Niedziela. Pada śnieżek i jest pochmurno. Olek właśnie zasnął co wróży brykaninę do późnego wieczoru i kłopot z jutrzejszą, poranną pobudką. Na dwór się nie wybieramy bo pogoda blee, nie chce mi się ubierać, nie chce mi się ubierać Olka i nie chce mi się złazić a potem włazić po schodach. Od rana przeczytałam już połowę "Kuchni Kryszny " i jestem pozytywnie nakręcona na wegetarianizm. Wcale nie tylko dlatego, że akurat ta książka traktuje o diecie bezmięsnej. Oczywiście jestem osobą z natury ulegającą tego typu wpływom - tzn. czytam coś, poznaję, wnikam i przenikam treścią. Zwykle jednak nie na długo i zamykając książkę wracam do rzeczywistości i stawiam czoła tak zwanemu TU i TERAZ.
Moja grecka sałatka |
Zawsze jednak chciałam być jaroszką. Raz jeden w życiu nawet dość skutecznie próbowałam i nie jadłam mięsa przez około pół roku. Były to czasy studenckie i pomysł zapodała moja ówczesna bratnia dusza Monika. Nie jeść jednak mięsa to jedno, ale jeść zdrowo i to, co owe mięso zastąpi to drugie. My jadłyśmy byle co i byle jak, napychając się prostymi warzywami i od czasu do czasu pasztetem z soi czy rybą. Było to kilkanaście lat temu, mieszkałyśmy w akademiku i jedzenie traktowałyśmy albo jako konieczność, albo jako zabawę czyli np. gotowałyśmy sobie o 2 w nocy. Obie wychowane na mięsiwie, bez jakiejkolwiek wiedzy na temat zdrowego wegetarianizmu, koniec końców kupiłyśmy parówki i z ulgą zjadłyśmy je tuż za drzwiami marketu. Podczas tych kilku miesięcy naszej oszałamiającej diety bynajmniej ja byłam ciągle na dziwny sposób głodna, apatyczna i za czymś tęskniąca. Nie udało się. Potem już nigdy nie podejmowałam prób porzucenia kotleta i kurczęcej nogi z rusztu. Ale zawsze o tym myślałam. Największym argumentem w moim przypadku zawsze była etyka, miłość do zwierząt i wrażliwość na ich krzywdę. Względy ekonomiczne, religijne, zdrowotne - o jakich również pisze autorka w Kuchni Kryszny, jakoś nigdy nie były dla mnie na tyle przemawiające, by wizja rezygnacji z jedzenia zwierząt mogła się we mnie urzeczywistnić.
![]() |
Gość na parapecie |
Dla mnie bowiem, wychowanej od dziecka na wsi i obcującej ze zwierzętami dzień dnia, ich niedola zawsze była czymś przejmującym. Ciężko było pojąć mechanizm funkcjonowania świata, w którym dla jedzenia trzeba zabijać. Zabijać swoje własne zwierzęta albo sprzedawać je na rzeź po tym, jak dorosną do odpowiedniego wieku bądź przestaną być użyteczne w inny sposób. Nigdy nie mogłam patrzeć na cierpienie zwierzęcia, nigdy nawet nie spojrzałam w stronę, gdzie dokonywano jakiegoś uboju a sama myśl o tym, że właśnie ma się to stać sprawiało, że nie mogłam sobie znaleźć miejsca, próbowałam odsunąć o tym myśli na wszelkie sposoby, schować się gdzieś, zatkać uszy, zakryć oczy i zniknąć. Nie mieć z tym krwawym i okrutnym procederem nic a nic do czynienia. Zawsze mieliśmy duże stado bydła, świnie, kury, gęsi, kaczki, dawniej nawet owce. Każdy nowo narodzony cielak, prosiaki, jagnię, nowo wyklute kurczątka czy kaczuszki były dla mnie pociechą. Małe, śliczne, wesołe, bawiące się jak dzieci, tak samo jak ludzie odczuwające głód, pragnienie, zimno, ciepło i ból. Lubiłam opiekować się zarówno takimi maluchami jak też dorosłymi osobnikami. Nadal to robię, kiedy jadę do rodzinnego domu. Było mi zawsze bardzo smutno i przykro, kiedy nadchodził czas, że ukarmione świnie czy byki pakowano na wózek i wieziono we właściwym celu i kierunku. Ileż łez i kołatania serca kosztowało sprzedawanie mlecznej krowy, której czas i wydajność powoli się kończyła. Doisz tę krowę i dbasz o jej wygodę codziennie, nadajesz jej imię, głaszczesz ją, czasem rugasz jak walnie cie osikanym ogonem po twarzy, pomagasz przy wycieleniu, leczysz. Masz z tej krowy dochód. Jest Twoją żywicielką.
![]() |
Jej już nie ma... (Ulka) |
Każda krowa ma swoje miejsce w oborze, które dobrze zna. Przychodzi z pastwiska i idzie na swój "kawałek podłogi". Zna swoje koleżanki, rozkład dnia, pory dawania paszy takiej i takiej. Niejako urządzasz jej życie - powołujesz na świat, decydujesz o jej każdym dniu a ona bierze to życie takim jakie jej dajesz. Nie spodziewa się, że pewnego "pięknego" dnia potraktujesz ją w tak bestialski sposób - wyrwiesz ją z jej obory, z jej miejsca, z jej towarzystwa, z jej świata, pozbawisz ją jej jedzonka, wtłamsisz najpierw w szokujący transport, potem każesz czekać na najtrudniejszą chwilę życia bez dojenia, bez karmienia i bez picia. A kiedy ta chwila nadejdzie otwierasz dla niej piekło, wrzucasz i odchodzisz jak gdyby nigdy nic się nie stało. Idziesz człowieku dalej czynić swoje zło. A krowa? Jej granatowe oczy z pięknym rzęsami stają w przerażeniu. Obdzierana ze skóry i godności dogadza żądzom człowieka mięsożercy. Czasami stoi pan lub częściej pani w mięsnym sklepie przy ladzie wyłożonej porcjami zabitego zwierzaka i wybrzydza - pokaże mi pani jeszcze z tej strony, odwróci tamtą stroną, eee tu za tłuste, tu za cienkie, tu za grube, to jakieś żylaste - chyba z jakiejś starej chabety, to pewnie jakaś stara maciora!!! Obraza boska dla takiej persony! A ja mam wtedy ochotę takiej przywalić albo tak, jak prowadzi się krowę, jagnię czy goni świniaka na rzeź, tak wziąć tę paniusię na postronek i przynajmniej zaprowadzić na próg rzeźni. Niech się przyjrzy. A najlepiej dać jej żywe zwierzę na sznurku i niech radzi sobie sama. Jak mnie takie wybredy wnerwiają! Anielskie podniebienia i jedwabiste gardełka. A niech was! Tak, sama jem i kupuję - zgoda - ale moje debaty i wybrzydzanie nad towarem są powściągliwe albo żadne. Nie obrabiam tyłka krowie po jej śmierci ani nie zarzucam maciorze, że była stara jak ją już ktoś ubił.
Proceder uśmiercania w dzisiejszych fabrykach mięsiwa to pomsta do nieba. Nie umiem i nie chcę o tym mówić, choć należałoby. Nie wierzę w humanitaryzm zabijania bo z całą pewnością go nie ma. Wystarczy, że czasami człowiek się lekko skaleczy czy kapnie mu na skórę kropla wrzątku. Ja się wtedy zachowuje? Co czuje? Czy zwierzę jest z betonu?
A jednak po dziś dzień nie zrezygnowałam z mięsa. Wiem, że moja rezygnacja nie zmieni świata. Są ludzie, na których zabijanie nie robi wrażenia i przecież sami zabijają bez kszty wrażliwości i współczucia. Gdyby bowiem byli inni - nie zabijaliby przecież. Są całe tabuny ludzi, którzy sami by nie zabili, ale rozgrzesza ich możliwość pójścia do sklepu i wybrania sobie gotowego produktu bez myślenia o nim w kategoriach życia i śmierci.
Ja, z uwagi na te obcowanie ze zwierzętami, których ostateczny los jest przesądzony, powinnam oddać im honor i rozliczyć się z nimi własnym sumieniem. Gdzie moja lojalność wobec nich? Czy jestem na tyle słaba, że naprawdę nie mogę odmówić sobie mięsa? Tylu ludzi na ziemi może. Tylu ludzi żyje bez mięsa i ma się fantastycznie. Czy ja nie mogę?
Nie piszę o innych zjadaczach mięcha - każdy ma swoje własne zdanie i widzimisię w tym temacie. I ma do tego prawo. Na dzisiejszym etapie rozwoju świata nie ma mowy o tym, by ludzie nagle przeszli masowo na wegetarianizm. Świat zaszedł już za daleko. Ale jeśli ktoś, idąc za swym sumieniem i uczuciami wyłamie się z tej machiny - chwała mu. I chwała będzie mnie, jeżeli tylko dam radę. Co bym dziś zrobiła gdyby w sklepach zabrakło mięsa a wszystko inne pozostało? Czy poszłabym z siekierą na polowanie? Przecież wiem, że nie. Czy umarłabym z głodu? Nie. Przecież wszystko inne do jedzenia jest dostępne.
![]() |
Piotrek (też już go nie ma) |
Myślę, że spróbuje powalczyć. Wiem doskonale, że to przecież możliwe a dla wielu ludzi wręcz oczywiste. Jednak nie jestem pewna, czy mi się uda. Stąd nawet sobie niczego nie obiecuję... Po prostu.
Tak mnie dzisiaj natchnęło, by o tym wszystkim co wyżej, napisać. Zawsze miałam na myśli wypisać się na ten temat. Nie wyszło mi to chyba tak, jak chciałam, ale ten temat jest dla mnie zbyt emocjonujący i przykry, abym mogła przy nim zebrać myśli i fakty i ulepić w rozsądną całość. Jest jeszcze wiele rzeczy w tej materii, o których mogłabym tu nabazgrać, ale nie mam już siły.