Mrozy odeszły, śniegi nadeszły. Zima egzekwuje swoje prawa jak wytrawny Komornik. Nie powiem, że nie tęsknię do wiosny, ale też mam już dość utyskiwania własnego i cudzego na zimę – więc omijam temat szerokim łukiem. Chowam samochodową skrobaczkę a wyciągam miotełkę. I do dzieła.
I co by tu jeszcze...
Syn mój starszy marnotrawny powrócił na łono rodzicielskie w minioną niedzielę. Owszem, ucieszył się bardzo na widok mój i Maksymiliana a potem już w Grajewie również ojca. Ale ostatecznie powrót podsumował stwierdzeniem, że on jednak woli mieszkać u babci, że tam będzie jego dom i że na pewno nie pójdzie już do przedszkola. I nie chodzi. Razem z Maksymilianem i jego nianią siedzą sobie w domku i sieją. Sieją zabawki, pyłki, puszki-okruszki i co tylko się da. W przedszkolu jest usprawiedliwiony. Nikt nie naciska, aby przychodził, ale wraz z nadejściem marca znów planuję go tam prowadzać. Nie powiem – jest mi wygodniej, kiedy szanowny kolega siedzi w chacie – mogę bowiem wstawać nieco później. Jednocześnie, ani ja ani on, nie przeżywamy traumy porannych pobudek, które – wierzcie mi – są prawdziwą udręką. Ale nie chcę, aby odzwyczaił się za bardzo od przedszkola. Chcę też, by bez problemów został tam przyjęty na następny rok – a zapisy już tuż, tuż. Wczoraj wieczorem co prawda przypilił mi, że dzisiaj rano mam go obudzić, bo on jednak pójdzie do „pszeckola” (głównie po to, by pochwalić się plecakiem, jaki mu kupiłam). Budziłam. A jakże. Nakrył się kołdrą na głowę i zamarudził coś złośliwym bełkotem. Odeszłam więc bez szmeru i dałam się na spokój.
Walentynki? Były. Ale ja ich nie zauważyłam, ani specjalnie nie przeżyłam. Ba, ja nawet nie zauważyłam ich wizualnie tak, jak to widzą inni – przemykam jedynie z pracy do domu i odwrotnie. Nie mam kiedy chodzić po sklepach, nie ma u nas centrów handlowych ani innych miejsc tego typu kultu. W TV gapię się bez większego zrozumienia i uwagi. W necie czytam tylko to, co mnie naprawdę interesuje. Resztę oplatam wzrokiem i mijam bez emocji. Stąd serduszka, misie i lizaki nawet chyba nie stanęły na mojej drodze. Ale nie znaczy to, że mam jakieś wielkie ALE do Walentynek. Niech tam sobie są. Przynajmniej w tym zimnym, białym miesiącu jest trochę energetycznego koloru i „coś” się dzieje. Z rana dostałam buzi od zaspanego męża, potem już w pracy przysłał mi na czacie g-maila słowa „Happy Valentine”. Jakżesz wyszukany wyraz pamięci ha ha ha.
Ja byłam dla niego bardziej szczodra. Zadzwoniłam bowiem do Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku z zapytaniem, czy przypadkiem nie ma już do odbioru karty dla mojego męża. Karty pobytu. I okazało się, że już jest. Więc na Walentynki przesłałam mu tę oto zacną nowinę.
W piątek wybieramy się zatem do Białegostoku. Odbierzemy kartę, odwiedzimy nasze piękne, białostockie galerie handlowe (bo zimno, a one są pod dachem) i zjemy obiad, który M. zaplanował na uczczenie kolejnego kroku w jego drodze ku Polsce (w szerokim tego słowa znaczeniu). Wyjazd ten będzie więc można podciągnąć sobie pod nasze zupełnie bezduszne Walentynki. O ile ma to jakieś znaczenie... ;-). Miło, że możemy gdzieś wyrwać się bez dzieciaków. Z nimi wyrwiemy się w sobotę do Ełku. O ile nie zawali dróg bądź nie pokryje je śliskie jajo zwane profesjonalnie gołoledzią.
Powoli też szykują się u nas pewne zmiany. Dość diametralne. Ale bywam przesądna i będę milczeć jak grób, póki nie będę mogła potwierdzić choćby tego, że zmiany te mają już swój początek. A początek wiadomo... może być równie dobrze końcem. Więc nie czuję się "ustatuowana" do ich wieszczenia przed czasem. Drążą jednak moje myśli i stąd tu o nich delikatnie napomykam. Żeby nie było, że nasza codzienność zapchała się mułem w korytku naszej życiowej rzeki. Że siedzimy na mieliźnie. Bo był już czas, że odczuwałam ten "namuł" niemal w ustach. Lubię rutynę i bezpieczeństwo. Stabilizację. Ale kiedy zaczyna mną rządzić - miewam z jej powodu napady duszności. Więc może to dobrze, że są widoki na jakiś "zamęt"?
No. Się zobaczy. Ale - póki co, wiem jedno - znów będę miała "więcej na głowie". I nie chodzi o włosy - bo te akurat chętnie już bym trochę skróciła ;-).
ojej.. to ja trzymam kciuki i czekam na uchylenie rąbka tajemnicy :) wiesz.. też na coś czekam.. i nie mówię na głos, bo się boję zapeszyć.. jak zobaczę na papierze, to pojawi się na blogu :)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
No własnie The Road... :). Pomilczmy. A potem powiemy.
Usuńteż bardzo mocno trzymam kciuki!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam cieplutko!
Aniu dziękuję.
Usuń1. Najpierw przeczytałam tytuł ździebko o romantycznosci :) I pomyślałam, że znowu coś o walentynkach będzie. ale widzę, że bez szumu minęły, zupełnie jak u nas :)
OdpowiedzUsuń2. Za zakończenie posta serdecznie dziękuję w imieniu czytaczy, teraz nas będzie wszystkich skręcać z ciekawości :) oczywiście kochana moja Amishko wiesz, że życzę Wam jak najlepiej. Muł faktycznie bezpieczny, ale na dłuższą metę przymula i trzeba odmulić :)
3. Oj, ależ Wam się ciekawy weekend zapowiada. Wyjazd bez dzieci... dla mnie marzenie ściętej głowy :-/ Zazdroszczę niniejszym więc:)
4. Aleksandrowi chyba tam u babci dobrze :) Rośnie nowe pokolenie gospodarzy :) Super!
5. Pozdrawiam zasypana na amen ;) ledwo mi futro spod śniegu wystaje :-/
Mysko, u nas też sypie. Pastorczyk podobno nieźle zawiewa, więc zdążyłam jeszcze wykraść Olka ;-). Ale tęsknią za nim i w sumie mógł jeszcze nieco posiedzieć. No, ale cieszę się, że jest z nami.
OdpowiedzUsuńTajemnica nie jest tajemnicą tylko czymś, o czym jeszcze nie mówię, bo sama nie jestem na 100 % pewna i lepiej zawczasu ozorkiem nie chlapać. Oczywiście niebawem opowiem resztę:).
Wyjazd do Białego to tylko niecały dzień... Droga będzie śliska i trudna jak widać i nie chcemy ciągnąć dzieci. Stąd one z Panią Kasią a my w drogę - niby tylko 80 km do B., ale w taką aurę to i tak wydaje się szmat drogi. Cały weekend bez dzieci Mysko to i u nas niestety nadal marzenie ściętej głowy. Ale ogólnie nie narzekam. Przyjdzie moment, że będziemy za tym tęsknić.
Jej, żal mi twego mysiego futra... Schowaj się głęboko do norki!!!!
Widzisz, ta zima wcale nie jest taka zła! tyle dobrych wieści i pozytywnych fluidów.;-)
OdpowiedzUsuńA buziak i wiadomość od męża to najlepsze walentynki. ;-) A do tego twoja dobra wiadomość dla niego. I już jest super!
Cieszę się, że tak u Was dobrze, że dobre wieści, że szykuje się Wam super fajny weekend. Taka mała podróż we dwoje na pewno da Ci energii na kolejne dni. ;-)
A co do Twojego tajemniczego zakończenia posta - mam nadzieję, że wszystko ułoży się po Twojej myśli. Trzymam kciuki! Oczywiście będziemy grzecznie czekać na wieści. ;-)
Pozdrawiam cieplutko spod kocyka. ;-)
Amishko coś mi się nie odświeża blog i późno pokazuje posty :( nie wiem czemu, czasami już są po kilku minutach, a czasami po godzinach :(
OdpowiedzUsuńKochana, to ja moooocno trzymam kciuki, żeby wszystko ułożyło się po Waszej myśli.
Aleksander u dziadków szczęśliwy, i to najważniejsze :) Ciekawe czy z czasem mu to nie przejdzie :)))
Walentynki były, minęły. Teraz następna komercja 8 marca :)
PS. Podpisuje się pod tym co Myska pisała - ciekawość będzie nas teraz skręcała jak się patrzy... Jeszcze raz powodzenia w realizacji tych planów
Buziaki pączusiowe wysyłam :)
co z tymi dzieciakami, ze tak lubia wies :) moje tez sie bez przerwy tam wybieraja, tylko ze mamy troche dalej niz Wy :(
OdpowiedzUsuńa tym wspomnieniem o zmianach zabilas mi cwieka i uwiera teraz mocno!!! ale bede cierpliwie czekac na newsy!!!
Amisho:) no i bardzo się cieszę, że omijasz temat zimy szerokim łukiem. Ja tez w tym roku, chociaż zima zimniejsza u nas niż zwykle, postanowiłam nie
OdpowiedzUsuńdokładać swojej blogowej cegły do tematu ;). Bo ileż można?;).
Przedszkole - współodczuwam w kwestii porannych pobudek, gdy odpadają jest zdecydowanie lżej, z drugiej strony - dzieć cały dzień w domu, gdzie jak wiadomo pracuję i sama nie wiem co trudniejsze - pobudki czy praca non stop przy dziecku.
Zazdroszczę wypadu do Białegostoku i gratuluję karty pobytu - ważna rzecz:)
Walentynki - obeszły mnie mniej więcej tak, jak Ciebie, przy czym mi mąż sprezentował 24-pak papieru toaletowego. Żart - po prostu kupił go po drodze z pracy a ja zapytałam, co - prezent na walentynki? ;).
Trzymam mocno kciuki za wdrażany projekt - też nie jestem niby przesądna, a jakoś wolę nie pisać, o czymś co nie jest skończone lub pewne:).
A teraz pytanie lingwistyczne, jeśli można? Czasami używasz sformułowań, które znam w innej wersji i zastanawiam się czy to kwestia wschodniego dialektu? Dzisiaj piszesz np. "Odeszłam więc bez szmeru i dałam się na spokój." - dałam się na spokój znam w wersji dałam sobie spokój :). Pytam, bo uwielbiam gwary i dialekty, nie mam czasu tego 'studiować', ale gdy mi się obije o oko - bardzo bym chciała wiedzieć więcej :).
Za zdanie: "Żeby nie było, że nasza codzienność zapchała się mułem w korytku naszej życiowej rzeki. Że siedzimy na mieliźnie. Bo był już czas, że odczuwałam ten "namuł" niemal w ustach. Lubię rutynę i bezpieczeństwo. Stabilizację. Ale kiedy zaczyna mną rządzić - miewam z jej powodu napady duszności. " powinnaś dostać literacką nagrodę nobla - pięknie potrafisz porównać do przyrody i sił natury - czuję to nie po raz pierwszy :).
Uściski:)