Nasza piątkowa wyprawa do Białegostoku wypadła pomyślnie pod niemal każdym względem.
Słowa niemal używam celowo – aby podkreślić, że jednak jakiś feler wyprawy się znalazł. I o nim tu będzie. I jest on oczywisty i jasny jak słońce: wydaliśmy kupę kasy. Taaa, wiem, pieniądze są po to, żeby je wydawać, ale niektóre z naszych nabytków uważam za kapitał wdeptany w błoto. A ja przeżywam potem takie nietrafione wydatki przez ruski miesiąc.
Co przeżywam najbardziej?
Laptop-zabawkę dla Aleksandra. Zawsze nas gnębił o własny „kompunter” i tym razem Szanowny Pan Ojciec – mając na względzie, że zbliżają się urodziny naszych pociech – zafundował mu takie cacko. Kwota całkiem nie mała – jak na takie – rzeknę prosto – dziadostwo. Niby wygląda to-to jak typowy laptop bo się otwiera, zamyka, ma klawiaturkę i myszkę. Funkcje – z opisu extra – nauka i zabawa. Ba! Dwujęzyczny – polsko-angielski – więc niby idealny. Bzdetna muzyczka i malutki ekranik (choć cały laptop jest wielkości typowego netbooka) w kolorze szarym, na którym ja osobiście nie mogę niczego dostrzec. Pojąć te – no niby dziecinne – funkcje – to trzeba by mieć rozum, a ja go najwidoczniej nie mam, bo nie pojmuję. Słowem – lipa i nie polecam. A co ciekawsze – Aleksander po chwilowej fascynacji samym faktem, że ma w końcu swój laptop – wcale się nim nie bawi. Może należałoby z nim usiąść i „wgryźć” się w to plastikowe badziewie – ale jakoś zupełnie nie mam na to ochoty. A zatem Ojciec - choć z dobrej woli - nabył bubel i kiedy tak go podsumowałam - niemal się na mnie obraził. Nie dbam o to. Swoje zdanie mam i kwit.
W sklepiku z zabawkami z drewna kupiliśmy cymbałki (z drewna, a jakże) – jedne dla obu smyków. Owszem, grają na nich, a zwłaszcza Maksymilian. Tak wali po klawiszach, że uszy więdną. A czasem wali nas pałeczką również po łbach, co równa się wtedy grze na... cymbałach (niestety). Jednak cymbałki owe - choć też jak na mój gust bardzo drogie – są zdecydowanie lepszym nabytkiem niż wspomniany "kompunter". Sama sobie czasem „pogrywam” do taktu. W tym samym sklepie wzięliśmy również 2 (oczywiście drewniane) skarbonki (żyrafę i królika) i śmieszną, drewnianą gęś na długim kiju. I ta gęś właśnie jest ze wszystkiego NAJ. Popycha się ją trzymając za owy kij a ona jedzie na drewnianych kółkach, do których ma przyczepione czerwone łapki z miękkiej gumy. I te łapki fajnie klapią po podłodze. Świetna zabawka. Podoba się dzieciom i podoba się nam – starym. Ten wydatek pokazał, że jednak nie zawsze z nas takie głupie gęsi (tudzież gąsiory).
Poza prezentami dla chłopaków (oczywiście ojciec dał im je od razu, nie czekając do 23-ego) Matka Joanna zaszalała i kupiła sobie zamszowe szpile z wyciętymi palcami (czy jak to tam określić) w kolorze czerwonego wina. Taaaaakich wysokich butów to Matka jeszcze nie ma w swojej kolekcji (pytanie, czy ona w ogóle ma kolekcję butów...). Ba, nawet nie wiem, czy kiedyś miała takie na nogach. Bo zasadniczo, na szpilkach to ona chyba częściej siedzi niż chodzi... Lubi buty na obcasach, ale niekoniecznie wielkich, gdyż wielkie są niebezpieczne za kierownicą (a raczej przy sprzęgle, gazie i hamulcu) i niezbyt wygodne przy intensywnym poruszaniu się po terenie. Ale te czerwone Matkę urzekły. Mało tego – założyła je i nawet się nie zachwiała. Podeszła parę kroków, obejrzała się w lustrze, cmoknęła na własne nogi i spojrzała na świat z wysoka. Nie mogła nie kupić. Nawet jeśli założy je potem od wielkiego dzwonu, albo i nigdy.
Inne wydatki? A proszę.
Ogromne sandwicze w Subway’u (bardzo dobre) i lunch w Green Way’u (twardy ryż!, kofty za mało indyjskie w smaku - nie przekonałam się, wolę gotować sama).
Trzy filmy na dvd w cenie 1 - w sklepie nie dla idiotów. W tym zresztą sklepie spędziliśmy dużo czasu. Niekoniecznie dlatego, że nie jesteśmy idiotami (bo czasem jednak bywamy), ale dlatego, że jak się tam wlezie to ciężko wyleźć. Po raz pierwszy założyłam na nos okulary 3D i mogłam zobaczyć na czym ta technika polega. Nigdy mnie nie fascynowała, ale już wiem dlaczego – bo była mi nieznana. Jak poznałam – doznałam objawienia. Poczułam się jak Alicja z Wonderworld’u. Tylko nie śmiejcie się ze mnie - że ja dopiero te 3D w wieku prawie 4D... Przecież od zawsze podkreślam, że jestem ze wsi. A na wsi to wiecie - w technice 3 to bywają na przykład widły – na tak zwane 3 rogi. Szanowny Pan Ojciec okupywał głównie stoiska z produktami Apple, których jest wiernym fanem od lat. Gdyby nie on – ja – światła w technice jak kret w korycie – pewnie do dziś nie wiedziałabym, że taka firma istnieje. I, że jest taką potęgą. Że Mc-booki, I-pody, I-pady, I-phony i inne wielkie I. I jak Ja a dokładniej ON – Steve Jobs, który zmarł niedawno i był fenomenem. O czym, rzecz jasna, bym nie wiedziała – gdybym nie wyszła za Pana Ojca. A Pan Ojciec marzy o I-padzie. I prędzej czy później na pewno go sobie kupi. Zademonstrował mi w sklepie nie dla idiotów, na czym I-Pad polega i doszłam do wniosku, że jak dotąd byłam nawet bardziej niż idiotą – w owym I-świecie.
Czy na coś jeszcze roztrwoniliśmy złotówki? Tak. Na szwedzkie korony, których w spotkanych po drodze kantorach było jak na lekarstwo – choć kantor nie apteka przecie.
I na paliwo na Orlenie. I na kawę dla Ojca i hot-doga dla mnie na tymże. Kawa duża, droga i do dupy. Jak woda z aromatem. Ojciec skarżył się całą drogę. Hot-dog – choć ma wiele wspólnego z psem – nie zasłużył ode mnie na... wieszanie na nim psów. Zjadłam i skwitowałam, że takich psów to jak koni z kopytami – zżarłabym choćby i sforę.
Ach, i jeszcze wpadliśmy na koniec do Auchana. Niby tylko po wodę i serki homo dla dzieci. Wyszliśmy z torbami jak juczne osły. Nie dość, że i tak nasze karty i portfele zubożały tego dnia sążniście, to jeszcze Ojciec naciągnął mnie na dodatkowe piwo. Bo standardowe kupił sobie tak czy owak – swoje ulubione Dębowe. Ale przy półkach z piwem „wlało” mi się na oczy piwo marki Kilkenny i mówię do niego – patrz stary, w Irlandii to się między innymi takie piwo piło, a nie jakieś tam Dębowe. No i Ojciec – trzask – pakuneczek czterech małych buteleczek do wózka i wio. Za ponad 20 zł. Przeżyć nie mogłam! Nie piwa, tylko tej jego ceny. Dlatego Ojciec wieczorem pił swoje Dębowe Mocne a ja zachomikowałam dla siebie te słabe irlandzkie o mocnej, polskiej cenie. Ech!
W zasadzie to pojechaliśmy do Białego głównie po to, by odebrać kartę pobytu dla Ojca. Na miejscu byliśmy o 10 rano. Kartę odebraliśmy w try-mi-ga. Powzięliśmy też wieści na temat kolejnej karty – tym razem już pobytu stałego. Jeszcze 2 miechy i można aplikować. A potem już tylko przybędzie Polsce kolejnego obywatela (tfu, co by nie zapeszać zawczasu). Obywatela, co po polsku to jedynie zakląć dobrze umie. Ale polskie realia często tego wymagają - więc umiejętność jak znalazł.
Do domu wróciliśmy o 16.30. Z rana droga była piękna, czysta i słoneczna. Po południu – śnieżyca. Musiałam wybałuszać gały, co by mi jaki łoś nie wyskoczył z lasu na maskę (bo to się u nas zdarza!) i uważać na zakręty, co by mnie na śniegu nie poniosło. Ojciec zaś relaksował się z puszką piwa w jednym ręku i z I-Phonem w drugim (nie, nie kupił nowego, ma starszy model, który nabył w Tajlandii rok temu – k woli wyjaśnień).
Już w domu – otwieram portfel, by zapłacić niani i...zonk. Garść paragonów i ani zeta. No a przecież kartą jej nie zapłacę. Na szczęście ojciec miał zaskórniaki... A potem oboje siedzieliśmy z kalkulatorami i liczyliśmy „straty”. Ojciec zawsze jest skrupulatny i zapisuje wydatki. Ale nie kwiczy jak ja, że tyyyyle przepuściliśmy. Wydał – nie ma i już. Ostatecznie kupił zabawki dzieciom i zabrał żonę do miasta, co się przecież niemal nie zdarza. Więc czego kwiczeć? Ja też zaczęłam swoje liczyć, ale szybko dałam się na spokój, co by już ciśnienia sobie nie podnosić. Po 1 małym Kilkenny – nerwy mnie opuściły, grałam na cymbałkach, zrobiłam sałatkę, bawiłam się z dziećmi i było git.
I była to opowieść o wyprawie sknery i dusigrosza do miasta zwanego Białystok, którzy to pojechali bogaci a wrócili... z torbami. W ten właśnie sposób prawdopodobnie wieś sponsoruje miasto.
PS: Nie martwcie się – na chleb jeszcze mamy. Poza tym – nie było wcale tak źle z tymi finansami, ale przecie jak nie pokwiczę to... ze wsi nie będę, prawda?
Jak ktoś to przeczyta do końca – stawiam Kilkenny (mam jeszcze 1 ;-)).
AHA - JESZCZE JEDEN PS: NIE MA TO JAK WYDAĆ WSZYSTKĄ KASĘ I KUPIĆ DZIECIOM NA PREZENTY SKARBONKI...
Nie dość ,że przeczytałam do końca to i buzia mi się uśmiechała co chwila.Dziewczyno ty to masz talent pisarski.Co do dziecięcego pseudo laptopa to moim zdaniem g....(przepraszam)jakich mało.
OdpowiedzUsuńCzerwone wysokie szpileczki to super zakup (choćby tylko do patrzenia na nie).Co do Auchan to ja tak samo jak ty wchodzę tylko po jedną rzecz ,a wychodzę z pełnym wózkiem.
Ja w piątek byłam w Białowieży, niestety zupełnie nie turystycznie. Pozdrawiam
No właśnie - szkoda, że się rozminęliśmy. Ale może w maju jakaś kawka się uda?
OdpowiedzUsuńTak Ago - ten laptop to g.... i to wielkie!
Co do mojego "talentu" - bardzo Ci dziękuję i czuję się zawsze zażenowana na takie określanie mojego "bazgrolstwa", bo to jak na mnie za duże słowo. Ale miłe :))). Często staram się pisać tak, by sobie podnieść nastrój ;-). A jeśli jeszcze podniosę go komuś - super :).
PS. Szpile - właśnie chyba bardziej do patrzenia... Bo jak ja będę latem ganiać w nich za Maksymalnym? A on będzie już nieźle biegał tego lata. Ale może kiedyś założę... ;-).
Amisha kocham Cię za takie posty!!! Boki zrywałam z wideł 3D a na koniec kwiczałam tak jak TY ... i czy to ważne czy ja ze wsi, kwiczeć tez potrafię a w szczególności jak człowiek chce być wolny od ściskania pieniędzy w kieszeni i po prostu kupuje, to na co w granicach rozsądku ochotę, a potem w domu ściska w żołądku, że chyba trochę się przesadziło. No ale fajnie jest..życie z Kilkenny przy dźwiękach cymbałków jest piękne!!! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Galopku. Bardzo Ci dziękuję :))). Jak kogoś rozbawię - to czuję jakbym doznała odpuszczenia grzechów bez pokuty :). A co do wideł to zwykle są 2D, 3D i 4D. Każde do czego innego ;-). Rzadko się wypuszczamy z mężem gdzieś dalej a jak ja się wypuszczę to i zaraz kasę przepuszczę. Ale czasem trzeba! Generalnie bardzo panuję nad finansami, więc o debety się nie boję, ale wiesz jak jest.... ha ha. Pozdrawiam!
UsuńHehe :))) uwielbiam Ciebie czytac kochana Amishko :)) a wydatkami sie nie marwt ;) ale rozumiem Cie, bo ja tez czesto gesto rozpamietuje wydane euro, a maz ma podejscie takie jak Twoj M. :)
OdpowiedzUsuńa piwa Kilkenny jeszcze nigdy nie pilajm ;) ba, nawet mi sie nie rzuca w oczy w sklepach. W Kilkenny co prawda nie mieszkam :)
a szwedzkie korony po co? ;) ciekawska jestem, wiem :) oczywiscie nie obliguje Cie to do odp :)
Lusin - witaj moja droga :). Z tymi wydatkami napisałam może nieco z przesadą, ale też celowo, co by było weselej ;-). Jednak jak wspomniałam w komencie do Galopka - lubię mieć kontrolę, choć czasem jak wiesz - kontrola bierze w łep - centra handlowe kuszą poza tym.
OdpowiedzUsuńNo zobacz - w Irl mieszkasz a Kilkenny nie piłaś? Ja właśnie to piwo pamiętam :). I jest dostępne u nas w Pl - tylko drożyzna, wiadomo.
Szwedzkie korony? Po to, by ukoronować indyjskiego króla ;-). Napiszę ;-).
Szpilki w kolorze czerwonego wina... hmmm... ale sie rozmarzyłam...
OdpowiedzUsuń"chodzą" za mną takie od X czasu
ostatnio w zakopcu mierzyłam takie, co to idealnie do nogi pasowały, no piękne były... ileż to ja musiałam z samą sobą się oszarpać, żeby z nimi ze sklepu nie wyjść, rozsądek wziął jednak górę, bo na taki wydatek nie mogłam sobie wtedy pozwolić, tzn mogłam, ale reszta pobytu o suchym i głodnym pysku byłaby spędzona :)
A szpileczki to uwielbiam po prostu (jak i wszelkie inne obuwie), mogę w nich jeżdzić autem i w niczym mi nie przeszkadzają :)
Suma sumarum wyprawa była udana! A to najważniejsze. Czasami trzeba sobie pozwolić na nieplanowane wydatki, bo przyjemność dają ogromną - przynajmniej mi :)
PS Mój Mikołaj laptopa dzieciego dostał jak miał 2-3 latka, ale bawił się nim. Później kupilismy nowy i tez go sporo uzywał. Natan już nie chce, ale co to za frajda dla niego, jak w wieku 3 lat ma nasz "kaputel" obcykany bardziej niż ja...
Lilijko - te moje szpilaki nie były tak drogie (blisko 100 pln). Są fajne, tylko nie jestem zwykła na takich chodzić.... ;-) I w samochodzie niestety u mnie się nie sprawdzają. Obdarte obcasy.. I jednak trzeba bardziej uważać. Ale, że piękne - inna sprawa i warto czasem zaszaleć. Tak jak z tymi wydatkami ;).
OdpowiedzUsuńMasz rację - po co bawić się byle zabawką-laptopem jak normalny ekstra się obsługuje... Natan mistrz! Ja Aleksa jeszcze do laptopa nie dopuszczam... Ale to już chyba tylko kwestia czasu... ;-)
Wiem wiem
Usuńmożna znaleźć tańsze buty, ale ja mam niestety tak, że jak się zacznę za jakimiś rozglądać, to potem zdecydować się nie mogę i wszystkie chce. No i na jednych się nie kończy :( a za miesiąc może jeszcze jedne? Pan Małżonek czasami aż krzywo patrzy jak kolejne pudło do domu wnoszę :)
Wiesz co, z tym komputerem to wolałabym, że się wstrzymał... Ale przy Mikołaju co nieco załapał, a potem poszła jak z płatka, włączy, podlączy intrnet, buszuje po nim, gry wyszukuje... A w wyścigi, które są Mikołaja jeździ jak mistrz, a ja nawet prosto nie potrafię...
Mimo wszystko, na 3 latka, to troszku za wcześnie...
Amishko, co za kunszt! Co za dowcip!
OdpowiedzUsuńPodpisuję się ręcami i nogami pod poprzedniczkami, świetny wpis, uśmiałam się jak norka.... dobrze zaczęty dzień! :)
Bardzo, ale to bardzo wczułam się w sytuację... bo u nas z wydawaniem kasy jest dokładnie tak samo. M się porywa nie niektóre (głupie) rzeczy i kupuje, a ja potem ciskam skry wokół :)
Na temat zabawek dla dzieci to już się nawet nie odzywam. Kupiliśmy GUtkowi tę wypasioną kasę na urodziny i może kilka dni w użyciu była... od stycznia stoi osamotniona i pies z kulawą nogą się nie zainteresuje.
Choćby nie wiem co, to zawsze najlepiej "smakują" czyjeś zabawki i jak już dzieć otrzyma własną to już nie jest tak fajnie. Zamiast zabawki laptopa, trza było kupić 10 letniego prawdziwego lapka, spotkałby się z większym uznaniem, myślę :)
U nas na pewno.
Odkurzacz zabawka? nie!
Żelazko zabawka? nie!
Komputer zabawka? nie!
Wszystko winno być prawdziwe :)
Zastanawiam się jakby było z instrumentami, bo Gutek jakiś muzykalny jest... ale też nie wiem jak długo by się zajął.
A co do szpilek czerwonych... to ecchhhh..... powiem Ci, że szał ciał i mi żyłka pękła z zazdrości :)
Sama nie chodzę w wysokich obcasach zbyt często, ale bardzo mi się podobają :)
Mam jedne takie, mega wysokie, bez palców właśnie, tylko w kolorze camel... i strasznie mnie gniotą :) Liczę, że się rozbiją, bo to skóa, ale czort je wie :)
Kawa i hot-dog na orlenie - u nas podstawa przy dłuższej podróży. Ale z kawą u nich różnie jest... nie każda stacja serwuje dobrą.
Na Killkenny się piszę, a jakże, ale po Wielkanocy, bo ja postnie poszczę alkoholowo na pewno, w tym roku próbuje słodyczowo również... ale za tę przemianę nie odpowiadam w pełni, bo mnie ciężko dzień bez łakocia wytrzymać, a co dopiero 40 :)
Przeczytałam do końca...
I to bez żadnego problemu.
Szło jak z płatka :)
Do tego co i rusz syn się pytał: mamo, cio się śmiejesz?
Ano zabawnie było to i się śmiałam.
Buziaki.
mys - dusigrosz również :)
aaa, dla pocieszenia jeszcze napiszę, że prowadzić w wysokich obcasach też nie bardzo potrafię. Bo nie jestem w stanie do końca sprzęgła wcisnąć nawet, bo mi obcas blokuje :)
UsuńW takich wypadkach często wożę zapasowe buty ze sobą :)
Mysko, Ty naprawdę 40 dni bez słodyczy chcesz dać radę??!!
UsuńJa też o tym myślałam, ale ja nie umiem wytrzymać jednego dnia bez czegoś słodkiego ostatnio! Już mi się chce... a tu dopiero po 11 rano.... Nie wiem... to chyba nierealne... 40 dni... Ale myślę, myślę, żeby spróbować... ;-)
Dołączasz do nas Julitka?
UsuńJak to pisałam u Myski - w grupie raźniej, będziemy się wzajemnie motywować.
Ja sobie dużo czasu też nie daję, ale spróbuję, a co! :)
Myska - dziewczyny macie buty o jakich ja, butoholik ciągle myślę, jak tylko ciepło się robi.
UsuńCzerwona szpileczka i camelkowa są pierwsze na mojej liście :)
uwielbiam biegać w takich butach. Nie lubię zimy,pod tym względem, że w cm poszaleć nie można, bo niewygodnie po śniegu :(
Ale jak tylko zniknie wyciągam z półki moje 12tki i w drogę ;p
Julitka, my z Lilijką tak postanowiłyśmy w mysiej norze :)
UsuńMnie juz kusi jak nie wiem, więc nie wiem czy wytrzymam choćby do jutra.... ale będę próbować :)
Teraz już kombinuję, że może co drugi dzień, albo chociaż w weekendy sobie pozwalać :)
EEEE Myska!
Usuńnie łam się :)
Spoko laska... kwarda jestem, nie miętka.... póki co :)
UsuńAmisho, rozbawiłaś mnie do łez :)
OdpowiedzUsuńA Mężowi powiedz, że wśród piw liczy się tylko... ŁOMŻA! :)
Zapraszam Cię do mojego nowego zakątka: www.pindolol.blogspot.com
Kaeri - skoro były to łzy rozbawione - wybaczam sobie... he he.
OdpowiedzUsuńPiwo marki Łomża - u nas w P./koło Kolna kupują je tzw. kratkami. Jak dla mnie - git. M. próbował i w zasadzie nie narzekał. Nie ma możliwości by nie znał słowa, piwa i miasta Łomża. Bo zna doskonale.
Do Twego nowego zakątka - pędzę po wybojach!
Amishko, podpisuję się pod dziewczynami - wspaniały post, przeczytałam jednym tchem i uśmiałam się jak nie wiem. Aż koledzy z pracy spytali, czy wszystko ok? ;-)
OdpowiedzUsuńJa też czasem mam wyrzuty sumienia i muszę trochę pomarudzić, jak za dużo wydamy, ale i tak uważam, że od czasu do czasu koniecznie trzeba sobie kupić coś nawet niepotrzebnego, jeśli to tylko naprawdę poprawi nam humor.
Z zabawkami dla dzieci jest tak, jak napisała Myska (widzę to po dzieciach Szwagrów) - choćby nie wiem jak fajna była, często szybko idzie w kąt. Czasami też zdarza się, że coś fajnego odłożą a - o dziwo - bawią się czymś, co według nas w ogóle nie powinno ich było zainteresować. ;-)
Co do butów w kolorze czerwonego wina... hmmm... muszą być cudowne! Jak ja uwielbiam ten kolor! I takie buty też! Czasem też mi się zdarzyło, że kupiłam buty na pięknym obacasie, bo pięknie wyglądały... Ale szczerze się przyznam, że chodzić w nich za bardzo nie chodzę.. może raz na pół roku i to najlepiej do auta... usiąść (jako pasażer) wysiąść i usiąść, np. w knajpie. To tyle. żeby tylko za dużo nie chodzić. ;-)
Miłego dnia! :-*
A co do I-przedmiotów. Mój Tygrys - jak większość typowych facetów - też się bardziej zna na tym wszystkim niż ja i też zapowiedział mi, że jak tylko będzie go stać to bardzo chce sobie kupić to cudo (IPada). Sama też raz się tym bawiłam. Niezłe! ;-)
OdpowiedzUsuńIpada mój szef własnie testuje dla kolegi. Cały tydz słyszę ohh i ahh z sąsiedniego biurka.
UsuńNawet ośmieliłam się powiedzieć głośno, że facetowi to dużo do szczęścia nie trzeba - potwierdził :))
Zawsze marzyłam o laptopie - zabawce! :D
OdpowiedzUsuńMoja koleżanka z sąsiedztwa posiadała zabawkową maszynę do pisania. Ach, pyszna to była zabawa, mogłam godzinami stukać w plastikowe (pomarańczowe, pamiętam!) guziczki i bawić się w redaktorkę. Chyba coś mi z tego zostało... :D
Strasznie się cieszę, że mam nową Czytelniczkę :)
Ściskam mocno, we Wrocławiu dzisiaj +10 stopni i wiosną pachnie tak, że aż się kręci w głowie! :)
Świetny wpis! "Połknęłam" go jednym tchem ;)
OdpowiedzUsuńNiestety pieniądze mają to do siebie, że zazwyczaj za szybko się kończą i za "lekko" wydają.
Zabawki to u nas drażliwy temat, szczególnie dziecięce instrumenty muzyczne. Mąż jest jak najbardziej za kupowaniem bębenków, cymbałek ale on nie siedzi z dzieckiem w domu a mnie wizja "koncertu" 8 godzinnego lekko przeraża. W konsekwencji ten dział w sklepach zabawkowych omijamy szerokim łukiem.
Laptop u nas się sprawdził (o dziwo!) i Tomek uwielbia sobie od czasu do czasu jakąś gierko-szaradę na swoim rozwiązać. Nawet ten mikroskopijny, szary ekranik mu nie przeszkadza.
Ja to za drewniane zabawki dałabym się pokroić! Kocham je! Wyprawa do Cepelii to jest obowiązkowy punkt wyjazdów wakacyjnych do PL.
Szpilek zazdroszczę! Szczególnie, że są czerwone. Z przyczyn zdrowotnych jestem "skazana" na niższe obcasy więc do szpil sobie mogę powzdychać przy sklepowej szybie.
Całuski!
Ubawiłam się czytając Twój tekst. Podoba mi się Twoje poczucie humoru. Zakupy to wspaniała rzecz ;) Twój tekst przypomniał mi jak to kiedyś razem z mężem zajechaliśmy na chwilę do IKEA po papier do pakowania ("bo tam taki cudowny i niedrogi mają"). Ze sklepu wyszliśmy z papierem i ... z kanapą :) No cóż drogo nas ten "papier" kosztował.
OdpowiedzUsuńDroga Amisho.
OdpowiedzUsuńCzytając tego posta, poczułem się uczestnikiem Twojej "Wyprawy Do Białegostoku". Wyciągnę "konstruktywne" wnioski, co kupować, a czego unikać. Świetny tekst - gratuluję.
Twój Mąż ma zamiar kupić iPad'a, tak wynika z tego posta. Jeśli mogę coś podpowiedzieć, to mogę polecić fajną "maszynkę", która nazywa się DELL Inspiron Duo. Jest to połączenie laptopa z tabletem. Oprogramowanie Windows 7. Cena przystępna około 1500 złotych. Aktualnie testuję tą "maszynkę",która odpukać, działa bez zarzutu.
Pozdrawiam serdecznie całą Twoją Rodzinę i wszystkich "blogowych" gości. :)
ez[o]
Ja tak jak przedmówcy przeczytałam do końca i powiem więcej - chciałabym więcej :), ale nie piwa rzecz jasna;). Świetnie napisane :). Z zakupów najbardziej podoba mi się kaczka - znamy:), a szpilki sobie wizualizuję - muszą być obłędne:), noś je - w samochodzie zawsze możesz trzymać buty na zmianę do jazdy - ja w czasach szpilek tak robiłam :D.
OdpowiedzUsuńJa też się wybrałam w wielki świat, a mianowicie do "stolycy".
OdpowiedzUsuńRóżnicy między tymi rzeczami zaczynającymi się do litery I też nie znałam, jakoś mnie to nie interesowało nigdy, ale poznałam ją niedawno. Przedstawił mi ją znajomy z Indii :) również pasjonat Igadżetów.
Amisho czy Twój mąż lubi jeść ostro przyprawione potrawy?
Wczoraj w KFC mój łagodny wrap pocket wydał mi się ostry, a wg mojego Hindusa jego hot & spicy nie było dla niego hot & spicy, a mi zabrakło picia :) do popicia tego.
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin dla chłopców!!!
UsuńMama zajęta, pewnie jakiś tort piecze :)
Pozdrawiam
Jaga
Amisho, nikt nie umie zaskakiwać tak jak Ty. DZIĘKUJĘ za przemiłą pocztową niespodziankę :*:)
OdpowiedzUsuńWitaj Amisho! Widzę, że mamy podobny blogowy staż :-) A jaką ciekawą masz Rodzinkę :-) Z chęcią poznam Was bliżej, fajnie, że do nas trafiłaś.
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam wpis do końca ;-) I mam tak jak Ty - nie mogę odżałować niepotrzebnych wydatków;-) Pozdrawiam mocno!
Maciejka
Ja przeczytałam :)
OdpowiedzUsuńSkarbonki fajny prezent. Ktoś w rodzinie musi oszczędzać :)
Doskonale Cię rozumiem, jeśli chodzi o to przeżywanie wydatków. Mam identycznie. Jak coś kupię, to potem długo muszę samą siebie przekonywać, że dobrze zrobiłam lub jestem zła na siebie, że zrobiłam źle.... :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Sol/Monique
Dotrwalam do konca /smiech/ i warto bylo do tych szpili w kolorze czerwonego wina!!!
OdpowiedzUsuńSerdecznosci
Judith
hahaha, cudne :)))
OdpowiedzUsuńa wiesz, ja nie lubię filmów w 3D.. po wyjściu z kina zawsze mnie głowa boli, a z zebranego wywiadu, podobno nie jestem w tym odosobniona.. pewnie dlatego, że mózg/oczy pracują inaczej niż zostały do tego stworzone i "maszynka się przegrzewa" (moja teoria) ;)
Poza tym, teraz wszystko robią w 3D. Ja bym wolała, żeby się skupili na fabule niż na efektach, tym bardziej, że nastała moda na przerabianie każdego filmowego hiciora na 3D..
A do tej pory jedyny obejrzany przeze mnie film, w którym użycie tej techniki, uważam, było uzasadnione to Avatar...