowny Ojciec w ogóle chyba nie był u nas w mieszkaniu w Grajewie. Ale wcale nie dlatego, że nie chce czy ma do nas jakieś ALE. On po prostu nie ma potrzeby, by tu przyjeżdżać. I jest to dla wszystkich zrozumiałe. Bo i po co? Posiedzieć na kanapie? Z zięciem się przecież nie nagada, bo języki obaj panowie mają mało wspólne (technicznie, nie światopoglądowo), a tyle co ze mną i Olkiem to mu wystarczy jak my pojedziemy do P. Poza tym - czego on będzie jechał 55 km po to tylko, by wtarabanić się na 3 piętro i połazić po 62 m jak na miejscu w P. ma przestrzenie raczej płaskie i liczone w dziesiątkach hektarów? No. I wszystko jasne? Jasne, że jasne :).

Ach... dodatkowo - moja Mama zawsze boi się, że będzie przeszkadzać, że czas zabierać i takie tam duperele. Ale jest to wada i zaleta mojej Mamy. Wada - bo przegina. Przyjedzie na 2 godziny raz na 3 lata i jeszcze się czai, że przeszkadza. No ludzie! Zaleta? Nigdy nie wtrąca się, bez tak zwanej potrzeby, do naszego życia. Nic nam w domu nie przestawia, nie instruuje, nie komentuje, nie poucza, nie daje "dobrych" rad. Posiedzi chwilkę i już jej myśli lecą do kurnika w "drobim" pędzie ;-). Przeraźliwie pracowita i obowiązkowa jest moja Mama. I dba o zwierzaki. Rzeknę bez wahania, że zdecydowanie bardziej niż o siebie. Ale taka jest i basta. Jeśli ktoś wierzy, że się zmieni to niestety ma pecha. 

Z nowości jeszcze ta, że wspomniany wyżej zięć mojego Taty - czyli jakby nie było mój małżonek i tata moich synów zarazem - wyruszył dziś w dość daleką i być może całkiem długą podróż. Co się z tym wiąże? Znowu zostaję z moim dobytkiem sama. Nie będę biadolić, że nie dam rady itepe, itede. Bo oczywiście radę dam, ale będzie ciężko.  Nic to jednak - trza zakasać rękawy, uzbroić się w jeszcze więcej cierpliwości. I żyć jak dotąd. Do przodu.

9 komentarzy:

  1. Wiosna tuż tuż, przyjdzie słońce, ciepło się zrobi i optymistycznie, dostaniesz dużą dawkę energii i wszystkie "ogony" poodpadają ;)
    U mnie w rodzinie też ani mama ani tata raczej się do rewizyty nie garną-widujemy się raz do roku. Trwa to już 5 lat. U nas dochodzi kwestia odległości, bariera językowa no i finansowa. Chciałabym im pokazać jak mieszkamy ale się nie da... (teraz i ja też sobie pomarudziłam ;)
    Będzie dobrze! Innej opcji się nie przewiduje.
    Całusy!

    OdpowiedzUsuń
  2. To szkoda, że męża i taty nie będzie.Rozstania nie są dobre, ale powitania wspaniałe! Oby jednak jak najszybciej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Amishko definitywnie muszę Cię odwiedzić jak tylko będę w PL :)
    A pan mąż usiedzieć w domu nie może i to, moim zdaniem dobrze, w dłuższej perspektywie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Amishko ciężko Ci będzie na pewno. Ale dasz radę, bo jak mogłoby być inaczej...
    Mnie również bardzo cieszy zbliżająca się wiosna. O ile nie pada deszcz, a ciepłe słoneczko przygrzewa w plecy, to bardzo lubię tę porę :)

    PS Moja mama ma podobnie, też nie jest w stanie usiedzieć w miejscu. Co prawda nie posiada zwierzaków, ale jak tylko cieplej się zrobi zaraz ucieknie na dwór i będzie szalała w ogródku i warzywniku. Czasami chciałabym pomóc - nie ma jak, nawet jednemu chwastkowi nie pozwoli się pokazać...
    W zimie natomiast strasznie się nudzi, w tym roku wymyśliła sobie remont domu, żeby tylko coś się działo :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Amishko, kochani Ci Twoi rodzice... wcale się nie dziwię, ze ciągną do swojego domu, skoro tam tyle obowiązków :) Ależ gospodarka! Jak się kiedyś wybiorę z Gutkiem do G to poprosimy o wycieczkę do Pastorczyka, coby moje dziecko mogło na żywo krowę zobaczyć :)
    M życzę bezpiecznego dotarcia do celu, Ty sobie poradzisz - w to niewątpię, ale obyście się mogli jak najszybciej zobaczyć!
    Buźka

    OdpowiedzUsuń
  6. Widzę, że też bywasz "czasową samotną matką". Ja dość często, ale nie na długo max. tydzień. Trzymaj się dzielnie, jest ciężko, ale dajemy radę :-)

    W tym, co piszesz o Twojej mamie, to skojarzyło mi się...
    Bo wiesz, ja mam ciężko chorego Tatę. Już jest trochę lepiej, ale nadal nie ma sił by wybrać się do nas (100 km pociągiem z jedną przesiadką). I, jak mówi, jedną ze spraw, której najbardziej żałuje to to, że choć chciał, to nie mógł się jakoś zebrać, by nas odwiedzić, by pobyć kilka dni. I zbierał się raz na rok.
    Nie miej mi za złe tej refleksji - niczego podobnego Twojej mamie nie życzę.

    Pozdrawiam mocno i życzę sił i zdrowia!

    Maciejka

    OdpowiedzUsuń
  7. Mocno kciuki trzymam co by pod nieobecność Męża i Ojca dobrze Ci się wszystko układało, bez problemów większych czy nawet tych mniejszych A z rodzicami i ich odwiedzinami to tak już chyba jest po prostu. Do nich jechać to zawsze. Oni do nas nie bardzo, bo po co kłopot robić. I nawet sobie sprawy nie zdają jaką frajdę sprawiają tym, że się zjawią.

    OdpowiedzUsuń
  8. 3maj sie Asiu!!! ogonow pewnie dorosnie, no coz... kazda z nas ich ma :)i ciesze sie, ze ptaszki spiewaja!!!

    OdpowiedzUsuń
  9. oj.. ja nie lubię jak mój mąż wyjeżdża choćby na tydzień, a dzieci nawet nie mamy..

    ..ale.. to ma też swoje plusy ;) lody czekoladowe i "nigdy w życiu" i nikt nie komentuje, że głupie, albo nie dobiera się do mojego czekoladowego kubeczka ;)

    taka okazja do pobycia sobą, nie żoną, tylko sobą :)

    OdpowiedzUsuń

Dobre słowo zawsze mile widziane :-).